Od jakiegoś czasu dyskusje dotyczące problemów naszej reprezentacji skupiają się głównie na dwóch kwestiach – braku skrzydeł i już legendarnej słabości boków obrony, zwłaszcza lewej. Ostatnio doszedł jeszcze problem z opaską kapitańską i Kubą Błaszczykowskim, ale powiedzmy sobie szczerze, to tylko problem tymczasowy, w perspektywie roku-dwóch niemający żadnego znaczenia. Tymczasem niewiele miejsca i czasu w dyskusjach poświęca się chyba największej wadzie naszej kadry. Temu, że od lat nie mamy w reprezentacji mózgu.
Tak jak nawet najbardziej wysportowane ciało nie jest w stanie wykonać najprostszej czynności bez użycia mózgu, tak nawet pełna wysokiej jakości indywidualności reprezentacja nie może dobrze funkcjonować bez klasowego rozgrywającego. Człowieka, który uspokoi grę, nada tempo konstruowaniu akcji, a przy nadarzającej się okazji przetnie linię pomocy i obrony rywala przeszywającą prostopadłą piłką do napastnika.
Nie chodzi mi o to, że nie ma u nas kogoś takiego jak Xavi, czy Pirlo. Piłkarzy tej klasy rodzi się w danym pokoleniu kilku na całym świecie, nie są oni wyłącznie efektem wyszkolenia, ale przede wszystkim genów. To piłkarscy geniusze, artyści środka boiska, którzy myślą i zachowują się na murawie w sposób, którego nie da się wyuczyć. Trudno więc mieć pretensje o to, że akurat u nas taki fenomen się nie pojawił – to futbolowe rarytasy, przywileje nielicznych reprezentacji i zespołów.
Mimo wszystko, między ofensywnie ograniczonym środkowym pomocnikiem a Xavim jest jeszcze spore pole do popisu. I naprawdę nie rozumiem jak to możliwe, że od dobrych kilkunastu lat nie pojawił się u nas środkowi pomocnik, któremu piłka by nie przeszkadzała. Przez jakiś czas duże nadzieje wiązałem z Karolem Linettym, który na początku swojej kariery w Lechu pokazywał, że ma błysk i stać go na niekonwencjonalne zagrania, wystarczy wspomnieć tylko genialne dogranie piętką w pole karne w meczu z Legią. Niestety, z każdym kolejnym sezonem Linettego cofano coraz bardziej, aż w końcu przekształcono go w typowego pitbulla środka pola.
Brak takiego zawodnika w naszej reprezentacji jest widoczny gołym okiem. Grzegorz Krychowiak to oczywiście klasa sama w sobie, jednak rozgrywanie piłki to zdecydowanie nie jest jedna z jego zalet. Walka, ostra i pewna gra w defensywie, zaangażowanie – jasne, ale nie rozgrywanie. Dlatego aż prosi się o to, by grał obok niego pomocnik o innej charakterystyce. Ktoś, kto napędzi grę, obsłuży napastników i skrzydła niekonwencjonalnymi, celnymi podaniami. W skrócie – nada ton naszej grze, tak jak dyrygent steruje orkiestrą. Niestety, kogoś takiego zwyczajnie nie mamy.
Zresztą tak jak nie było u nas registy, tak od dawna nie było też ‘dychy’ z prawdziwego zdarzenia. Najwięcej szumu na tych pozycjach robili w ostatnich latach Semir Stilić i Ondrej Duda, Polaków którzy radziliby sobie w tej roli choć na polskich boiskach po prostu brak. Odpowiedzią na ten wakat miał być Rafał Wolski, wiele obiecywano sobie także po Piotrku Zielińskim. Póki co pierwszy w dorosłej reprezentacji nie zaistniał, drugi przewinął się bez widocznego śladu.
* * *
Taki brak można oczywiście niwelować, zdarzają się drużyny które nie mają w swoich szeregach wybitnych rozgrywających, a mimo to radzą sobie na wysokim poziomie. Można to robić chociażby za pomocą skrzydłowych. Niestety, muszą być to skrzydłowi obdarzeni odpowiednią kreatywnością, błyskiem, potrafiący radzić sobie w gąszczu obrońców. Piłkarze, którzy umieją ściąć z piłką do środka i dograć przeszywające obronę rywala podanie, lub chociaż oddać potężny strzał z dystansu.
Niestety, takich piłkarzy też można u nas szukać ze świecą w ręku. A raczej potężnym reflektorem. W Polsce nie są szkoleni piłkarze o takiej charakterystyce, u nas skrzydłowi przypominają raczej klasycznych angielskich skrzydłowych z lat dziewięćdziesiątych. Zabrać się z piłką i biec do końca boiska, a potem kopnąć w kierunku pola karnego i niech się dzieje wola nieba. Zero błysku, zero kreatywności, żadnego łamania schematów. Biegnij, kopnij, strać. Powalcz w defensywie. Kopnij, biegnij, strać. I tak w kółko.
* * *
Najbardziej na tym wszystkim ucierpi Robert Lewandowski. Oczywiście, w tej chwili nie jest krytykowany, w pomeczowych komentarzach raczej się go oszczędza. Jeszcze. Bo nadal mamy dobrą sytuację wyjściową w eliminacjach do Francji, jednak przy pierwszej większej wpadce pojawią się głosy o tym, że nie strzela w kadrze ważnych bramek. Ludzie zaczną wypominać mu, że trafia tylko ze słabymi rywalami, zacznie się liczenie minut bez bramki w barwach reprezentacji. Kolejna faza krytyki będzie oczywiście taka, że Lewandowski odpuszcza sobie mecze kadry, bo liczy się dla niego tylko kasa i gra w klubie. Czyli to samo, co było podczas poprzednich eliminacji.
Tylko jak można oczekiwać bramek od kogoś, kto będąc w polu karnym jest zupełnie odcięty od gry? Dla mnie Robert Lewandowski z tych eliminacji zupełnie nie różni się od tego Roberta, który grał przeciwko Ukrainie, Anglii, czy Czarnogórze. Jedyna różnica jest taka, że wtedy wyników nie było, a teraz są całkiem niezłe, więc nie szuka się kozłów ofiarnych. Facet grając w większości meczów kadry bierze udział w jednoosobowym konkursie na najbardziej wszechstronnego napastnika świata. Raz biega na skrzydle, raz cofa się do pomocy, po chwili wpada w pole karne. I tak w kółko, próbuje wszystkiego, byle tylko w końcu udało się stworzyć jakiekolwiek zagrożenie dla bramki rywali.
Wczoraj też dwoił się i troił, jednak jak zwykle niewiele z tego wynikało. Lewandowski sam nam meczów nie wygra, potrzebuje z przodu porządnego wsparcia, a tego wczoraj po prostu nie miał. I nie będzie miał, dopóki nie pojawi się w kadrze pomocnik, który będzie potrafił obsłużyć go w trakcie meczu przynajmniej jedną dobrą piłką dograną w pole karne.
MICHAŁ BORKOWSKI