Nie ma jednej prawdy o meczu. Ktoś niezwiązany emocjonalnie z żadną z drużyn tłukących się wczoraj na Aviva Park wyłączyłby telewizor w okolicach trzydziestej minuty, potem opowiedział kumplom, że takiej bezładnej kopaniny dawno nie widział. Szkot czy Niemiec, który zmusił się do obejrzenia całości, powiedziałby o meczu w rzeźni, a efektownym jak rdzewiejący płot. Obaj jegomoście mieliby rację, mi jednak dawno żaden mecz nie podobał tak bardzo, jak Irlandia – Polska do przerwy. Naprawdę.
Wiecie dlaczego? Bo będę się upierał, że w pierwszej połowie kontrolowaliśmy wydarzenia boiskowe. Aby to robić nie trzeba bombardować bramki rywala ani mieć siedemdziesiąt procent posiadania piłki – nie, może to wyglądać też tak, jak wyglądało u nas. Gol, rywal praktycznie bez sytuacji, realizowane jak po sznurku przedmeczowe założenia. O to chodzi. Marzenie urzeczywistnione. Bo szczerze powiem: dawno znudziły mi się piękne porażki, szarpaniny, wyniki opierane na szczęściu. A przez trzy kwadranse, oglądałem ekipę, która przyjechała grać na trudnym terenie z sensownym przeciwnikiem i której plan był górą. Graliśmy mądrzej.
Niestety, po przerwie plan posypał się jak domek z kart. Nastąpiło męczenie starej, zgranej do bólu płyty: nie kontrolujemy w żaden sposób meczu z przeciwnikiem na naszym poziomie. Oddajemy mu inicjatywę. Pozwalamy na to, by mógł nam zagrozić nie tylko rywal, ale też przypadek. Stery od meczu wypadły nam z rąk, a nasz sukces z minuty na minutę coraz bardziej opierał się na loteriadzie.
Zwracam uwagę na istotną wypowiedź Nawałki, który ślepy nie jest: “Oddaliśmy inicjatywę w drugiej połowie. Dopuszczaliśmy do groźnych sytuacji. W przerwie przestrzegałem przed tym zawodników. Chcieliśmy kontrolować środek pola. Tam niestety Irlandczycy nas zdominowali.” Plus tych słów taki, że selekcjoner nie zamierzał murować. Nie chciał wyjść po przerwie jak Wójcik na Wembley, za poczwórną gardą i wieźć wynik. Cieszy mnie, że zasada “jak chcesz grać na 0:0 to dostajesz 0:1”, a która nas pognębiła, nie jest Nawałce obca, że nie mieliśmy tak prymitywnego i minimalistycznego pomysłu na drugie trzy kwadranse. Minus jest jednak taki, że piłkarze nie stanęli na wysokości zadania, brakło im elementarnej jakości. Gdy Irlandczycy, czyli żadne tam asy z najwyższej klasy, wrzucili wyższe tempo, zostaliśmy zepchnięci na własną połowę i koniec.
Nie uważam, że daliśmy się zagryźć, bo charakteru naszym nie odmówię ani na jotę. Ale z dziurą wielkości lotniskowca w środku pola nie da się kontrolować meczu. Nie mamy nikogo sensownego na pozycję numer “10”, bo ani Milik ani Lewy wczoraj nie potrafili złapać rytmu próbując się z nią mierzyć, a gdy jeszcze z tyłu Jodłowiec jest bez formy to robi się dramat. Unikalna w skali Europy autostrada na środku boiska, gdzie przeciwnik może robić co chce. Rozstawić stolik i pograć w karty, urządzić sobie piknik – obojętnie, nie będziemy przeszkadzać, bawcie się dobrze. To jest problem, z którym trudno będzie sobie poradzić, bo nie mamy zasobów, by tutaj dokonać rewolucji. Błaszczykowski zacznie grać jak z nut, pójdzie na piwo z Lewandowskim, z Nawałką wspólnie pojadą na wakacje? Nie ma znaczenia to w tym kontekście, bo do środka nie przejdzie. Tam nie ma kto przejść. A ktoś jest potrzebny.
Dlatego ja wiem, że na gorąco, gdy się traci gola w ostatnich minutach, jest frustracja, przebąkiwania o frajerstwie. Trafienie Longa boli niezwykle, bo bylibyśmy jedną na nogą we Francji, a tak gra toczy się dalej, wszyscy mają mniej więcej równe szanse. Jednak na chłodno, dziś, wiem, że po prostu nie mamy piłkarskich argumentów, by nie szanować remisu w Dublinie. Kilka mocnych nazwisk, a które wyciąga się z szafy i pokazuje na dowód naszej aktualnej siły, tylko zakłamuje rzeczywistość. Bo słabych punktów, braków jakościowych, fundamentalnych problemów, mamy wiele. Wczoraj nie zasłużyliśmy na więcej, a przegraliśmy drugą połowę nie przez zły plan, nie przez brak waleczności lub charakteru, nie przez pecha, ale po prostu, po piłkarsku, rywal grał lepiej w piłkę. Nie widzę tu frajerstwa, a pastwić się nad kilkoma przeciętnymi piłkarzami, że zagrali przeciętnie – nie ma większego sensu. Alternatyw w większości i tak nie ma, a jeśli są, to z tej samej przeciętnej półki, z której gdy bierzesz, to musisz się liczyć z tym, że rewelacji w każdym meczu nie będzie.
Do nikogo nie mam pretensji, nikogo też po Dublinie nie skreślam. Ugraliśmy tyle, ile na ten moment było do ugrania.
Leszek Milewski