Reklama

Twierdza Sanchez Pizjuan odparła najazd Barcelony

redakcja

Autor:redakcja

11 kwietnia 2015, 22:14 • 5 min czytania 0 komentarzy

Tego wieczora wszystkie oczy w Hiszpanii zwrócone były w kierunku Sewilli. Niezdobytą twierdzę Sanchez Pizjuan miała spróbować podbić niezawodna w ostatnich tygodniach Barcelona. I cóż – najlepiej zapowiadający się mecz tej kolejki La Liga zdecydowanie nie zawiódł. Nie zabrakło emocji, pięknych bramek, były też nagłe zwroty akcji – innymi słowy było wszystko, czego można oczekiwać od meczu na najwyższym poziomie.

Twierdza Sanchez Pizjuan odparła najazd Barcelony

Seria, którą ma na swoim stadionie Sevilla jest po prostu niesamowita. Gra na własnym terenie niemal zawsze pomaga drużynie, jednak przypadek Sanchez Pizjuan to coś więcej niż tylko norma. Unai Emery, jego piłkarze i kibice Sevillistas stworzyli z tej areny prawdziwą twierdzę, wewnątrz której Sevilla jest niezniszczalna i może odeprzeć ataki każdego rywala, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Trzydzieści dwa mecze bez porażki, seria godna podziwu, a gdy dołożymy do niej pięć ligowych wygranych Sevilli z rzędu, otrzymamy obraz drużyny, której pokonanie na wyjeździe jest prawdziwym wyczynem. Trudno więc było ukryć zaskoczenie, gdy Barcelony prowadziła po pół godziny na Sanchez Pizjuan aż 2-0.

Trudno też zrozumieć, co stało się z Sevillą w tych pierwszych trzydziestu minutach. Piłkarze Emery’ego zachowywali się tak, jakby to oni grali na wyjeździe. Byli wycofani, bali się zaatakować i ograniczali się głównie do tego, by nie stracić bramki. Oczywiście, wychodzenie na Barcę z otwartą przyłbicą można przyrównać do próby samobójczej, jednak równie defensywne nastawienie takiej drużynie, do tego grającej u siebie, po prostu nie przystoi. Sevilla była przestraszona jako drużyna, przestraszeni byli także jej poszczególni piłkarze. Najbardziej widoczne było to przy pierwszej bramce – piłkę na obrzeżach pola karnego dostał Messi, od razu pojawiło się przy nim trzech rywali, a jednak żaden z nich do niego nie ruszył, zamiast tego cała trójka ograniczyła się do cofania i blokowania Argentyńczyka. A Messi zrobił dokładnie to samo, co w ostatnim meczu przeciwko Almerii. Wykorzystał odrobinę wolnego miejsca, przymierzył i oddał idealny techniczny strzał po długim słupku. Kwadrans później Grzegorz Krychowiak niepotrzebnie sfaulował tuż przed polem karnym Suareza, do piłki podszedł Neymar i ściągnął pajęczynę z lewego spojenia bramki bronionej przez Rico. Pół godziny, 2:0 dla gości i kompletna bezradność Sevilli. Wydawało się, że jest już po meczu, a twierdza w końcu padła.

Tymczasem po tym jak padła druga bramka, obie drużyny zamieniły się rolami. Barcelona, do tej pory imponująca wysokim pressingiem i zabijaniem w zarodku każdej akcji Sevilli, teraz pozwalała rywalom na grę – a ci skrzętnie z tej okazji skorzystali. Sygnał do ataku dał przeciętny do tego momentu Ever Banega, który potężnym uderzeniem dał Sevilli bramkę kontaktową. Bramkę, która ewidentnie dała piłkarzom Emery’ego wiarę w to, że są w stanie zatrzymać w Sewilli choć jeden punkt.

I ten punkt zdobyli, choć równie duży udział w tym mieli zarówno piłkarze Sevilli, jak i Barcelony. Zawodnicy Barcy zmarnowali mnóstwo dogodnych sytuacji, a w samej końcówce stracili bramkę po dużym błędzie Gerarda Pique. Nie sposób jednak nie mieć wrażenia, że zawalił przede wszystkim Luis Enrique. Hiszpan ściągnął z boiska najlepszego w barwach Barcy Neymara – prawdopodobnie liczył na to, że dzięki obecności Xaviego jego drużyna zdoła zapanować w środku pola, jednak efekt był taki, że Barcelona się pogubiła. Równie istotne jednak były zmiany Emery’ego, wprowadzeni na boisko Kevin Gameiro i Jose Antonio Reyes okazali się kluczowi dla losów meczu. Tak jak Enrique zwyciężył nakreślając założenia przedmeczowe, tak Emery pokonał go lepiej reagując na boiskową sytuację. Reyes przejął piłkę w środku pola, rozegrał ją na skrzydło do Vidala, a ten dograł ją do Gameiro, który strzelił bramkę dającą Sevilli remis.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

W meczu wystąpił oczywiście Grzegorz Krychowiak, jednak szczerze mówiąc – mamy wątpliwości, jak ocenić jego występ. Z jednej strony, jak zawsze, nie można mu odmówić ambicji. Polak harował na boisku i widać było, że robi wszystko, co tylko w jego siłach. Tyle tylko, że popełniał mnóstwo błędów – Neymar objeżdżał go jak uczniaka, do tego niepotrzebnie wykosił w niebezpiecznej strefie Suareza, a rzut wolny po tym faulu wykorzystał Neymar. Do tego mając na koncie żółtą kartkę dalej grał ryzykowanie, a momentami wręcz nierozważnie.

Za ten powrót i odbiór Polak zebrał spore oklaski, jednak z innej kamery widać, że nie było to zbyt czyste wejście i można mieć wątpliwości co do tego, czy Krychowiak w ogóle trafił w piłkę. A gdyby sędzia dopatrzył się w tym wejściu faulu, to prawdopodobnie musiałby się udać na przedwczesny prysznic.

Barcelona straciła punkty i choć wciąż utrzymuje się na pozycji lidera La Liga, to jej przewaga stopniała do dwóch punktów. Biorąc pod uwagę to, że będzie się musiała jeszcze zmierzyć u siebie z Valencią, a na wyjeździe z Espanyolem i – przede wszystkim – Atletico Madryt, kwestia tytułu wciąż jest otwarta. I wygląda na to, że końcówka ligi hiszpańskiej będzie pełna emocji.

Reklama

Dawno nie oglądaliśmy meczu, który miałby tak odmienne połowy. Pierwsze 45 minut było jednym, wielkim popisem nieudolności obu drużyn. Gra obu zespołów zupełnie się nie kleiła, piłkarze Atletico i Malagi popełniali mnóstwo niewymuszonych błędów, a nawet gdy w końcu stwarzali sobie sytuacje, to nie potrafili ich wykorzystać. Szczytem wszystkiego były bramki, które padły w pierwszej połowie. Najpierw Kameniemu prześlizgnęła się po palcach piłka wyrzucona z autu i spadła pod nogi Griezmanna, a potem samobójczą bramkę strzelił Fernando Torres. Dramat.

Tymczasem po przerwie poziom meczu odmienił się jak za dotknięciem magicznej różdżki, a obie drużyny zaczęły grać na wysokim poziomie. W końcu ich akcje zaczęły się zazębiać, w końcu poszczególni piłkarze zaczęli pokazywać, że nie trafili do La Liga przez przypadek. Torres zaczął stwarzać zagrożenie dla tej bramki, dla której powinien, a Kameni kilka razy uratował tenże bramkę, choć trochę odkupując winę za babola z pierwszej części spotkania.

Wisienką na torcie, która idealnie podsumowywała poziom drugiej połowy, była asysta Nordina Ambrabata. Marokańczyk, otoczony przez pięciu piłkarzy Atletico i naciskany przez trzech z nich zrobił sobie spokojnie kółeczko i dograł idealną prostopadłą piłkę do Samuela, który wykończył tę sytuację doskonałą podcinką. Poezja.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...