Reklama

Od Maldiniego do Bonery. Rossoneri spadli ze szczytu i sięgnęli dna

redakcja

Autor:redakcja

29 kwietnia 2015, 18:59 • 7 min czytania 0 komentarzy

Równie nagłego i niczym niezapowiedzianego upadku jak Milan nie zaliczyła od dawna żadna wielka drużyna. Tu nie chodzi nawet o same wyniki – choć te oczywiście są tragiczne – ale o to, co jest ich przyczyną. Jeden z największych klubów w historii w ciągu dwóch lat stał się synonimem przeciętności. Ma słabe wyniki, słabych piłkarzy i słabego – w najlepszym wypadku – trenera. I dlatego zajmuje słabe miejsce.

Od Maldiniego do Bonery. Rossoneri spadli ze szczytu i sięgnęli dna

Tak źle z Milanem nie było odkąd klub został przejęty przez Silvio Berlusconiego. Oczywiście, jeśli ograniczymy się do patrzenia na suche wyniki, to równie kiepskie występy Rossoneri mieli w sezonach 96/97 i 97/98 – zajęli wówczas odpowiednio 11 i 10 miejsce w Serie A. Tyle tylko, że zarówno rok wcześniej, jak i rok później byli mistrzami Włoch. Milan miał wówczas potencjał, miał wielkich piłkarzy, by wspomnieć tylko Maldiniego, Costacurtę, Desailly’ego, Savicevicia, Weah, Bobana, czy Roberto Baggio. A teraz? Teraz nie ma niczego, poza historią.

Image and video hosting by TinyPic

Milan. Kiedyś ta nazwa miała wielkie znaczenie. Przed losowaniami Ligi Mistrzów drużyny z całej Europy myślały o tym, by nie wpaść na Rossonerich, a większość ligowych rywali wychodziła na mecze z nimi ze spętanymi ze strachu i szacunku nogami. Czerwono-czarne stroje były niczym zbroja na rycerzu, który ruszał do kolejnego zwycięskiego pojedynku. Teraz jest to zbroja w której brakuje hełmu, a pozostałe jej elementy są przerdzewiałe i podziurawione od kolejnych ciosów. Piłkarze Milanu przed meczami nie myślą o triumfie, tylko o tym, by się nie skompromitować. Czują to zresztą ich rywale, którzy nie przejawiają już wobec nich żadnego strachu, czy nawet szacunku. Wiedzą, że ten Milan można – trzeba? – pokonać. Wiedzą o tym w Bergamo, Sassuolo, Weronie i Empoli.

Zresztą, powiedzmy sobie szczerze – kogo w tym Milanie można się bać? Najlepszym napastnikiem drużyny pozostaje siedzący na ławce trenerskiej Filippo Inzaghi. Jedynym, do którego nie można mieć przesadnych pretensji jest Jeremy Menez, który już szesnastokrotnie trafiał w tym sezonie do siatki i za uszy ciągnie resztę drużyny. Bez niego ten zespół walczył by o utrzymanie w lidze i nie można wykluczyć, że w następnym sezonie startowałby w Serie B. Bo kto miałby strzelać, jeśli nie Menez? Pazzini? Nie potrafiący się odnaleźć w Milanie Destro? A może El-Shaarawy, który póki co rozegrał w całej karierze dobre pół sezonu i od tamtej pory leci na łatce wielkiego talentu? Bo przecież nie Suso…

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Źle zresztą wygląda cała kadra Milanu. Riccardo Montolivo nie pokazuje nawet części tego, co grając dla Fiorentiny, a Michael Essien jest już od lat cieniem swojej dawnej świetności. O Andrei Polim mówiło się, że będzie nowym Pirlo, jednak teraz to porównanie brzmi jak bzdura wymyślona przez szaleńca. Jedynym pomocnikiem do którego ciężko mieć pretensje jest Nigel de Jong, jednak on prawdopodobnie po sezonie będzie chciał zwiać jak najdalej od Mediolanu. I trudno mu się dziwić.

Obrona? Dom starców, poprzeplatany piłkarzami, którzy w dawnym Milanie mogliby co najwyżej służyć jako chłopcy do podawania piłek podczas meczów. Paletta, Zapata, Mexes, Bonera, Zaccardo… tak naprawdę cała ta formacja nadaje się tylko do jednego. Do wymiany.

Image and video hosting by TinyPic

Gdy trenerem Milanu był Massimiliano Allegri, to na niego zrzucano winę za niepowodzenia klubu. Wyrobiono mu łatkę nieudacznika, obwiniano go o taktyczną indolencję. Tymczasem póki Allegri miał do dyspozycji porządnych piłkarzy, póty walczył o mistrzostwo Serie A i osiągał niezłe wyniki w Lidze Mistrzów. Zresztą teraz, po opuszczenie Mediolanu, doskonale radzi sobie w Juventusie, gdzie pewnie zmierza po Scudetto i doprowadził Bianconerich do pierwszego od dwunastu lat półfinału Ligi Mistrzów. Być może nie jest czołowym trenerem w Europie, ale nieudacznik? Nie, nim też z pewnością nie jest.

W Mediolanie zastąpił go najpierw Seedorf, a następnie Inzaghi. Obaj nie byli gotowi na prowadzenie Milanu, zwłaszcza będącego w tak opłakanym stanie. Wpakowali się na minę, która nieodwracalnie zarysowała ich wizerunek. Byli legendami Rossonerich, a zaledwie kilka miesięcy wystarczyło, by część kibiców straciła do nich szacunek.

Reklama

Zresztą obaj nie potrafili zyskać szacunku nawet u własnych piłkarzy. Seedorf bardzo szybko stracił posłuch w szatni, a Inzaghi ostatnio podobno ostro starł się w autokarze z kilkoma zawodnikami. Zarzucił im, że nie są warci noszenia koszulek Milanu, co wywołało oburzenie piłkarzy, a de Jong odparł mu, że Inzaghi sam nie ma godności.

* * *

Wiem jak wielką pracę włożono we wszystkie triumfy, wiem jak ciężkie było stworzenie tak pięknej historii. Oglądanie, jak wszystko to zostało zniszczone doprowadza mnie do szaleństwa. – Paolo Maldini

* * *

W Mediolanie kończy się pewien cykl, można powiedzieć, że historia zatacza koło. Sytuacja Milanu bardzo podobnie wyglądała w 1986 roku, wówczas mediolańczycy znajdowali się w równie opłakanym stanie. Klubowa kasa świeciła pustkami, klubowa gablota z trofeami nie była otwierana od przeszło siedmiu lat. Jedynym triumfem Milanu w tym czasie było mistrzostwo w Serie B. Byli klubem, jakich wiele.

Wtedy właśnie, dwadzieścia dziewięć lat temu, przyjął go pod swoje skrzydła Silvio Berlusconi. Dzięki jego pracy i pieniądzom Milan stał się postrachem Europy. Na krajowych boiskach zdobył osiem mistrzostw Włoch, sześć Superpucharów i jeden Puchar, jednak te osiągnięcia i tak bledły w porównaniu z wynikami w europejskich rozgrywkach. Milan Berlusconiego aż pięciokrotnie zdobywał tytuł najlepszej drużyny Europy, pięć razy zdobył także Superpuchar Europy, do tego dorzucił triumfy w Pucharze Interkontynentalnym i Klubowych Mistrzostwach Świata. Dwadzieścia dziewięć lat, dwadzieścia osiem trofeów. Kawał drużyny. Kawał pięknej historii.

Image and video hosting by TinyPic

W tym czasie Berlusconi doprowadził Milan na szczyt. Dzięki niemu do Mediolanu trafiali piłkarze pokroju Andrija Szewczenki, Alessandro Nesty, Cafu, Zlatana Ibrahimovicia, Ronaldinho, Kaki, czy Marco van Bastena, a to tylko niewielka część plejady gwiazd, które dostarczały kibicom Rossonerich wiele powodów do dumy. Wielka szkoda, że Berlusconi nie wycofał się z klubu w odpowiednim momencie. Dobrze wiedział, że nie jest w stanie/nie chce inwestować w Milan takich pieniędzy jak wcześniej. Zamiast ściągać czołowych zawodników, wolał ich sprzedawać. Spadek jakości drużyny był po prostu niemożliwy do uniknięcia, z czego musiał zdawać sobie sprawę. Gdyby dwa lata temu sprzedał klub, to nikt nie miałby do niego pretensji i tak na dobrą sprawę każdy by na tym lepiej wyszedł – zarówno kibice, jak i on sam. Mógł odejść w glorii chwały i być zapamiętanym z tego, jak wyprowadził Milan na prostą i wprowadził go na europejskie salony. Mógł pozostać legendą. Zamiast tego kibice będą pamiętali mu obecną degrengoladę.

Image and video hosting by TinyPic

Przyszłość Milanu jest w tej chwili bardzo niejasna. Nie wiadomo jeszcze kto przejmie klub, choć wszystko wskazuje na to, że następcą Berlusconiego zostanie Bee Teachaubol. Jednak sama zmiana właściciela klubu nie zagwarantuje tego, że Milan odbije się tak, jak za czasów, gdy przejął go Silvio. Włoski zespół ma przetrącony kręgosłup, jest pełen przeciętnych piłkarzy i nawet jeśli Mr Bee zainwestuje w niego kapitał, to na efekty będzie trzeba poczekać. Zresztą wystarczy spojrzeć na to, jak radzi sobie Inter po tym, jak przejął go Erick Thohir. Gdy Indonezyjczyk wchodził do Serie A również było słychać zapowiedzi o wielkich wzmocnieniach i szybkim powrocie na szczyt. Tymczasem póki co mediolański klub ściąga piłkarzy pokroju Shaqiriego, Podolskiego i Medela, a do szczytu jest mu równie daleko, co lokalnemu rywalowi.

Ciężko oczekiwać, by Taechaubol wpakował nagle w pierwszą drużynę setki milionów euro. Czasy dzikiego inwestowania w kluby skończyły się wraz z nastaniem ery Financial Fair Play, a Mr Bee będzie przede wszystkim musiał spłacić wszelkie długi, które w ostatnich latach namnożyły się wewnątrz klubu. Do tego dochodzi kwestia budowy nowego stadionu, którego powstanie jest w tej chwili już praktycznie pewne. Z pewnością w dłuższej perspektywie uzdrowi to finanse klubu, ale jednocześnie oznacza zaciskanie pasa, dopóki inwestycja choć trochę spłaci swój koszt.

Mimo wszystko, zmiana właściciela daje nadzieję na to, że Milan jeszcze się odbije. Zresztą, nie oszukujmy się – w przypadku tak wielkiego klubu, z tak bogatą historią, pytanie nie brzmi czy się odbuduje, tylko kiedy. I oby nastąpiło to jak najszybciej, bo silnego Milanu potrzebuje nie tylko Mediolan, ale także cała Serie A.

Michał Borkowski


Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...