– W 2011 roku białostocki klub dał się pokonać egzotycznej drużynie Irtysza Pawłodar. Koszt uczestnictwa w europejskich pucharach ledwo pokrył premię, trudno było policzyć straty wizerunkowe, które poniósł klub po niechlubnej porażce w Kazachstanie. Po co więc grać w Europie? – takie pytanie zadawali sobie prezesi niektórych klubów ekstraklasy aspirujących do rund eliminacyjnych europejskich rozgrywek. (…) Teraz poszła na całość, ogółem pula nagród w Lidze Europy zostanie podniesiona z 232,5 do 381 mln euro. Naturalnie zwiększone zostały też stawki za pokonywane kolejno rundy eliminacyjne. Dlatego wiosenna rozgrywka o trzecie i czwarte miejsce w polskiej ekstraklasie może mieć spore znaczenie dla losów klubów bijących się o puchary: Jagiellonii, Śląska czy Wisły – czytamy w Gazecie Wyborczej. W dzisiejszej prasie, nie ukrywajmy, szału nie ma.
FAKT
Niestety, zaglądając do Faktu, musimy poczytać relacje z ligi. Zacznijmy od Legii: Tańcowały dwa Michały.
Piłkarze Legii znaleźli sposób na znakomicie dysponowanego wiosną Zawiszę. Zespół mistrza Polski wygrał 2:0 po golach Michała Żyry (23 l.) i Michała Kucharczyka (24 l.). (…) – Mieliśmy dobre momenty, ale mistrz Polski jest w stanie wykorzystać każdą wpadkę – przyznał trener Zawiszy Mariusz Rumak (38 l.). Jego zawodnicy od początku roku grali fantastycznie, w Warszawie nie mieli jednak nic do powiedzenia. – Nawet nie wiem, w jakiej formie jest bramkarz Legii Kuciak, bo dopiero w ostatniej akcji został sprawdzony przez mojego zawodnika. Dla nas najważniejsze jest nadchodzące spotkanie z Cracovią – przyznał Rumak.
23 szwy, a kibic kazał kończyć karierę. Krótka historia Danielewicza z ostatniego meczu.
Krzysztof Danielewicz (24 l.) to jeden z największych twardzieli w ekstraklasie! Piłkarzowi w przerwie meczu założono 23 szwy na głowę, a on, mimo to rozegrał całe spotkanie. – Po takim występie wszyscy nabrali jeszcze większego szacunku do Krzyśka – mówi po zwycięstwie nad Lechią trener Tadeusz Pawłowski (62 l.). (…) W drodze do szatni piłkarz Śląska mówił, że nie wie, co się z nim dzieje, po czym szybko udzielono mu pomocy lekarskiej. Wyraźnie odstający płat skóry zszyto aż 23 szwami, a Danielewicz uparł się, że musi ten mecz dokończyć. – Krzysiek udowodnił wszystkim niedowiarkom, że zostawi na boisku dużo zdrowia za ten zespół. A przecież jeszcze niedawno na naszym treningu pojawił się kibic, który krzyczał do niego, by kończyć karierę – dodaje Pawłowski.
Probierz w końcu przyznaje, że z Jagiellonią gra o mistrzostwo.
W zeszłym tygodniu po żenującym meczu Jaga przegrała w Szczecinie z Pogonią (0:2). Trener Michał Probierz (43 l.) obsztorcował swoich piłkarzy za ten „wybryk”. Poprawa nastąpiła szybko, bo Jagiellonia wygrała w sobotę z Piastem Gliwice. – Udało nam się awansować do pierwszej ósemki. Dziś gramy o mistrzostwo Polski i trzeba to powiedzieć wprost. Wiem, że mogą paść pytania o styl ale od razu zaznaczam, że on mnie nie interesuje – przyznał Probierz.
I jeszcze o Polakach za granicą. Lewandowski miał gonić w walce o koronę, ale jeszcze nie wystartował. Z kolei Szczęsny zagra w finale – czytamy o bramkarzu Arsenalu.
W półfinale Pucharu Anglii Arsenal wygrał z Reading 2:1. Jednak Wojciech Szczęsny (25 l.) nie ma powodów do zadowolenia. W dniu swoich 25. urodzin polski bramkarz dostał szanse, by pokazać Arsene Wengerowi (65 l.), że wciąż może być numerem jeden w bramce Kanonierów. Nie do końca mu się ta sztuka udała. Polak mógł się zachować lepiej przy straconym golu. – Szczęsny powinien zrobić dużo więcej w tej sytuacji – ocenił były reprezentant Anglii Danny Murphy (38 l.), choć na usprawiedliwienie Polaka trzeba dodać, że piłka po strzale piłkarza Reading odbiła się od Kierana Gibbsa (25 l.), myląc nieco Szczęsnego.
RZECZPOSPOLITA
Tekst podsumowujący ligi zagraniczne pomijamy i kierujemy się na ten po Ekstraklasie. Czyli sprint żółwi.
Kolejny trener nie dotrwał do końca sezonu zasadniczego. Robert Podoliński został zwolniony z Cracovii. W piątek na stadionie przy ulicy Kałuży przegrał 0:1 z Pogonią prowadzoną przez zatrudnionego dwa tygodnie temu Czesława Michniewicza. To drugie z rzędu zwycięstwo Pogoni, od kiedy zespół objął Michniewicz – zespół z Szczecina wrócił do grupy mistrzowskiej. Podoliński przed sezonem został zatrudniony przez właściciela Cracovii Janusza Filipiaka. To była nowa postać w ekstraklasie – absolwent warszawskiej AWF wcześniej wyrobił sobie nazwisko, pracując w niższych ligach. Zwolnienie Podolińskiego oznacza, że w naszej 16-zespołowej ekstraklasie tylko w siedmiu klubach nie doszło w tym sezonie do zmiany szkoleniowca. (…) Dowodów zezwierzęcenia w tym meczu było jednak na trybunach znacznie więcej. Rzucanie racami w sektor gospodarzy było reakcją na to, że kibice Cracovii zaprezentowali flagę z narysowaną puszką paprykarza szczecińskiego, w którą wbity był nóż. Pod spodem widniał napis: „Cracovia – Pogoń 1:0″. To nawiązanie do wydarzeń z 1993 roku, gdy podczas owianego złą sławą meczu reprezentacji Polska – Anglia w Chorzowie doszło do gigantycznej awantury między zwaśnionymi polskimi kibicami. Chuligani Cracovii zamordowali wtedy przy użyciu noża fana Pogoni. W ukochanym klubie papieża Jana Pawła II szczycącym się, że sympatyzuje z nim wielu intelektualistów z pisarzem Jerzym Pilchem na czele, którego kibice co Wielkanoc święcą pokarmy na murawie stadionu, a oprawy przy okazji meczów pełne są patriotycznych frazesów, nie po raz pierwszy doszło do gloryfikacji morderców. Niemal każde derby z Wisłą stoją pod znakiem szczycenia się zabójstwami. I to przez obie strony.
SUPER EXPRESS
Tutaj również tekst po Ekstraklasie. A konkretnie: Legia wrzuca drugi bieg.
Wstrząs, jakiego w ubiegłym tygodniu dokonał prezes Legii Bogusław Leśnodorski, podziałał. Po męskiej rozmowie ze sztabem szkoleniowym i z zawodnikami ci wreszcie zagrali jak na mistrzów Polski przystało. Pewnie wygrali z rewelacją rundy wiosennej Zawiszą 2:0 i odskoczyli w tabeli Lechowi, który zanotował wpadkę w Łęcznej.(…) Władzie klubu miały dość słabej postawy zawodników i postanowiły uderzyć pięścią w stół. Najwyraźniej poskutkowało, bo Legia wczoraj po profesorsku wypunktowało rewelację jesieni Zawiszę, a wszystko na oczach byłego ulubieńca trybun Danijela Ljuboi.
GAZETA WYBORCZA
Poniedziałkowy dodatek, czyli powinno być co czytać. Zaczynamy dużym wywiadem z autorką książek o krajach arabskich. Dlaczego Katar zagarnia światowy sport?
Kupują piłkarski Paris Saint-Germain i zalewają go setkami milionów, reklamują się na koszulkach Barcelony, zorganizują mundial etc. Po co?
– Pod koniec lat 90. władze zaczęły się zastanawiać, co będzie, gdy wyczerpią się złoża gazu ziemnego i ropy. Postanowiły gospodarkę zdywersyfikować. Gdy okazało się, że PKB z rzeczy pozanaftowo- -gazowych rośnie szybciej niż PKB naftowo-gazowe, ogłosili wielki sukces. Obrali też kolejny cel: PKB pozanaftowo- -gazowe ma stanowić większość w PKB. A żeby robić wielkie interesy ze światem, pracują nad wizerunkiem. O Katarze ma być głośno.
Agresywnie inwestuje w zachodni sport, ale też zaprasza do siebie. Zorganizował, organizuje lub zorganizuje mistrzostwa świata w piłce ręcznej, w boksie, kolarstwie, gimnastyce artystycznej, lekkoatletyce, pływaniu i piłce nożnej, a także turnieje tenisowe, golfowe. Z MŚ w szermierce zrezygnował, bo uznał, że przesadził… To zaangażowanie absolutnie bezprecedensowe.
– A jaka jest alternatywa? Katar ma dużo pieniędzy, mizerne położenie geograficzne i specyficzną siłę roboczą. Może inwestować w przemysły pochodne, nawozy, ale np. z turystyką ma ciężko, bo nie bardzo jest gdzie. Trzecia droga to inwestowanie w coś drogiego i widowiskowego, co da reklamę. Stąd telewizja Al-Dżazira, linie Qatar Airways, sport, który jest strzałem w dziesiątkę, bo dzięki niemu o Katarczykach rozmawiamy. Nie wiem, co jeszcze wymyślą, by zaistnieć, ale niewątpliwie to małe państwo bardzo chce być znane. Dzięki temu uchodzi za stabilne, wiarygodne i pozyskuje partnerów biznesowych. Państwa Zatoki długo uważały, że pieniędzy mają tak dużo, że fundusze z zagranicy są zbędne. Ale te w miarę rozwoju okazały się potrzebne. Katar inwestuje w markę kraju, z którym warto współpracować. Sułtanat Brunei też jest bardzo bogaty, ale na tym jego działalność właściwie się kończy. Katarczykom się chce.
Idziemy dalej… Chelsea i liga wirtuozów.
José Mourinho chce trzymać sędziów o chlebie i wodzie. Taką zemstę obmyślił za przyznanie Chelsea pozycji lidera rankingu najgorzej zachowujących się wobec arbitrów piłkarzy ligi angielskiej. Naskakują na rozjemców przy każdej możliwej okazji, awanturują się i wywierają presję – doskonale znacie te obrazki, na odruchy londyńczyków niedawno zwrócił uwagę Zlatan Ibrahimović, który po meczu Ligi Mistrzów opowiadał, że zanim ujrzał czerwoną kartkę, osaczyła go gromada podnieconych dzieciaków żądających, by został ukarany. Mourinho naturalnie się z werdyktem nie zgodził, wyjaśniając przy okazji, skąd się wzięła niesprawiedliwa recenzja manier jego piłkarzy. Otóż Chelsea serwuje na stadionie zbyt wykwintny, bezkonkurencyjny w lidze catering, zatem wystawiający oceny delegaci zajadają się sushi oraz homarami, które zapijają najwyższej jakości szampanem, i zwyczajnie nie oglądają uważnie meczów. Należy czym prędzej przestać ich rozpieszczać. Portugalski trener znów wywołał swoją perorą mnóstwo uciechy, jako mówca nie traci werwy nigdy, co tym cenniejsze, że na boisku fajerwerków brakuje. W sobotnie popołudnie, kiedy jego ludzie pokonywali Manchester United, ustanowili chyba nieoficjalny rekord świata wśród drużyn mistrzowskich – trzymali piłkę przez zaledwie 29 proc. czasy gry. A przecież wypadli dobrze, koszmarnego gniota spłodzili tydzień wcześniej, gdy w meczu z przedostatnim w tabeli Queens Park Rangers podawali z 70-procentową dokładnością, skandaliczną i najniższą w sezonie.
I jeszcze jeden tekst, od Przemysława Zycha po lidze. Do Europy dla kasy.
Niezadowoleni z niskich wpływów prezesi klubów ekstraklasy zastanawiali się, po co im gra w europejskich rozgrywkach. Tak było do niedawna. Dziś potrzebują jej, aby ratować swój byt. Gdy Jagiellonia po raz ostatni grała w europejskich pucharach, dostała od UEFA premię w wysokości… 90 tys. euro za uczestnictwo w jednej rundzie Ligi Europy. W 2011 roku białostocki klub dał się pokonać egzotycznej drużynie Irtysza Pawłodar. Koszt uczestnictwa w europejskich pucharach ledwo pokrył premię, trudno było policzyć straty wizerunkowe, które poniósł klub po niechlubnej porażce w Kazachstanie. Po co więc grać w Europie? – takie pytanie zadawali sobie prezesi niektórych klubów ekstraklasy aspirujących do rund eliminacyjnych europejskich rozgrywek. Od tego czasu sporo się zmieniło. Dziś co najmniej kilka klubów ekstraklasy potrzebuje Europy, aby poprawić swój byt. UEFA z każdym sezonem podnosi kwoty wypłacane za grę w swoich rozgrywkach. Dotąd robiła to ostrożnie, stopniowo dokładając skromne sumy. Teraz poszła na całość, ogółem pula nagród w Lidze Europy zostanie podniesiona z 232,5 do 381 mln euro. Naturalnie zwiększone zostały też stawki za pokonywane kolejno rundy eliminacyjne. Dlatego wiosenna rozgrywka o trzecie i czwarte miejsce w polskiej ekstraklasie może mieć spore znaczenie dla losów klubów bijących się o puchary: Jagiellonii, Śląska czy Wisły. W tym roku trzecia, ale też czwarta pozycja w lidze da start w Europie. Zwycięzca Pucharu Polski – a w finale są Legia i Lech – zapewne także w lidze uzyska prawo gry w pucharach, co otworzy szanse czwartej drużynie tabeli.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Taka mało piłkarska okładka…
Relacje pomijamy, szukamy ciekawych tematów. Ostatnio była bodaj lista pięciu błędów Berga, dziś siedem błędów Podolińskiego.
Awantura w Gdańsku
Czy nam się to podoba, czy nie – trener często jest na łasce piłkarzy. Robert Podoliński nie żył dobrze z częścią starszych zawodników Cracovii. Podpadł im już po meczu z Podbeskidziem (1:3) w 6. kolejce, gdy w trakcie konferencji prasowej pochwalił tylko zawodników ściągniętych przez siebie – Deleu i Miroslava Covilo. Wojna wybuchła przy okazji wyjazdowego meczu z Lechią. W szatni Cracovii doszło do małej awantury. Już przed meczem trwała ożywiona dyskusja na temat składu. Jeden z asystentów zasugerował, by Adama Marciniaka przesunąć z pomocy do obrony, potem w trakcie meczu okazało się to złym pomysłem. W pokoju dla trenerów doszło do kłótni, jeden z trenerów rzucił szklanką, ta niefortunnie się odbiła i wpadła do pomieszczenia dla zawodników. Piłkarze odebrali to jako atak. Wedle jednej z osób, która znajdowała się wtedy w szatni trenerzy usłyszeli ultimatum: Szanujcie nas, bo was zwolnimy.
Hiszpan pociągnął na dno
Zimą do zespołu dołączył Hiszpan Armiche Ortega. Podoliński od razu zaczął na niego stawiać, choć ten był kompletnie nieprzygotowany do sezonu. Gdy wychodził na boisko w podstawowym składzie – najdłużej wytrwał do 52. minuty. Za zaufanie nie odpłacał się w najmniejszym stopniu. W miarę przyzwoicie zagrał tylko w pierwszym meczu, potem był coraz słabszy, a w spotkaniu z Pogonią pociągnął trenera na dno. Zmarnował najlepszą okazję na wyrównanie, potem nie chciało mu się cofnąć kilka metrów, by uniknąć spalonego. Zepsuł w ten sposób szansę na kolejny atak. Podolińskiemu nie pomógł także Dariusz Zjawiński. Do Krakowa trafili z Dolcanu Ząbki niejako w pakiecie. W Cracovii gola strzelił tylko w meczu Pucharu Polski, w lidze rozegrał 16 spotkań, a licznik nawet nie drgnął.
W Pogoni Zwoliński uczy się strzelać. Efekt na razie jest niezły.
Pogoń Szczecin nie jest już uzależnienia od Marcina Robaka. Przyćmił go wychowanek. Pierwszy trening Pogoni pod okiem Czesława Michniewicza. Łukasz Zwoliński został po zajęciach, by poćwiczyć strzały. Dołączył do niego nowy trener i opowiedział historyjkę o Piotrze Grzelczaku. – Powiedziałem kiedyś do Piotrka: Strzelaj z każdej pozycji, nie próbuj przyjmować, bo nie umiesz. I to samo powtórzyłem Łukaszowi – relacjonuje Michniewicz. Młody słowa trenera wziął sobie do serca. W dwóch meczach zdobył trzy bramki, dwie bez przyjęcia piłki. Dzięki niemu Portowcy w sobotę znów sięgnęli po komplet punktów. – W 35. minucie Ricardo dośrodkował, wyprzedziłem jednego z obrońców Cracovii i trafiłem do siatki – opowiada o swojej dziewiątej ligowej bramce dla Pogoni w tym sezonie. (…) Przed przyjściem Michniewicza Portowcy byli uzależnieni od Robaka, który w nowym roku jako jedyny pokonywał bramkarzy rywali. Kiedy w meczu z Zawiszą (ostatnim pod wodzą trenera Jana Kociana) 32-letni napastnik doznał kontuzji, Michniewicz od razu wiedział, kim go zastąpić. Zwolińskiego znał lepiej niż innych zawodników Pogoni, obserwował go w 2012 roku podczas mistrzostw Polski juniorów starszych w Gdyni. – Już na starcie był na uprzywilejowanej pozycji – przyznaje szkoleniowiec i zapewnia, że po powrocie do zdrowia Robaka będzie szukał na boisku miejsca dla nich obu. – Łukasz pomógł nam w trudnym momencie, wywalczył sobie miejsce w składzie, więc nie wiedzę powodu, by z niego rezygnować. Nie dam mu gwarancji, że w każdym meczu będzie grał od początku do końca, ale musi wiedzieć, że jeden słabszy mecz nie spowoduje, że znajdzie się w głębokiej rezerwie – deklaruje trener.
Spróbujemy ugrać coś fajnego – mówi Rafał Grzyb w niedużej rozmówce.
Trener Michał Probierz oznajmił: walczymy o mistrzostwo. Powiedział to z poważną miną Ale wiadomo, że czasami lubi powkręcać?
– Mamy zapewniony awans do czołowej ósemki, a w niej celem jest gra o tytuł. Dlatego słowa trenera nie są kurtuazją czy żartem. Mistrzostwo? Hmm Nie można i tego wykluczyć. Albo na przykład tego, że będziemy grali w pucharach. Nie po to walczy się o miejsce w górnej części tabeli, by później nie spróbować skorzystać z szansy i ugrać coś fajnego.
Jest pan najdłużej grającym z obecnych piłkarzy Jagi. W 2011 roku wywalczył pan z kolegami czwarte, najwyższe miejsce w historii klubu. Teraz jest szansa na poprawienie tego wyniku. Czym różni się tamta ekipa od dzisiejszej?
– Na pewno mieliśmy wówczas piłkarzy bardziej doświadczonych. Tomek Frankowski czy Andrius Skerla. Oni swoje zagrali na najwyższym poziomie, mieli doświadczenie. Dzisiaj mamy młody zespół, który dopiero wchodzi na – nazwijmy to – ekstraklasowe salony, jest w budowie. A co do zajęcia wyższej lokaty, niż to historyczne czwarte? Każdy scenariusz jest możliwy. Ale powtórzę: pierwsza ósemka jest po to, by walczyć o mistrzostwo.
Główny problem Bełchatowa znajduje się w głowach piłkarzy.
Spotkanie z Górnikiem Zabrze dla beniaminka ma więc bardzo duże znaczenie. Aby lepiej się do niego przygotować i przełamać niemoc, trener Marek Zub zabrał drużynę na krótkim zgrupowanie. Uczestniczyło w nim 24 piłkarzy. Pracowano nie tylko nad elementami futbolowymi, ale również, a może przede wszystkim, nad sferą mentalną. – Uważam, że w dużej mierze zawodników blokuje psychika. Widać było to chociaż przy ich zachowaniu przy piłce, po stracie pierwszego gola w meczu z Zawiszą. Z tym musimy sobie jak najszybciej poradzić – mówi szkoleniowiec. Problemem PGE GKS w tegorocznych meczach nie są słabe umiejętności, ale brak lidera, jakim jesienią była Arkadiusz Malarz. Nikt nie potrafi wziąć odpowiedzialności na swoje barki.
Spójrzmy jeszcze na felietony, konkretnie na ten autorstwa Jerzego Dudka. Nigdzie nie ma takiego pucharu, jak w Anglii.
Za nami półfinały FA Cup, rozgrywek wyjątkowych, szkoda, że już bez Liverpoolu. Nigdzie indziej rywalizacja o puchar kraju nie traktuje się równie poważnie. Tu walczy się na całego. Nikt nie odpuszcza. A słabsi zrobią wszystko, by nawiązać walkę z tymi teoretycznie lepszymi. Pamiętam, jak na początku 2004 roku przyjechaliśmy na mecz FA Cup na stadion grającego na trzecim szczeblu rozgrywek Yeovil Town. Szczerze? Myślałem, że to będzie dla nas spacerek po parku. Różnica umiejętności była przecież kolosalna. Na miejscu okazało się, że rywal do tego meczu przygotowywał się od kilku tygodni. Burmistrz kazał udekorować całe miasto i specjalnie przyozdobić stadion. Wygraliśmy 2:0, ale to nie był jednostronny mecz. Napędzili nam stracha, długo grali jak nakręceni. Był taki moment, kiedy pomyślałem sobie, że to się może skończyć sensacją. Uratowały nas strzelone w końcówce gole Emilea Heskeya i Dannyego Murhphyego. Drugie moje wspomnienie z Pucharu Anglii to rozgrywany na Millennium Stadium w Cardiff finał z 2006 roku. My kontra West Ham, na papierze zdecydowanie słabszy. Wydawało się, że wystarczy zagrać swój futbol i sięgniemy po trofeum. Ale nic z tego. Po pół godzinie było 0:2. Siedziałem wtedy na ławce, a Pepe Reina, który bronił, powiedział w pomeczowym wywiadzie, że to było jedno z najgorszych 30 minut w jego karierze. Chwilę później dodał, że ostatnie pięć minut to jedne z najpiękniejszych momentów.