Ostatnio definitywnie zakończył trenerską karierę, oczywiście w typowym dla siebie stylu. Z medalem mistrzowskim na szyi, będąc podrzucanym przez swoich piłkarzy. Do Chin wyjechał – nie ukrywajmy – głównie po pieniądze, ale też po to, żeby wygrywać. Żyłkę zwycięzcy we krwi miał odkąd go pamiętamy. Spokojny, stonowany starszy pan z ogromną charyzmą i autorytetem. Po meczu dającym Guanzhou czwarty tytuł mistrzowski z rzędu, powiedział: żegnajcie, jestem już za stary. Dziś Marcello Lippi kończy 67 lat.
Na następcę naznaczył rodaka. Wielkiego piłkarza, który dziewięć lat wcześniej poprowadził jego niebieską jedenastkę do tytułu mistrzów świata – Fabio Cannavaro. Trenerska kariera Lippiego trwała 32 lata. Zaczynał od “podawania kawy”, czyli pracy w niższych ligach włoskich. Szczebelek po szczebelku piął się w górę, aż zdobył pięć mistrzostw Włoch i wygrał Ligę Mistrzów z Juventusem. Jako piłkarz był ponadprzeciętny, ale po prostu solidny. Bez fajerwerków. Na archaicznej pozycji libero nie dało się grać efektownie.
Apogeum jego trenerskiej kariery przyszło jednak dość późno. “Andiamo a Berlino!” – krzyczeli włoscy komentatorzy, Fabio Caressa i Beppe Bergomi, kiedy Włosi młócili Niemców w ostatnich minutach półfinału. Moment triumfu przypadł dziewiątego lipca. Główka Zinedine’a Zidane’a, bramka Marco Materazziego i te pamiętne rzuty karne, w tym decydujący Fabio Grosso. “Siamo campioni del mondo!” Tym samym Lippi stał się pierwszym w historii trenerem, który zdobył i Ligę Mistrzów i mistrzostwo świata. Później wyczyn ten zdublował Vicente Del Bosque.
Wybił się dzięki pracy w Neapolu. Było to w 1993 roku, jakiś czas po złotych czasach Diego Maradony i wygranej w Pucharze UEFA. Klub spod Wezuwiusza tonął w długach, nie śmierdząc groszem. Lippi dźwignął ich z dna, zakwalifikował się do europejskich pucharów. Był to naprawdę spory wyczyn, toteż zwrócił uwagę Juventusu, gdzie zbudował jeden z najlepszych zespołów ostatnich czasów.
Gianluca Vialli, Fabrizio Ravanelli, Didier Deschamps, Ciro, Antonio Conte, Zinedine Zidane, Christian Vieri, Alen Bokšić – to tylko niektóre z wielkich nazwisk, które tworzyły tamtą świetną drużynę. Trzy tytuły mistrzowskie w pięć lat. Do tego Liga Mistrzów. Juventus w tamtych czasach był przykładem dla całej Europy. To była drużyna przez wielkie “D” – zjednoczona, świetnie zorganizowana, pracowita i dysponująca zabójczym kontratakiem.
Żeby nie było tak lukrowo, trzeba wspomnieć też o największej porażce. Wrócił na mistrzostwa świata w 2010 roku. Miał poukładać drużynę, spróbować osiągnąć jakiś sukces. Nie udało się nawet wyjść z grupy, remisując z Paragwajem, Nową Zelandią i przegrywając ze Słowacją.
To nic. Lippiego wszyscy i tak będą pamiętać wtedy, w Berlinie. Z triumfalnym cygarem w zębach.