„Beto, co ty k…a robisz w tej bramce”, zakrzyknąłby dzisiaj z właściwym sobie animuszem Janusz Wójcik, gdyby tylko dane mu było prowadzić Sevillę. Janusz Wójcik jednak Sevilli raczej prędko nie poprowadzi i z takiego show zostaliśmy ograbieni, ale Beto samotnie zadbał o emocje. Jak ten facet się starał, by się pojawiły, by trybuny i widzowie przed telewizorami mieli czym żyć – order Zdenka Zemana temu panu i honorowy Fabik.
Sevilla kontrolowała wydarzenia boiskowe w pierwszej połowie. Gdy kontrolujesz wydarzenia przez pół meczu, prowadzisz 1:0, a jeszcze masz zaliczkę z pierwszego starcia, to zazwyczaj potrzeba naprawdę wyjątkowego scenariusza, by jeszcze w taki pojedynek wlać nieco życia. Tak się jednak stało, bo choć gol w szóstej minucie z karnego dla gości ustawił mecz, to kontuzja Pareji znowu go przestawiła. Krychowiak musiał przenieść się na pozycję stopera i po przerwie było to widać. Nie dlatego, że na środku obrony grał źle – nie, tego nie mówimy, pewnie z Glikiem tworzyliby świetny duet, gdyby tylko przed nim miał kto grać. Ale właśnie, na defensywnej pomocy jest jeszcze lepszy i po przerwie bardzo brakowało w szeregach Sevilli takiej piranii do rozdzierania akcji rywali.
Jeszcze bardziej brakowało jednak bramkarza, bo umówmy się – spotkanie otworzył Beto swoją kuriozalną, godną Zajaca i Rybanskiego „interwencją”, a która sprawiła, że Rondon wyrównał. 1:1 to już – delikatnie mówiąc – był niebezpieczny rezultat, a jeszcze Zenit przyspieszył i zaczął stawiać nas na baczność. Goście byli gorzej zorganizowani, dawali więcej miejsca Rosjanom, a już Beto za każdym razem, gdy tylko miał okazję zetknąć się z piłką, prosił się o zmianę. Najpierw chciało się śmiać, ale po którejś akcji aż człowieka było żal – mniej więcej tak po strzale Hulka (ogółem znakomite zawody Brazylijczyka), który wyrównał stan dwumeczu wrzucając golkiperowi Sevilli piłkę za kołnierz z nieprzyzwoicie dużej odległości.
Była 72 minuta, Zenitowi ewidentnie szło, rozkręcali się. Mieli wszystko w swoich rękach, mogli zabić ten mecz, atakowali. Ale ich największym wrogiem był już stracony gol, który oznaczał, że jedna chwila nieuwagi, jeden zaledwie błąd, wyrzuci ich za burtę. Rzucając tyle sił do ataku, chcąc skończyć mecz w dziewięćdziesięciu minutach, musieli się odkryć. Wypoczęty Gameiro to wykorzystał, znalazł się w dobrej okazji i pokonał Łodygina, przepuszczając ekipę z Andaluzji do półfinału. I nie mamy niczego przeciwko którejkolwiek z drużyn w tej fazie, każda pokazała fajną piłkę, ale jednak zobaczyć Krychowiaka na Narodowym podczas finału LE: tak, to byłby fajny akcent.
Wiele sobie obiecywaliśmy po meczu rozgrywanym we Florencji. Piłkarze Dynama Kijów zapowiadali, że ostro powalczą o awans do półfinału, spodziewaliśmy się więc bardzo wyrównanego spotkania. A tu klops, Fiorentina po prostu zmasakrowała swoich dzisiejszych rywali. To było absolutnie jednostronne widowisko, w którym piłkarze Vincenzo Montelli mogli pokusić się o ośmieszenie Ukraińców. Zresztą spójrzcie po prostu w jakich strefach poruszali się piłkarzy Dynama (po prawej):
Czy tak gra drużyna, która walczy o awans do półfinału Ligi Europy? Wyglądało to tak, jakby Ukraińcy od samego początku nie wierzyli w to, że są w stanie nawiązać walkę. Fiorentina od pierwszego gwizdka zepchnęła ich pod własną bramkę i rozpoczęła regularny ostrzał. Przez pierwszy kwadrans Dynamo praktycznie nie było w stanie wyjść z własnej połowy i tylko ogromnym zapasom szczęścia zawdzięczało to, że nie przegrywało trzema bramkami.
Bo Fiorentinie brakowało dzisiaj tylko jednego – skuteczności. W środku pola brylował 35-letni Davide Pizarro, a skrzydłowi Violi po prostu robili co tylko chcieli. Salah udowadniał, że Włosi zrobili doskonały interes sprowadzając go do Florencji, a Joaquin… cóż, Hiszpan przeżywa ostatnio trzecią młodość. Ostrzeliwanie bramki nie miało końca, w licznik strzałów Fiorentiny zatrzymał się na dwudziestu czterech, z czego przynajmniej siedem mogło zakończyć się bramką. Po prostu miazga, dwa strzelone gole przez graczy Fiołków to było dzisiaj absolutne minimum.
Piłkarze Serhija Rebrowa byli dzisiaj zagubieni na boisku jak dzieci we mgle i nic nie może tłumaczyć tak słabego występu. Nie popisał się przede wszystkim Jeremain Lens, który dostał drugą żółtą kartkę za typowe padolino w polu karnym, jednak tak naprawdę ciężko wskazać piłkarza Dynama, który zaprezentował się dzisiaj choć przeciętnie. Wszyscy byli do bólu słabi.
Chcielibyśmy napisać coś pozytywnego na temat Łukasza Teodorczyka, jednak jest to po prostu niemożliwe. Polak był zupełnie odcięty od gry i Dynamo nie miało z niego żadnego pożytku. Mimo wszystko trudno oczekiwać od niego dobrej gry w sytuacji, gdy nie dostał ani jednego dobrego podania na połowie Fiorentiny. Tym bardziej zdziwiła nas decyzja Rebrowa, który postanowił zdjąć Teodorczyka w przedłużonym czasie pierwszej połowy, gdy do gwizdka na przerwę brakowało już tylko kilkunastu sekund. Nie wiemy, co chciał przez to osiągnąć trener Dynama.
Rywalizacja pomiędzy Napoli i Wolfsburgiem wyglądała na rozstrzygniętą już po meczu w Niemczech, jednak wydawało nam się, że Wilki przynajmniej spróbują powalczyć o awans. W końcu skoro Napoli zdołało ugrać taki wynik w Niemczech, to czemu oni nie mieliby tego powtórzyć we Włoszech? Zwłaszcza, że Wolfsburg – pomijając tę wpadkę – gra w tym sezonie rewelacyjną piłkę.
Tymczasem wygląda na to, że Dieter Hecking już przed pierwszym gwizdkiem spisał swoją drużynę na straty. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że postanowił wystawić w ćwierćfinale Ligi Europy rezerwy? Szkoda, bo nie takie powroty zdarzały się już w europejskich spotkaniach. Strasznie słabe podejście.
Zwłaszcza, że Wolfsburg nawet w osłabionym składzie był w stanie sprawiać problemy neapolitańczykom. Niemcy dominowali na boisku, stwarzali sobie wiele sytuacji pod bramką Napoli i kto wie, być może gdyby Hecking nie poddał się już przed startem meczu, to Wilki byłyby w stanie powalczyć o grę w półfinale.
Pretensje, choć trochę mniejsze, można mieć też do Napoli. Piłkarze Rafy Benitez zapewnili sobie w pierwszym spotkaniu tak dużą zaliczkę, że dzisiaj wyszli na boisko kompletnie wyluzowani i niespecjalnie garnęli się do tego, by dobić przeciwnika. Gdy w końcu przyspieszyli obroty i zaczęli grać na poziomie, który pokazali w pierwszym meczu, od razu otworzył się worek z bramkami. Problem w tym, że po strzeleniu dwóch goli Napoli znów opadło z chęci i oddało inicjatywę Wilkom, które bez wielkiego wysiłku zdołały doprowadzić do remisu.
Jeden gol wystarczył natomiast, by Dnipro przeszło dalej. Złotego gola w końcówce strzelił Szachow. Wymowne nazwisko, prawda?