Jagiellonia – Piast. Mniej więcej do 20. minuty wyglądało to na typowe danie z piątku lub poniedziałku o 18.00. Czyli meczu nie do przyjęcia pod żadną postacią. Komentujący to starcie Marcin Rosłoń – zamiast opowiadać o hicie w Premier League – mógł ubiegać się o odszkodowanie za pracę w szkodliwych warunkach, a władze NC+ gratulować sobie „oddania” tego widowiska do nSportu. Piłkarze Jagiellonii szybko przypomnieli sobie jednak, że w bramce Piasta od paru kolejek wisi ręcznik i wyszli z prostego założenia: ładować. Ładować, ile fabryka dała. Przy każdej możliwej okazji.
Ta wymyślna taktyka szybko przyniosła skutek. Świderski walnął prosto w Rusova, ten – zamiast łapać – wypiąstkował prosto do Tymińskiego i było 1:0. 20 minut później sprawę załatwił Romanczuk, ale dziś Piastowi strzelić mógł tak naprawdę każdy. Wystarczyło jedynie próbować. I aż szkoda, że na boisku od początku nie było Gajosa, bo ten akurat ma soczystą petardę z dystansu. Dziś jednak pojawił się na placu dopiero w drugiej połowie i – jakby lekko speszony – nie przejawiał zbytniej ochoty do gry. Podobnie zresztą jak koledzy, którzy po zdobyciu drugiej bramki zredukowali na drugi bieg i specjalnie się nie forsowali. Gajos skupiał się na faulowaniu, Tuszyński przestał podejmować ryzyko, a Sawickij nie wniósł tej jakości, jaką prezentował w ostatnich latach na Białorusi. To jednak wystarczyło, by dociągnąć wygraną i – jak zauważył Probierz na pomeczowej konferencji – oficjalnie przyklepać utrzymanie.
Piast zdołał się odgryźć raz. Premierowe trafienie w Ekstraklasie zaliczył bardzo przyzwoity Moskwik, jak zwykle harował Wilczek, ale na tym etapie brakowało już osoby, która wzięłaby na siebie kreowanie gry. Latal w przerwie – dość dziwna decyzja – zdjął bowiem Vassiljeva, zawodnika o bezsprzecznie najwyższym piłkarskim IQ w całym Piaście, a może i na Górnym Śląsku. Tego, co dawał Estończyk, nie dał ani Jurado, ani Podgórski, ani nawet Murawski, który mógł w pierwszej połowie strzelić gola, ale z dystansu (po palcach Drągowskiego czy jednak nie?) walnął w słupek. Była to zarazem – jak zauważyły Sportowe Fakty – już dwunasta sytuacja w tym sezonie, kiedy obramowanie bramki – że tak to ujmiemy – ratowało młodego bramkarza „Jagi”. Trzeba mieć w tym fachu farta, a Bartek – oprócz niewątpliwego talentu – ma go więcej niż wszyscy pozostali bramkarze ligi razem wzięci.
– Przegraliśmy tym meczem ósemkę – narzekał po meczu Moskwik, ale to akurat jest na tę chwilę najmniejszy problem jego drużyny. Piast to obok Bełchatowa najgorsza drużyna wiosny. Jeżeli Zawisza – to scenariusz mało prawdopodobny, ale możliwy – wygra jutro z Legią, to doskoczy do drużyny Latala na zaledwie jeden punkt. Dalibyście głowę? Gliwickim kibicom, karmionym do niedawna bajkami Pereza, a teraz poznającym nowego trenera, pewnie trudno w to uwierzyć, ale fakty są takie, że Piast właśnie aktywnie włączył się do walki o utrzymanie. To jednak musiało się tak skończyć. Klub, który wyciąga szkoleniowców z kapelusza, a piłkarzy dobiera na zasadzie chybił trafił, musiał w końcu wylądować na dnie. Porównajcie sobie ich grę do Korony, Ruchu czy Zawiszy. Cała trójka jedzie w przeciwnym kierunku. Niebo a ziemia.