To miał być – jak zapowiadał Robert Podoliński – mecz o dziewięć punktów. Starcie, które miało pokazać, czy Cracovia faktycznie walczy o utrzymanie, czy funkcjonuje w tej lidze wyłącznie jako stały dostarczyciel szydery. I pokazało. Z „Pasami” trzeba powoli zacząć się żegnać, a trenerzy z zaplecza ekstraklasy mogą w wolnej chwili odpalać spotkania drużyny Podolińskiego. Przydadzą się jako materiał poglądowy w kontekście przyszłego sezonu, bo znając życie, zmieni się niewiele. To znaczy – prędzej czy później (raczej prędzej) z roboty wyleci trener, a niezdary, które dostały w kontrakcie abonament na grę pozostaną i dalej będą się kompromitować.
„Nie opuszczaj treningów, bo będziesz jak Żytko”. „Ucz się, bo skończysz jak Rymaniak”. „Myśl na boisku, bo będziesz Marciniakiem”. Takie komendy powinny na stałe funkcjonować w grupach juniorskich Cracovii. Zawodników, którzy są – jak to brzmi?! – na szczycie, powinno się pokazywać w instruktażach, jak nie grać, jak się nie poruszać i jakich decyzji nie podejmować. Ku przestrodze, dla potomnych, by po prostu uniknąć wypuszczania w świat tak wybrakowanych produktów. Tu nie pomoże żaden trener. Nie pomoże żadna taktyka. Żadne transfery z przodu nic nie dadzą, dopóki defensywa będzie opierać się na takich osobnikach.
Robert Podoliński nie jest bez winy. Z nieskrywaną ciekawością wyczekiwaliśmy pracy tego obiecującego – wszystko na to wskazywało – szkoleniowca w Ekstraklasie. Dziś widać jedno – Cracovia za jego kadencji się dusi. Zjada własny ogon. Nie jesteśmy zwolennikami przedwczesnego zwalniania trenerów, ale ta drużyna z kolejki na kolejkę – może od biedy nie licząc poprzedniego meczu – wygląda coraz mizerniej, tymczasem trener nie wyciąga żadnych wniosków. Boki obrony – Rymaniak i Marciniak. Środek? Pogroził Podoliński palcami Żytce, zesłał do rezerw, po czym natychmiast przywrócił. I – jak można było się spodziewać – wróciło dno. Dno dna. Gwarancja wpierdolu. Dwie akcje w pierwszej minucie, kilka rajdów Wdowiaka (w tym pudło na pustą), tradycyjna harówka Rakelsa między formacjami i tyle. Już nawet ten Covilo, niby ostoja spokoju, wyglądał na całkowicie podminowanego, widząc, co się – za przeproszeniem – odwala za jego plecami.
Ruch zrobił z Cracovii miazgę. Ruch – jedna z najbiedniejszych i najsłabszych drużyn Ekstraklasy – Cracovię skompromitował. Zmiażdżył. Niemal każda akcja kończyła się dla obrony “Pasów” hańbą. Czy to lewą, czy to prawą, czy przez środek – efekt taki sam. Gong w łeb. Kuświk, Gigołajew, Starzyński, a potem już luzik. Oszczędzanko na następną kolejkę. Imponująco na tym tle – poza strzelcami bramek – wyglądał przede wszystkim Babiarz, który w przeciwieństwie do masy środkowych pomocników, uchodzących za utalentowanych, ma tę fajną cechę, że potrafi zaskoczyć prostopadłym podaniem i kiedy już złapie „flow”, to szuka takiego passa przy większości akcji. Kończy się to – wiadomo – czasem stratą, ale grając z rywalem tej „klasy”, można sobie na to pozwolić.
Cracovię – jeżeli ostatecznie spadnie – żegnamy bez żalu. Utrzymywanie takich pracowników na tym poziomie zaburza cały ekosystem. Pokazał to Ruch, pokazali Błękitni. Pokazałby też pewnie co drugi drugoligowiec.
Fot. FotoPyK