Za naszą południową granicą niezła heca. David Lafata w ciągu kilku dni ustrzelił bardzo osobliwy dublet. Zgarnął dwa tytuły, z tymże tylko jednym z nich może się chwalić przed wszystkimi i powiesić sobie pamiątkowy dyplom nad łóźkiem. Drugi natomiast jest bardzo wstydliwy. Dobra, kawa na ławę – Lafata w ciągu tygodnia został symulantem roku i najlepszym czeskim piłkarzem.
Zacznijmy od tego drugiego wyróżnienia. Bez dwóch zdań, ma ono swoją wartość. Wyobraźcie sobie, że przez ostatnie lata trafiało ono tylko do największych gwiazd – Petra Cecha (siedem razy), Pavela Nedveda (cztery), Tomasa Rosicky’ego (trzy), Jana Kollera (raz) i Marka Jankulovskiego (raz). Znalezienie się w takim gronie jest zapewne marzeniem każdego czeskiego piłkarza. Prestiżowa sprawa, Lafata powinien cieszyć się powszechnym poważaniem w każdym zakątku kraju. Niestety, opinię zepsuł sobie kilka dni wcześniej.
Wspominaliśmy o tym niejednokrotnie, znacie więc nasze zdanie, ale powtórzymy to po raz enty – niewiele jest w futbolu rzeczy gorszych od symulowania. Praktycznie tylko „grzechami ciężkimi”, takimi jak: korupcja, doping i bestialskie faule, brzydzimy się bardziej. Jesteśmy za tym, by symulantów karać jak najsurowiej. Nie tylko powszechną szyderą, bo mamy wrażenie, że aktorzyny nic sobie z tego nie robią, ale również dyskwalifikacjami i karami pieniężnymi.
Lafacie wlepiono karę, ale jest ona dość kontrowersyjna. Zacznijmy od samej sytuacji.
21. marca, 21. seria gier. Sparta Praga podejmuje u siebie FK Teplice. Stawka duża, bo utytułowany stołeczny klub rozpaczliwie goni w tabeli Viktorię Pilzno. Nie ma miejsca na wpadki, a wszystko wskazuje na to, że mecz zakończy się bezbramkowym remisem. Wtedy sprawy w swoje ręce bierze Lafata. Bez kontaktu z przeciwnikiem pada na murawę, jakby wsadził łapę do kontaktu z prądem. Sędzia docenia teatralny popis, dyktuje jedenastkę i Sparta wygrywa mecz.
Z kolei Komisja Dyscypliny wycenia ten popis na… 50 tysięcy koron. Z jednej strony – jak zapewnia szef organu – to najwyższa kara w historii za tego typu przewinienie. Zazwyczaj takie zachowania uchodzą zawodnikom na sucho, więc zawsze coś. Z drugiej jednak – to chyba niewielka „opłata” za dwa dodatkowe punkty. Jeśli czegoś nie pochrzaniliśmy, to nasze będzie to nieco ponad siedem tysięcy. Niby te pieniądze ma wyłożyć sam Lafata, ale nikt nie ma wątpliwości, że klub wypłaci mu jakąś premię – stratny nie będzie, a być może jeszcze na tym zarobi. Zapewne dyskwalifikacja najlepszego gracza w takim momencie sezonu zabolałaby klub, ale nikt nie miał jaj, by podjąć taką decyzję.
Szkoda. Ze względu na „rozmiar piłkarza” była doskonała szansa, by pokazać, że nie ma tolerancji dla oszustów.