„Odejdzie jako jeden z nielicznych, którzy doprowadzili Legię do mistrzostwa Polski i jeden z wielu, który żegnany będzie z ulgą” – pisały gazety. Osiem lat temu Legia Warszawa oficjalnie pożegnała Dariusza Wdowczyka. Czarę goryczy przelała wyjazdowa porażka z Górnikiem Zabrze. Kilka miesięcy później zaczął trenować Polonię Warszawa, ale pracował tam zaledwie przez pół roku. Na następną fuchę – z powszechnie znanych przyczyn – musiał czekać pięć lat, aż przejął Pogoń Szczecin.
Typowy obrazek ze spotkań Legii. Piłkarze człapią na boisku, kibice na nich gwiżdżą, a Wdowczyk – ze spuszczoną głową – biernie przygląda się temu wszystkiemu z ławki rezerwowych. „Zły, zdenerwowany, ale zarazem zniechęcony. To już nie jest charyzmatyczny trener, który wymusza na zawodnikach bezgraniczne poświęcenie. Ta gra toczy się już gdzieś obok niego. Legia się rozpadła i on o tym doskonale wie. Tylko, że nie ma pojęcia jak to wszystko naprawić. Więc siedzi cicho.” – pisali w „Dzienniku”.
Być może nikt do tamtej pory nie miał takiego komfortu i dowolności w budowaniu drużyny, jaki wtedy miał Wdowczyk. Nawet Paweł Janas, który wywalczył awans do Ligi Mistrzów. Po zwolnieniu zarzucano mu brutalne szastanie pieniędzmi, grubymi pieniędzmi. Kilkoma milionami euro. Zostawił po sobie spaloną ziemię. Środowisko grzmiało, że każdy z piłkarzy był słabszy, niż było to przed jego przyjściem. Żegnano go bez kompletnie żadnego żalu, chociaż zaledwie sezon wcześniej zdobył mistrzostwo Polski, bijąc rekordy liczby zwycięskich meczów z rzędu.
Sprawiał wrażenie równego gościa, wzbudzał zaufanie. Rękę dałby sobie za niego uciąć nawet pierwszy krytykant, Wojciech Kowalczyk. Niestety, jego błyskotliwość i pewność siebie z czasem zamieniły się w butę i samouwielbienie. O ile na początku wszyscy mówili, że Wdowczyk – młody, ale i doświadczony trener – świetnie pasuje do budowanej Legii, o tyle na końcu przygody dostrzegano w nim już wyłącznie same wady.
W sezonie 2006/07 przegrał ze Stalą Sanok, Wisłą Płock, ŁKS-em Łódź, Kolporterem Kielce, Zagłębiem Lubin, Groclinem Grodzisk Wielkopolski, Bełchatowem (trzy razy) i Górnikiem Zabrze. To wszystko w ciągu zaledwie kilku miesięcy.
– Pozostaję w zawodzie. Nie jestem wypalony ani psychicznie, ani fizycznie. Mamy piątek trzynastego, ale w moim życiu może on oznaczać pozytywną zmianę. Nie będę traktował tego dnia tak jak robią to pesymiści. Zwykle praca mnie szukała, ale sam również mogę jej poszukać – powiedział na zakończenie.