Reklama

Robak w wersji 2.0 – poznajcie nowego bohatera Pogoni

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2015, 09:00 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ostatnia kolejka Ekstraklasy miała kilku bohaterów – miano największego przysługuje chyba jednak Łukaszowi Zwolińskiemu. Napastnikowi Pogoni, który nie dość, że fantastycznie zastąpił Marcina Robaka, to jeszcze w pojedynkę rozbił Jagiellonię, pozwalając Michniewiczowi na udany start w nowym klubie. Kim jednak jest Zwoliński? Skąd się wziął w Pogoni? Dlaczego przebił się dopiero w tym sezonie? Oto przypomnienie naszego archiwalnego tekstu sprzed kilku miesięcy.

Robak w wersji 2.0 – poznajcie nowego bohatera Pogoni

***

Lipiec 2014 roku, dworzec w Poznaniu. 21-latek niecierpliwie czeka na pociąg. Niewielu ma prawo go kojarzyć. Dres w barwach Górnika Łęczna i torba ze sprzętem wskazują, że jest sportowcem. Ale jeszcze nie takim, po którego warto wysyłać samochód. Wsiada do pociągu z napisem Gdynia Główna. Spędzi kilka godzin na stojąco, bo wszystkie przedziały dawno się wypełniły. Rusza w drogę, zastanawiając się, czy w końcu dostanie szansę, na którą czeka od pięciu lat. Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie po telefonie od prezesa z nakazem powrotu, to już chyba nigdy.

Gdynia. Wysiada. Zanim spotka się z czekającym na niego Edim Andradiną, obejrzy kilka „fucków”. Zna to miejsce. To tutaj wysłuchiwał, że ma spierdalać do Szczecina. Tu nazywali go ironicznie „paprykarzem”. Tu przypięli mu łatkę napastnika niestrzelającego goli. Wsiada do samochodu Ediego i udaje się do Gniewina. Od razu na sparing z Legią. W 45. minucie zmienia Kamila Wojtkowskiego. 40 minut później strzela honorowo na 1:4. Miejsca w składzie na dłuższą metę już nie odda.

Łukasz Zwoliński. Rocznik 1993. Jedno z największych odkryć rundy jesiennej w Ekstraklasie. Człowiek, którego śmiało można nazwać Marcinem Robakiem w wersji 2.0. Choć sam przyznaje, że takie porównania – mimo sympatii do kolegi – słyszane po raz setny męczą. Żadne inne jednak nie pasują. Te warunki fizyczne, ta pozycja, ten sam typ napastnika i – coraz częściej – ta skuteczność. Pierwsze dwie kolejki – dwa trafienia. Potem sześć spotkań przerwy, dwie sztuki z Zawiszą i po bramce co drugi mecz aż do końca.

Reklama

Szczecińscy kibice martwili się, kto zastąpi Robaka odchodzącego do Chin, ale gdy transfer w kuriozalnych okolicznościach upadł – klub mimo podpisanej umowy wycofał się z transakcji – okazało się, że Pogoń ma w ataku wręcz problem bogactwa. Bo na kogo tu stawiać – goleadora z uznaną marką, który potrafi sam zdemolować Lecha i z góry gwarantuje gole czy na wychowanka, który jeszcze da zarobić? Sam Łukasz przyznaje, że zastanawiał się, jak to wpłynie na jego pozycję, ale kłopot rozwiązał się sam. Robak już w październiku wysypał się do końca rundy, a Zwoliński szansę wykorzystał.

***

– Liczyłeś kiedyś, z iloma rywalizowałeś napastnikami?

– Sotirović, Traore, Djousse, Chałas, Lebedyński, Zieliński… Byłem wychowankiem, ale zawsze, kiedy udawało się zyskać uznanie trenera, przychodził następny. 

– Gdybyś wchodził dziś – przy obecnej modzie na młodzież – byłoby ci łatwiej?

– Na pewno dostałbym szansę szybciej.

Reklama

– Jak wyglądała rywalizacja?

– Powiem tak: gorszy się nie czułem.

***

Zwoliński – z którym spotykam się przy okazji Energa Cup – to skromny gość. Nie rzuca anegdotami. Raczej gryzie się w język, gdy ma powiedzieć coś mocniejszego. Stracił już w piłce tyle czasu, że – mimo stosunkowo młodego wieku – nie chce nikomu podpaść. Nie chce wyjść na gbura, choć widać, jaki ma żal, o to że w rywalizacji z zagranicznym szrotem, to jemu pokazano drzwi. Od Artura Skowronka usłyszał, że ma 33% szans na grę – tyle samo co Djousse i Traore. Pierwszy – choć ma zaledwie 24 lata – gra dziś w Jeunesse Sportive de la Saoura (Algieria), drugi – któremu próbowano udowadniać, że majstrował z metryką – zahaczył się w Sandecji. Dlaczego Zwoliński przegrał tę rywalizację?

– Wielokrotnie zarzucano mi, że mój problem to psychika. Jestem strasznie wyczulony na tym punkcie. Wytykano mi, że załamuję się po zmarnowanych sytuacjach, łapię za głowę i wyłączam na parę minut. Czasem tak bywa, że nie wychodzi ci, gdy za bardzo się podpalasz, ale ja czułem, że muszę wykorzystać każdy moment. Nie obrażałem się, ale na dłuższą metę takie napalanie się to nic dobrego. Jest jedna sytuacja, zaraz przyjdzie kolejna. Nie można tego rozpamiętywać. Nauczyły mnie tego wypożyczenia.

MECZ 1/8 FINALU PUCHAR POLSKI SEZON 2014/15 --- 1/8 FINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - POGON SZCZECIN

Najpierw była Arka. Okres – patrząc na liczby – zmarnowany. Jedenaście meczów bez gola. Z jednej strony wyzwiska, gwizdy, pretensje, z drugiej – pierwsza przeprowadzka i szkoła życia. Stało się jednak jasne, że po tak fatalnej rundzie Zwoliński nie ma prawa wrócić do Pogoni. Nie ten level. Najpierw trzeba coś udowodnić półkę niżej. Kolejny przystanek? Łęczna. – Chcieli Juliena Tadrowskiego, a mnie wzięli przy okazji, na doczepkę. Przypadłem jednak do gustu trenerowi i zostałem – wspomina Zwoliński, który początkowo dostał nocleg na wjeździe do tego miasteczka. W miejscu, z którego na treningi dojeżdżał jedynym możliwem PKS-em, a na spacery – śmieje się – chodził po polach kukurydzianych.

– Szukaliśmy mieszkania do wynajęcia, a nie mieliśmy jeszcze samochodu. Nie brałem pod uwagę, że się nie uda. Dalsza gra w trzecioligowych rezerwach nie miałaby sensu. Im szybciej wskoczysz do piłki seniorskiej, tym lepiej dla twojego rozwoju. W klubie teraz wszyscy stawiają mnie za przykład. Wypożyczenie nie jest za karę. W rezerwach można grać i grać, a człowiek nie zawsze się przebije. Kiedy trener Wdowczyk powiedział mi, że mam małe szanse na granie, uważałem, że warto spróbować sił w I lidze. Uznałem, że nie ma się czego bać.

22 mecze, 8 goli. W tym kuriozalny występ z GKS-em Katowice. 14. minuta Zwoliński wyskakuje do piłki, strzela gola, ale po zderzeniu z bramkarzem całym ciężarem spada na kostkę. Skręcenie i naderwanie. Na adrenalinie daje jeszcze radę świętować, ale po kilku minutach zdaje sobie sprawę, że nie ma to sensu. Kostka spuchnięta. 23. minuta – zmiana. Stopa rośnie w oczach, a na trybunach usadawia się właśnie Maciej Stolarczyk, drugi trener Pogoni, który na stadionie przy Bukowej pojawił się kilkaset sekund wcześniej. Już po golu. Jak pech, to pech. Kontuzja nie okazuje się jednak poważna i Łukasz wraca do gry półtora miesiąca później. Ma jednak świadomość, że w Górniku czeka go kolejna runda. Choć swoją wartość powoli zaczął udowadniać, w Pogoni wciąż może być za ciasno.

Tak też się dzieje. Zwoliński wraca do Łęcznej. Konkretnie – do mieszkania, które wynajmuje w Lublinie. Chwilę później jedzie już z zespołem – beniaminkiem Ekstraklasy – do Boszkowa. Po dniu treningów dzwoni Grzegorz Smolny, prezes Pogoni. – Przyjeżdżaj do Gniewina – nakazuje Łukaszowi, który jest przekonany, że któryś z kolegów próbuje go właśnie wkręcić. Dalszą część historii już znacie.

***

– Zastanawiam się, jak ocenić twoją karierę, bo..

– Karierę? – Zwoliński przerywa rozmowę po raz pierwszy. I ostatni.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...