– Uwagę funkcjonariuszy zwróciło dziwne zachowanie pary Greń-Błasik. Obserwowali ich i nagrywali na kamerę ponad pół godziny. Polski działacz piłkarski stał na prywatnej posesji w okolicy stadionu, a kobieta co kilka minut podchodziła do niego. Rozmawiali chwilę, po czym Błasik znowu się oddalała. Policjanci nagrali powtarzającą się sytuację i postanowili wylegitymować tę dwójkę. Właściciel posesji, na której przebywał Greń, policji nie wzywał, więc nielegalne wtargnięcie na teren prywatny – jak mówił działacz – nie było przyczyną interwencji policji – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym.
FAKT
Terminator. To o Gliku.
Kamil Glik (25 l.) to człowiek z żelaza. 60. minuta meczu z Irlandią. Lider naszej obrony upada na murawę i mocno wykręca kolano. Na telewizyjnych powtórkach wyglądało to bardzo groźnie. Wielu nie wróciłoby już na boisko, ale nie Glik. – Lekarz powiedział mi, że to cud. Dziewięć na dziesięć takich upadków kończy się uszkodzeniem więzadeł – mówi nam reprezentant Polski. Kapitan Torino we wtorek trenował normalnie w klubie. Po urazie nie było większego śladu. Zebrało się tylko trochę płynu, ale kolano nawet nie spuchło. – Tuż po meczu obłożyłem nogę lodem. Rezonans magnetyczny nic nie wykazał. W klinice powiedzieli, że oprócz szczęścia mam też silne mięśnie czworo- i dwugłowe. To one dobrze przytrzymały kolano – tłumaczy Glik. Tuż po upadku nie wyglądało to najlepiej. Polski obrońca poczuł jakby prąd w kolanie. W głowie pojawiły się czarne myśli. – Przestraszyłem się. Myślałem, że nie wrócę już do gry, że totalnie się rozwaliłem – kontynuuje. Na szczęście w najgorszym wypadku ominie go najbliższy ligowy mecz z Atalantą Bergamo.
Kupiłem bilety za 500 zł od Grenia – opowiada Polak mieszkający w Irlandii.
Kazimierz Greń (53 l.) twierdzi, że nie sprzedawał biletów przed meczem Irlandia – Polska pod stadionem Aviva Stadium w Dublinie. Twierdzi też, że jest niewinny, a uniewinnił go sam sąd, przed którym stanął w poniedziałek. Generalnie to wszystko okazuje się jednym wielkim kłamstwem. (…) Pan Krzysztof od dziewięciu lat mieszka w irlandzkim Cork. Bilet na mecz kupił od “konika”, którym okazał się być prezes Podkarpackiego ZPN. – Nie jestem pewien na 80, 90 czy sto procent, że to był on. Ja jestem pewien na 200 procent! – powiedział Polak. Nasz rodak chciał obejrzeć na żywo starcie Polaków, lecz nie miał biletów. Liczył, że uda mu się je kupić na miejscu pod stadionem. – Krążyliśmy pod stadionem i pytaliśmy różnych ludzi, czy nie mają biletów. Było parę osób, które miało pojedyncze wejściówki, ale nam zależało, aby mieć miejsca obok siebie. Mój kolega był z żoną i zwłaszcza on nie miał zamiaru wysyłać partnerki w inny sektor stadionu. Pytaliśmy ludzi sprzedających pamiątki i to oni odesłali nas do człowieka, który miał mieć mnóstwo wejściówek na to spotkanie – opowiada kibic.
Kazimierz Greń przyznaje: Jest mi strasznie wstyd.
– (…) Pawła w Irlandii nie było, ale są billingi, z których wynika, że dzwonił do mnie kilka dni przed spotkaniem i również w niedzielę. Z jego znajomymi umówiłem się jakieś dwie godziny przed spotkaniem w okolicach sektora A stadionu. Niestety, spóźniali się, i to o kilkadziesiąt minut, więc żeby nie stać na chodniku, wszedłem na prywatną posesję. Powiem uczciwie: głupio się czułem na środku ulicy, dlatego chciałem się trochę schować, żeby nie rozpoznali mnie kibice. Stałem może godzinę i paliłem papierosa, aż podszedł do mnie jeden policjant, zaraz potem drugi. Zażądali paszportu, nie miałem.
Dlaczego?
– Żeby nie zgubić. Policjanci zapytali, co tutaj robię. Niestety, słabo mówię po angielsku, więc wydukałem „twenty minutes, friends, tickets, match”. Zabrali mnie na posterunek. Zażyczyłem sobie adwokata i tłumacza. Przyjechali po godzinie. Wtedy już na spokojnie, wytłumaczyłem, o co chodzi.
I jeszcze krajowe podwórko: siedem kroków Błękitnych na Narodowy.
6. Błękitni – Cracovia 2:0 (04.03.15). Stargard przywitał Pasy deszczem i wichurą, która w nocy poprzedzającej mecz zerwała daszek ze stanowiska przygotowanego dla komentatorów stacji Polsat Sport. Konstrukcję udało się naprawić.
7. Cracovia – Błękitni 0:2 (17.03.15). Pomocnik Pasów Bartosz Kapustka (19 l.) w drugiej połowie prowokował rywali, pytając, ile zarabiają, i śmiejąc się, że mogą sobie wygrać, bo to i tak ich pierwszy i ostatni taki sukces w karierze.
GAZETA WYBORCZA
Tekst Jarosława Bińczyka o tym, jak Tola został faszystą. Tola, czyli Anatolij Tymoszczuk.
Wynocha z naszego kraju. Jedź, faszysto, do Donbasu zabijać dzieci i staruszki – piszą w Rosji o kapitanie reprezentacji Ukrainy i zarazem piłkarzu Zenita Sankt Petersburg, który w kijowskim szpitalu odwiedził rannych żołnierzy. (…) Ukraińscy dziennikarze zapytali piłkarza, czy nie obawia się reakcji w Rosji. – Odpowiadam za swoje czyny i nie boję się prześladowań – odpowiedział Tymoszczuk w telewizji. – Jestem uczciwy wobec wszystkich. Jestem za pokojem, bo wojna to ból dla wszystkich. Na boisku mogą być zwycięzcy i przegrani. Na wojnie giną ludzie, często niewinni, w tym dzieci, więc zwycięzców być nie może – zakończył. Gdy w mediach pojawiły się zdjęcia z wizyty, w Rosji rozpętała się nagonka na Tymoszczuka. Telewizja LifeNews, która jest jedną z ważnych tub propagandowych Kremla, poświęciła wydarzeniu duży materiał. “Pomocnik petersburskiego Zenita postanowił wykonać dziwny krok” – mówił komentator. Przypomniano, że latem Tymoszczukowi kończy się kontrakt i że były rozmowy na temat jego przedłużenia. Dziennikarze nie omieszkali dodać, że Ukrainiec zarabia w Rosji 3 mln euro rocznie, a “ukraińskich żołnierzy nazywa bohaterami”. Padły słowa o ksenofobicznym zachowaniu zawodnika i o wspieraniu przez niego faszyzmu na Ukrainie. Reporterzy poprosili o komentarz w Zenicie, petersburski klub jednak odciął się od “zdarzenia”. – To jego prywatna sprawa – napisano w oświadczeniu. Gazety sportowe tylko poinformowały o wizycie piłkarza w szpitalu wojskowym, powstrzymując się od komentarzy. Za to na forach internetowych i Twitterze rozpętała się nagonka. Tymoszczuk został “faszystą”. “Zapomniał, kto mu płaci”, “a jak mu się nie podoba w Rosji, powinien jechać do Donbasu i jak jego faszystowscy rodacy zabijać dzieci i staruszki” – można było przeczytać na Twitterze.
Jest też tekst obok – że Boniek sprawdza, co w Dublinie robił Greń. Ale tyle dziś o Greniu, że w jednym miejscu możemy odpuścić.
RZECZPOSPOLITA
Do Rzepy zaglądamy dosłownie po kilka zdań – dziś tylko jeden tekst piłkarski, krótki. O tym, że strażak marzy o pucharze.
Dzisiaj pierwsze mecze półfinałowe Pucharu Polski: Błękitni Stargard Szczeciński – Lech i Podbeskidzie – Legia. Błękitni to pierwsza od prawie 20 lat drużyna z trzeciej ligi (po reformie liga druga), która dotarła aż do półfinału. Grają w niej m.in. strażnik więzienny, strażak i urzędnik. Dla nich finał na Stadionie Narodowym (2 maja) byłby spełnieniem chłopięcych marzeń.
SUPER EXPRESS
Módlmy się o zwycięstwa Niemców – apeluje Tomasz Hajto. Fragment rozmowy o kadrze.
Wciąż jesteśmy liderami grupy, ale tuż za nami czają się Niemcy…
– Po zwycięstwie nad Niemcami powiedziałem: módlmy się, aby już do końca wygrywali mecze, bo oni i tak wejdą do finałów. Naszymi rywalami są Irlandia i Szkocja. Najważniejsze, że wciąż wszystko jest w naszych nogach. Dlatego remis w Dublinie trzeba ostatecznie przyjąć z szacunkiem, choć okoliczności traty gola bolą i to bardzo.
Kapuściński przegoni Skorżę? Trener Błękitnych ma rachunki do wyrównania.
Rewelacyjny II-ligowiec ze Stargardu zmierzy się dzisiaj w pierwszym meczu półfinału Pucharu Polski z Lechem Poznań. Trener Błękitnych Krzysztof Kapuściński (34 l.) ma szczególne powody, żeby przypomnieć się trenerowi Lecha Maciejowi Skorży (43 l.). – Przegonił mnie z Amiki – wspomina Kapuściński. 15 lat temu Kapuściński trenował w Amice Wronki, w której koordynatorem grup młodzieżowych był… Skorża. – Z dwóch zespołów juniorskich tworzono jeden. Trener Skorża przekazał mi informację, że znalazłem się wśród zwolnionych. Nie miałem do niego wielkiego żalu, zdawałem sobie bowiem sprawę, że jako piłkarz kariery nie zrobię, doznałem zerwania więzadeł krzyżowych i z trudem dochodziłem do pełnej sprawności. Poza tym miałem już sprecyzowane plany na przyszłość, chciałem podjąć studia – wspomina Kapuściński.
A Kazimierz Greń idzie w zaparte. Nie jestem konikiem – mówi.
Nie wstyd panu? Dorabiał pan, handlując biletami…
– A czego ma mi być wstyd?! Tego, że mój długoletni znajomy pan Dariusz Siarkiewicz z Warszawy poprosił mnie, żebym pomógł mu kupić bilety dla grupy jego przyjaciół? Tak samo pomógł- bym panu czy każdemu innemu znajomemu, który by mnie o to poprosił. Jeszcze raz stanowczo twierdzę, że nie handlowałem biletami…
Ile miał pan przy sobie biletów w chwili zatrzymania – 12? Czy – jak twierdzi prezes PZPN Zbigniew Boniek – 49?
– 12. Prezes pewnie miał na myśli bilety zamówione dla działaczy z klubów z Podkarpacia, którzy ze mną lecieli na mecz. To się odbywa w ten sposób, że chętni do wyjazdu w siedzibie Podkarpackiego ZPN wpłacają pieniądze, podają imię, nazwisko i pesel, a ja potem to wszystko przekazuję do PZPN.
(…)
Gdzie doszło do pana zatrzymania?
– Umówiliśmy się w Dublinie pod pomnikiem, niedaleko stadionu. Jako że paliłem papierosa, cofnąłem się dwa metry i wszedłem w otwartą bramę. Okazało się, że już na teren prywatnej posesji. Pojawili się funkcjonariusze policji, którzy mnie wylegitymowali, kazali pokazać, co mam w kieszeniach. Zabrali te bilety. Dopiero z komisariatu, w obecności prawnika i tłumacza zadzwoniono do pana Siarkiewicza, który potwierdził, że mówię prawdę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Oto okładka.
Nawałka musi naprawić pomoc. Wróci Polanski?
Po końcowym gwizdku w Dublinie dużo dyskutowano o konieczności znalezienia lepszego partnera dla Krychowiaka i w tym kontekście wymieniano głównie nazwisko Eugena Polanskiego. Zawodnik Hoffenheim to solidna marka w Bundeslidze. Strzelił 4 gole i miał 4 asysty. Byłby pewniakiem w kadrze, gdyby nie fakt, że pokłócił się z selekcjonerem podważając jego metody treningowe. Potem była jeszcze próba pojednania, ale nic z tego nie wyszło. Polanski nie chciał wrócić do reprezentacji. Pytanie, czy gdyby zawodnik schował dumę do kieszeni i chciałby być częścią polskiej kadry, mógłby znowu się znaleźć w kadrze? Selekcjoner należy do osób, które potrafią rozmawiać i wybaczać pewne zachowania. Na razie to bardzo odległy temat, ale według naszych informacji nie jest spalony. Piłkarz musiałby pokazać, że mu zależy. Wielkim zwolennikiem powrotu do reprezentacji Polanskiego jest komentujący mecze biało-czerwonych Tomasz Hajto. – Jest jeden szef i jest nim Nawałka. Polanski musiałby to zaakceptować. Nie ma co się zacietrzewiać. Piłka uczy pokory i warto porozmawiać. Według mnie Krychowiak i Polanski to idealny miks w środku pola, który dałby pograć w ofensywie Milikowi i Lewandowskiemu. Eugen jest profesjonalistą. Umie grać ofensywnie, potrafi rozegrać piłkę, ale też wesprzeć partnerów w defensywie – tłumaczy były reprezentacyjny obrońca.
Mały tekst ligowy o tym, że Szymon Pawłowski musi grać.
Nie ma co ukrywać, nie jestem w dobrej formie – mówi Szymon Pawłowski. Dla pomocnika Lecha idealną okazją do przełamania jest półfinał Pucharu Polski przeciwko Błękitnym Stargard Szczeciński. Kolejorz pierwszy mecz z drugoligowcami rozegra na wyjeździe w środę o godzinie 16.30. Pawłowski jest przewidziany do występu w tym spotkaniu. Sam mówił kilka tygodni temu, że tylko regularna gra pozwoli mu wrócić do najwyższej formy. – Cały czas powtarzam, że brakuje mi dużo do dyspozycji, którą miałem jesienią – szczerze przyznaje skrzydłowy. W grudniu poddał się zabiegowi ścięgna Achillesa i od tej pory nie może wrócić do stuprocentowej dyspozycji. – Będę jednak robił wszystko, żeby jak najlepiej prezentować się w meczach, w których trener na mnie postawi. To dla mnie okazja na przełamanie niemocy – opowiada Pawłowski, który docenia klasę rywala, ale… – Jesteśmy zespołem z ekstraklasy, który walczy o mistrzostwo, a Błękitni są dwie klasy rozgrywkowe niżej, więc nie ma co ukrywać, że jedziemy tam wygrać i zapewnić sobie zaliczkę przed rewanżem – planuje pomocnik Lecha.
Wrąblowi pomoże ławka – nie ma wątpliwości Waldemar Prusik.
Wspomniał pan już o młodym Jakubie Wrąblu, okrzykniętym polskim Manuelem Neuerem.
– No właśnie, w tym problem, że u nas po dwóch bardzo dobrych meczach młodego piłkarza kreuje się na wielką gwiazdą, niektórzy liczą pieniądze, jakie uda się zarobić na jego transferze. Tak nie można. Wrąbel to rzeczywiście utalentowany bramkarz, ale z młodymi golkiperami jest tak, że swoje muszą wpuścić. Kwestią szczęścia jest tylko to, czy spektakularny błąd popełni przy stanie 3:0, czy w ostatniej minucie, kiedy drużyna prowadzi jednym golem. Z drugiej strony dobrze jest, jak młody chłopak, nie mówię tu konkretnie o Wrąblu, po kilku dobrych występach dostanie trochę lodu na głowę. Wtedy przekona się, że musi jeszcze dużo pracować. Zwykle wychodzi mu to na dobre.
Z Podbeskidziem Bielsko-Biała powinien zagrać Wrąbel czy wracający do zdrowia Mariusz Pawełek? Kiedyś w Liverpoolu po koszmarnym błędzie Jerzego Dudka w meczu z Manchesterem United menedżer Gerard Houllier wystawił Polaka w następnym spotkaniu, by błąd zaleczył występem.
– Różne są metody, ale wtedy Dudek miał już swoje lata i był doświadczonym bramkarzem. Doświadczenie na tej pozycji jest bardzo ważne i Pawełek pod tym względem bije Wrąbla na głowę. Dlatego na miejscu Tadeusza Pawłowskiego postawiłbym na Pawełka.
Co według pana jest celem Śląska w tym sezonie? Udział w europejskich pucharach?
– Poprzeczka nie może być zawieszono zbyt wysoko i nie chodzi tu o brak ambicji. Niech Śląsk jak najszybciej zapewni sobie miejsce w pierwszej ósemce. Dopiero wtedy w klubie muszą odpowiedzieć na pytanie, czy za wszelką cenę zespół ma się bić o puchary, czy lepiej, by trener Pawłowski ogrywał młodych piłkarzy. Pamiętajmy jednak, że zespół gra dwunastoma, trzynastoma zawodnikami, kadra jest bardzo wąska. Niemniej o Śląsk jestem spokojny. Dopiero jeśli nie uda się wygrać z Podbeskidziem i może dwóch kolejnych meczów, będzie można zacząć zastanawiać się, czy zespół dopadł kryzys.
Greń dostarczył pomysłowych tematów, czyli działacz spuszczony z łańcucha.
Alkohol wiele razy nieoczekiwanie komplikował życie działaczom w zagranicznych eskapadach. I nie zawsze było śmiesznie, bo zdarzały się też sytuacje zgoła dramatyczne. Dziesięć lat temu na zgrupowaniu drużyny Górnika Łęczna w tureckiej Antalyi z okna hotelowego na piątym piętrze wypadł klubowy lekarz. Na szczęście przeżył, ale złamał nogę i dotkliwie potłukł kręgosłup. Próba samobójcza? A skąd. Typowa imprezka z udziałem działaczy z alkoholem w roli głównej. Było tak wesoło, że nikt nie docenił powagi sytuacji, gdy jeden z kolegów usiadł sobie na framudze okiennej. Zamiłowanie do biesiadowania mocno zaszkodziło też prominentnemu działaczowi PZPN, który w 2005 roku wybrał się z polską ekipą do Chicago na towarzyski mecz reprezentacji Polski z Meksykiem. Na Soldier Field Marcin Zając zerwał ścięgno Achillesa. Nie mógł wracać do kraju z drużyną, bo w samolocie potrzebował wygodnego miejsca w klasie biznes, gdzie mógł rozprostować kontuzjowaną nogę. Ustalono więc, że zostanie trochę dłużej w hotelu, a w drodze powrotnej będzie mu towarzyszył ów prominentny działacz. Dlaczego on? Bo biegle znał język angielski, co na najwyższych szczeblach piłkarskiej władzy nie jest regułą. Skoro wyjazd miał nastąpić później, działacz wieczorem postanowił sobie pofolgować. Napompował się lokalnymi trunkami w stopniu przesadnym nawet jak na jego imponujące i wiele razy przetestowane możliwości. Nazajutrz sytuacja wyglądała więc tak, że przed Seneca Hotel stała elegancka limuzyna gotowa do odjazdu na lotnisko, w lobby nerwowo kuśtykał o kulach zniecierpliwiony Zając, a recepcja usiłowała się dodzwonić do pokoju polskiego działacza, który zaspany mówił do słuchawki, że już schodzi, po czym znowu zasypiał. Taka zabawa mogła trwać jeszcze wiele godzin, ale zatroskana o losy cierpiącego piłkarza recepcjonistka wysłała do pokoju posłańca, który walił w drzwi z taką determinacją, że wreszcie postawił na nogi skacowanego gościa, dzięki czemu udało się jednak zdążyć na samolot do Polski.
I jeszcze sam tekst o upadku barona Grenia. Coś, czego jeszcze nie było.
We wtorek nasz irlandzki korespondent rozmawiał z Tomem Tuite, dziennikarzem akredytowanym przy Dublin Four Courts. To on, jako pierwszy, opisał w poniedziałek historię Grenia i Błasik w „The Irish Examiner”. Tuite był świadkiem rozprawy, a na sali sądowej znalazł się przypadkiem – dostał informację, że oskarżonym będzie działacz polskiego związku piłkarskiego. Greń był w Dublinei prywatnie, nie reprezentował zarządu PZPN. Rozprawa była jawna, Tuite mógł swobodnie notować jej przebieg. Sędzia Michael Walsh odczytał Greniowi i Błasik zarzut nielegalnego handlu biletami i wysłuchał wyjaśnień. Zapytał adwokata, czy klient przyznaje się do winy, czyli „nielegalnej sprzedaży biletów na widowisko sportowe bez wymaganej licencji”. Greń przyznał się, co powtórzył tłumacz i prawnik. Sędzia Walsh zwolnił Polaków z aresztu, nie ukarał grzywną i nie wpisał do rejestru notowanych. – Nie był wcześniej notowany, nie ma przeszłości kryminalnej i jest pracownikiem federacji piłkarskiej – powiedział sędzia Walsh. Dla sądu najważniejsze było to, że przyznał się do zarzutów. (…) Uwagę funkcjonariuszy zwróciło dziwne zachowanie pary Greń-Błasik. Obserwowali ich i nagrywali na kamerę ponad pół godziny. Polski działacz piłkarski stał na prywatnej posesji w okolicy stadionu, a kobieta co kilka minut podchodziła do niego. Rozmawiali chwilę, po czym Błasik znowu się oddalała. Policjanci nagrali powtarzającą się sytuację i postanowili wylegitymować tę dwójkę. Właściciel posesji, na której przebywał Greń, policji nie wzywał, wiec nielegalne wtargnięcie na teren prywatny – jak mówił działacz – nie było przyczyną interwencji policji.