Reklama

Osiem powodów, dla których nie możemy się doczekać wieczoru

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2015, 13:51 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ćwierćfinały Ligi Mistrzów. Przeczytajcie to sobie na głos, można nawet ze trzy razy. Jak brzmi? Są ciarki na plecach? Jest przyjemne kołysanie w brzuchu? Jest ten dziwny, nieco tępy uśmiech na myśl, że to już to, że to już dziś, że to właśnie teraz zaczyna się to, co w europejskiej piłce najlepsze? Na ten moment, na tych kilka krótkich chwil wszyscy jesteśmy zgodni. Ci zapaleńcy jeżdżący na mecze czwartej ligi, fanatycy z młynów, wierni facebookowi fani Realu i Barcelony, internetowi wojownicy Jej Królewskiej Mości i ligi angielskiej. Wszyscy na moment odkładamy to, co nas dzieli i wlepiamy nosy w ekrany oczekując na słynną „Kaszankę”.

Osiem powodów, dla których nie możemy się doczekać wieczoru

Osiem spotkań z udziałem zespołów ze ścisłego topu. Nie ma tu już przypadków, nie ma zabłąkanych owieczek, które wyjdą na murawę w celu łatwego ogolenia przez wielkiego rywala. Ćwierćfinały Ligi Mistrzów. Faza, w której odpadnie część „murowanych faworytów”, faza, której nie przetrwa kilka drużyn budowanych za całe góry zielonych banknotów. Modern football? Okej, ale jaki przyjemny dla oka, jaki emocjonujący, jaki widowiskowy.

Właściwie tekst „osiem powodów, dla których nie możemy się doczekać wieczoru z Ligą Mistrzów” moglibyśmy zakończyć na pierwszym i najważniejszym: „bo to Liga Mistrzów”. Bo to ćwierćfinały. Dla tych, których ta magia nie przekonuje mamy jednak siedem innych. Sprawdźcie, dlaczego już teraz przebieramy nogami przed wieczornym „dwumeczem”, który zapoczątkuje 1/4 finału najważniejszych klubowych rozgrywek Europy.

1. Cristiano Ronaldo

Wybaczcie, zaczynamy w trochę naiwnym, dziecięcym tonie, ale… naprawdę. Przeoczyć mecz Cristiano w kwietniu? To po prostu nierozsądne, by nie powiedzieć: głupie. Wszystko wskazuje na to, że po trwającym niemal cały kwartał dołowaniu (w kontekście ubiegłego roku – nawet bycie drugim piłkarzem świata to dołowanie) CR7 wreszcie wskakuje na wysokie obroty. Gol nr 300 w barwach Realu. Pieć sztychów z Granadą, trafienie i asysta z Rayo, wreszcie pierwsze dźgnięcie w meczu z Eibar. Żadni rywale? Może, ale nie da się ukryć, że Real potrafi wykorzystać siłę rozpędu. A Ronaldo najgroźniejszy jest właśnie po serii lepszych spotkań, gdy gra z dużą wiarą we własne siły, z dużą pewnością siebie, a przez to z ogromnym polotem. Brakowało tego w styczniu, brakowało w marcu. Dziś znów ma szansę pokazać, że powstrzymać go w gazie nie potrafi niemalże nikt.

Reklama

2. Diego Simeone

Niemalże nikt. Niemalże, bo zawsze spod nażelowanej czupryny szelmowsko uśmiechnąć może się „Cholo” Simeone. Diego ma receptę na Real, o czym już zresztą pisaliśmy wiele razy. Kiedy los skojarzył madryckie ekipy w ćwierćfinale Ligi Mistrzów dając szansę na powtórkę ubiegłorocznego finału, większość argumentów za Rojiblancos kręciło się wokół postaci argentyńskiego szkoleniowca. Na papierze? Wiadomo. W lidze? Tabela mówi wszystko. Ale na ławce siedzi facet, który potrafił rozmontować „Królewskich” cztery razy. Cztery razy… tylko w tym sezonie. Robi wrażenie. Daje kolejny powód, by pilnie obserwować wieczorne derby.

3. Kontekst poprzedniego finału

Właściwie to powinien być ten koronny dowód. Mając w pamięci ten finał… Strach opuścić jakiekolwiek spotkanie pucharowe tych zespołów.

4. Bo to najsilniej obsadzone derby świata

Reklama

Nie ma siły. W momencie, gdy oba zespoły z Manchesteru są w kryzysie, gdy Londyn również nie ma ani jednego reprezentanta w 1/4 Ligi Mistrzów; w chwili, gdy Mediolan zszedł na psy, a Espanyol Barcelona stanowi wyjątkowo blade tło dla lokalnego, bordowo-granatowego rywala – Madryt trzyma fason. Madryt wprowadza do finału Ligi Mistrzów dwa zespoły, Madryt trzyma w ścisłej europejskiej czołówce dwóch swoich przedstawicieli, Madryt na stałe zajmuje dwa miejsca na podium hiszpańskiej La Liga.

Biorąc pod uwagę liczbę podtekstów wokół spotkania – choćby wspomniany kontekst ubiegłego finału LM czy ligowych oraz pucharowych starć tego sezonu – łatwo zapomnieć, że to również mecz o coś więcej. Mecz o uniesione głowy fanów zmierzających we środę do tego samego biurowca, w którym zarabiają rywale z drugiej strony miasta. Mecz o dumne parady przez miasto w szalach ukochanego klubu. Mecz o rządy w mieście, bo chyba nikt nie ma wątpliwości że dwa ligowe zwycięstwa Atletico przy porażce w nadchodzącym dwumeczu nie będą wiele znaczyć w utarczkach słownych między mieszkańcami stolicy Hiszpanii. Najsilniejsze piłkarsko derby świata. Pod względem fanatyzmu, liczby odpalonych rac i głośności dopingu pewnie daleko z tyłu, ale pod względem piłkarskiej jakości… Jakieś trzysta lat świetlnych przed derbami Krakowa. Ha, co za absurd. To naprawdę ta sama dyscyplina sportu, uwierzcie.

5. Tu niczego jeszcze nie da się wykluczyć

AS Monaco. W teorii – marzenie każdego z siedmiu rywali na tym poziomie Ligi Mistrzów. Internet przed losowaniem par w tej fazie rozgrywek obiegły memy, na których zespół z Księstwa był przedstawiany jako jedyna kobieta na męskiej imprezie. Wszyscy wlepili w nią wzrok, ostatecznie „wyrwał” ją Juventus i… Nie potrafimy uwierzyć, że to będzie absolutnie jednostronny dwumecz. Jasne, „Stara Dama” jest praktycznie niezwyciężona w lidze. Dwanaście punktów przewagi nad wiceliderem, dwie porażki w sezonie. Maszyna do mielenia rywali? Niekoniecznie. Juventus jest bowiem zespołem, który potrafił przerżnąć w fazie grupowej nie tylko z Atletico, ale i z Olympiakosem. Grekom brakło ledwie jednego punktu, by dogonić chłopaków w biało-czarnych pasiakach i sensacyjnie odesłać ich do Ligi Europy. W lidze z kolei… Cóż, gdybyśmy tego nie widzieli, prawdopodobnie byśmy nie uwierzyli. Juve wtopiło ostatnio z bankrutem. Z klubem, który bardziej walczy o to, by zebrać fundusze na organizacje kolejnego meczu, aniżeli o wynik w tymże. Naturalnie to był mecz o nic, to był mecz, w którym Allegri dał odpocząć kilku kluczowym zawodnikom. Ale na wizerunku niepokonanych pojawiła się rysa. Albo raczej pęknięcie – za rysę odpowiedzialny był właśnie Olympiakos.

6. On

Bez komentarzy.

7. Carlos Tevez

Osiem spotkań, sześć goli. Rozmontowanie niemal w pojedynkę Borussii Dortmund (trzy gole i asysta w dwumeczu), do tego kapitalna dyspozycja w prawie wszystkich spotkaniach o najwyższą stawkę. Superpuchar z Napoli? Dwa gole. Dwa ligowe mecze z wiceliderem z Rzymu? Trzy gole. Sztychy w obu meczach z Milanem, w spotkaniach z Lazio i Interem. Argentyński snajper piąty bieg wrzuca we wszystkich hitach, we wszystkich starciach z renomowanymi rywalami, bądź o wielką stawkę. Dziś z Monaco… chyba możemy na niego liczyć. Nawet jeśli pół piłkarskiego świata chce przekonać Juventus, że czeka ich spacer. Chłopaki w bieli i czerwieni stracili wprawdzie Rodrigueza i Falcao, ich właściciel zaś pozbył się sporej części swojej fortuny za sprawą bardzo kosztownego rozwodu, ale wciąż jest to zespół z Toulalanem, Kondogbią, Joao Moutinho, Berbatowem i Bernardo Silvą. Tevez ewidentnie lubi takich rywali.

8. Bo to Liga Mistrzów

Jak wspominaliśmy na początku, ósmy powód zamyka dyskusję. To Liga Mistrzów. To ćwierćfinały. Nie potrzeba tu żadnych innych argumentów. Pozostaje czekać.

Najnowsze

Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
1
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Komentarze

0 komentarzy

Loading...