Dystrybucja biletów, gdy chętnych jest więcej niż miejsc, to nie jest rzecz prosta, ale umówmy się: z większymi problemami współczesny świat się uporał. Zazwyczaj stosuje się jeden z dwóch modeli:
a) Kto pierwszy, ten lepszy. Czyli sprzedaż rusza o 9.00, ludzie wbijają się na serwery i o 9.10 już jest po wszystkim.
b) Losowanie. „Szanowny kibicu, z przyjemnością informujemy, że zostałeś wylosowany i możesz zakupić bilet”.
Legia natomiast wymyśliła jakieś dziwactwo i widać, że wielu kibiców zwyczajnie szlag trafił (wystarczy prześledzić komentarze np. na stronie legia.net). To zrozumiałe.
Największą pulę biletów przejęło Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa. SKLW rozdysponuje wejściówki wedle własnego uznania. Hmm, nam się wydawało do tej pory, że kibic Legii nie ma obowiązku należeć do SKLW, tylko powinien posiadać kartę kibica tego klubu, a jeszcze lepiej – karnet. Czyli jedyną „organizacją”, do jakiej kibic musi należeć – jest sam klub, jako taki. A wszelkie poboczne aktywności są – no właśnie – poboczne.
SKLW musi jednak trzymać klub w mocnym uścisku, skoro przejmuje bilety. Wiadomo, że trafią one głównie do bywalców „Żylety”. W ten oto sposób okazuje się, że kibic płacący więcej za wejściówki (chodzący na droższe sektory, wliczając też sektor VIP za kilkanaście tysięcy rocznie) jest tak naprawdę gorszy. Jeśli masz 45 lat i już nie chce ci się drzeć ryja, to twoje szanse na wejście na finał Pucharu Polski znacząco maleją. Mogłeś przez 25 lat nie opuścić żadnego meczu i zostawić w kasie klubu ogromną sumę, ale jeśli nie po drodze ci z „kumatymi”, to mecz obejrzysz w telewizji.
Legia dostała około 10 tysięcy biletów, z czego do normalnej sprzedaży (dla lojalnych karnetowiczów) trafi trzy tysiące – resztę bierze stowarzyszenie. Ale z tymi trzema tysiącami to też ciekawa sprawa: ubiegać o nie mogą się tylko ludzie, którzy mają karnety na inne trybuny niż „Żyleta”. Ale teraz pomyślmy: jeśli ktoś ma karnet na „Żyletę”, ale niekoniecznie jest fanem SKLW (a są i takie osoby, nawet gdyby był ktoś taki tylko jeden – należałoby to wziąć pod uwagę), to nie ma żadnych szans na wejście na Stadion Narodowy.
Generalnie są to jakieś kosmiczne jaja. Legia posiada doskonały mechanizm, by bilety nie trafiły do przypadkowych ludzi. System może „wypluć” listę osób, które mają karnety i które regularnie przychodzą na mecze – i na tej podstawie można wygenerować listę osób uprawnionych do starania się o wejściówkę. Na przykład – pierwsza tura dla tych, którzy byli w tym sezonie na 15 meczach, później ewentualnie druga dla tych, którzy byli na 8. Wierni kibice z SKLW też by się przecież załapali – tyle że byłoby sprawiedliwie i wszyscy wierni fani mieliby równe szanse. Okazuje się jednak, że ten cały karnet to niewiele warty gadżet, skoro na jeden z najważniejszych meczów w sezonie od karnetu ważniejsze jest zblatowanie z jakąś grupą.
Chodzą też plotki, że bilet od SKLW wcale nie kosztuje 15 złotych, tylko znacząco więcej (60 złotych?) – ponieważ do biletu dodawana jest koszulka. To też ciekawe, bo przecież koszt produkcji takiej koszulki to w porywach 15 złotych, a nie 45. Jeśli pomnoży się tę różnicę przez liczbę biletów, to robi się bardzo sympatyczna sumka.
Ale dobrze, niech sobie każdy zarabia jak chce.
Nas zastanawia, kiedy w Polsce zapanuje normalność i kiedy zniesiony zostanie podział na kibiców lepszych i gorszych. W jaki sposób Legia chce przekonać fanów z droższych trybun, że są dla niej naprawdę istotni?
Fot.FotoPyK