Dobrze wiemy, że FIFA bardziej niż zwyczajną organizację przypomina taką z filmów o Bondzie z lat sześćdziesiątych, brakuje im w gruncie rzeczy tylko tajnej kwatery w wulkanie i samego Bonda, czyli kogoś, kto skutecznie potrafiłby rzucić jej wyzwanie. Czasami i tak zapominamy jednak, jak wielcy komedianci rządzą światowym futbolem.
Na kongres CONCACAF przyjechali wszyscy kandydaci, a więc poza Blatterem także Figo, książę Ali bin Al Hussein i Michael Van Van Praag. Kto spodziewał się jednak chociaż cienia merytorycznej dyskusji, chociaż pozorów traktowania kandydatów w jednakowy sposób, szybko musiał zweryfikować swoje przekonania. Kongres błyskawicznie przerodził się w festiwal – wybaczcie nam dosadny język – robienia Blatterowi loda. Skali wazeliniarstwa zwyczajnie brakło, salę wypełniły opary absurdu z najwyższej półki. Szef FIFA, który przyznał w kontrowersyjnych (delikatnie mówiąc) okolicznościach organizację mundialu Rosji i Katarowi, szef organizacji, która zastraszała “whistleblowerów”, przymykała oko na niewolniczą pracę imigrantów w Katarze, która wycyckała Brazylię na dużą kasę i umoczona jest po uszy w korupcję, został porównany do Nelsona Mandeli. Jezusa Chrystusa. Abrahama Lincolna. Mojżesza. Winstona Churchilla i Martina Luthera Kinga.
Nie wymyślamy tego, to żaden spóźniony Prima Aprilis. Naprawdę delegat Dominikany, Osiris Guzman, w swoim psalmie płomiennym przemówieniu używał takich właśnie porównań. Dlaczego zapomniał o Ghandim, Szopenie i Leonardo da Vincim – to rozstrzygnie pewnie odpowiednia komisja FIFA. Inni delegaci i tak chyba pozazdrościli Guzanowi kreatywności, bo przykładowo szef federacji Trynidadu i Tobago nazwał Blattera między innymi “ojcem futbolu”, ale umówmy się – było już za późno. Sprytny wyspiarz wyczerpał wszystkie możliwości, zaserwował litanię nie do przebicia.
Blatter doskonale rozgrywa swoją grę. Dopiero co wrócił z Afryki, gdzie Issa Hayatou zapewnił go o pełnym poparciu wszystkich afrykańskich federacji, a teraz właściwie przyklepał reelekcję głosami karaibów i ameryki środkowej. Odpowiednio posłodził w wystąpieniu, mówiąc, że CONCACAF zasługuje na czwarte miejsce na mundialu, a my nie mamy wątpliwości – gdyby losy walki o prezesowski stołek ważyły się do samego końca, Blatter pojechałby na Antarktydę i obiecał miejsce na mundialu nawet pingwinom.
Inni kandydaci? Nie dostali nawet głosu. Figo: “Kiedy tylko jedni mogą przedstawić swoje racje, demokracja i futbol przegrywają. Wybory to demokratyczny proces, w innym wypadku nie można ich nawet nazwać wyborami”.