Mamy taką zasadę, że przy kartce z kalendarza staramy się nie wyciągać rzeczy, które na ogół wszyscy pamiętają. Zwykle naszym celem jest drążyć i szukać czegoś mniej oczywistego. Czegoś, o czym już dawno zapomnieliście. Tym razem będzie inaczej. Tego wydarzenia, choć miało miejsce zaledwie dwa lata temu, zbagatelizować nie sposób. Jedna z najpiękniejszych chwil dla jakiegokolwiek Polaka, który kopał piłkę. Mecz z Realem Madryt. Robert Lewandowski podbiega w kierunku trybun Signal Iduna Park i pokazuje: patrzcie, ustrzeliłem pokera.
Cieszyliśmy się już po pierwszym trafieniu, bo był to pierwszy gol Polaka w półfinale Champions League od siedemnastu lat. Wtedy do siatki trafił Krzysztof Warzycha. Borussia przeważała, ale do wyrównania doprowadził Cristiano Ronaldo. Na przerwę ekipy schodziły z remisem. Nikt nie spodziewał się tornada, które w drugiej połowie miał rozpętać Robert Lewandowski.
Chwile umila niezawodny Sergiusz “syrena strażacka” Ryczel
Najpierw walnął dwie bramki w ciągu pięciu minut – w 50. i 55, a potem dorzucił gola z rzutu karnego. Wyczyn Polaka był godny… Ferenca Puskasa. To słynnemu Węgrowi, w 1960 roku, ostatni raz udało się zdobyć cztery gole w ostatniej fazie wówczas jeszcze Pucharu Europy. “Nawet jak Lewy odejdzie z Dortmundu , to tego meczu i tego sezonu już mu kibice Borussii nie zapomną nigdy.” – pisał na Twitterze Mateusz Borek.
“Oddaję Lewemu tytuł Bello di Notte” – dodał Zbigniew Boniek.
A przed półfinałami BVB było traktowane tak jak dziś Juventus. Każdy chciał ich wylosować, bo na tle Bayernu Monachium, Realu Madryt i FC Barcelony, pod wieloma względami prezentowali się stosunkowo blado. Uli Hoeness powiedział wprost, że Borussia jest najsłabsza. Finał miał być hiszpański, a ostatecznie – jak pamiętamy – na Wembley wybiegły jedenastki Bayernu i Borussii.