Minęło ledwie kilka lat, a tak wiele się zmieniło. To były czasy, za którymi angielscy kibice tęsknią, upijając się na smutno przy wysokoprocentowych trunkach. W 2008 roku w półfinale Ligi Mistrzów znalazło się miejsce dla trzech klubów Premier League i jednego hiszpańskiego rodzynka – FC Barcelony. Równo siedem lat temu Manchester United ostatecznie wyeliminował Blaugranę i wszystko było jasne. Finał będzie starciem drużyn z Wysp.
W pierwszym meczu na Camp Nou padł bezbramkowy remis. Gabriel Milito zabawił się w Mariusza Wlazłego i odbił piłkę rękami w polu karnym, ale jedenastki nie wykorzystał Cristiano Ronaldo. To były czasy… Na ławce United siedział Gerard Pique, na boku obrony śmigał zapychacz Owen Hargreaves (ktoś go jeszcze pamięta?), a Lionelowi Messiemu w ataku partnerował Samuel Eto’o. Na niewiele się to jednak zdało.
Jedynego gola w półfinałowym dwumeczu zdobył Paul Scholes. I, trzeba przyznać, było to trafienie kapitalne, po strzale z trzydziestu metrów. Barcelona przeważała, i – jak to Barcelona – utrzymywała się przy piłce. W decydujących momentach pod bramką jednak zawodzili. Szanse marnowali chociażby Deco czy Thierry Henry, który wszedł po godzinie, czy Messi, który momentami w obrońcach Manchesteru widział tyczki do slalomu giganta. Był genialny, ale jeszcze lepsza była obrona Anglików. Dosłownie Anglików, bo tworzona przez Wesa Browna i Rio Ferdinanda. Wytrzymali ciśnienie, a było naprawdę gorąco.
Nie moglibyśmy zapomnieć o polskim udziale. Miejsce na ławce Czerwonych Diabłów wygrzewał przecież Tomasz Kuszczak, który wtedy miał jeszcze na tyle młodzieńczej werwy i ambicji, że zapowiadał – mój czas w Manchesterze jeszcze nadejdzie! Ostatecznie swój udział w tamtej edycji zakończył na pięciu meczach w fazie grupowej, a to wystarczyło, żeby móc z czystym sumieniem cieszyć się tym, co jakiś czas później miało miejsce na Łużnikach.
United wywalczyli awans, chociaż przed rewanżem najedli się strachu. Z powodu kontuzji zabrakło w nim Nemanji Vidicia i Wayne’a Rooneya, czyli piłkarzy absolutnie kluczowych. Na pięć minut przed końcem kibice na Old Trafford zaczęli odliczanie i nie zamilkli aż do końcowego gwizdka. A potem była Moskwa. I karne w angielskim finale, które przelali w zdobycie pucharu Ligi Mistrzów.