Reklama

Czemu nie potrafię uwierzyć w naszą reprezentację

redakcja

Autor:redakcja

29 marca 2015, 16:02 • 6 min czytania 0 komentarzy

Nie wiem do końca z czego to wynika, ale w kwestii naszej reprezentacji chyba po prostu wyleczyłem się z optymizmu. Po poszczególnych wygranych nie pojawia się u mnie poczucie wszechogarniającego szczęścia, które jeszcze kilka lat temu towarzyszyło mi po każdym zwycięstwach biało-czerwonych. Nie jaram się każdą bramką strzeloną przez Polaka, nie czekam tygodniami na kolejny mecz reprezentacji. I wcale nie chodzi o to, że stała się ona dla mnie obojętna – nic z tycz rzeczy, ciągle jest dla mnie najważniejszą drużyną piłkarską na świecie i wciąż każdy jej sukces (o ile taki w końcu nadejdzie) będzie miał wyjątkowy smak.

Czemu nie potrafię uwierzyć w naszą reprezentację

Sęk w tym, że od jakiegoś czasu im bardziej wydaje się, że kadra odniesie sukces, tym mocniej wzbiera we mnie uczucie strachu i przeczucie nadchodzącej niespiesznymi krokami, ale jednocześnie nieuchronnej zagłady.

Dorobiłem się już alergicznej reakcji na wszelkie hurraoptymistyczne wizje sukcesu naszej kadry. Im więcej czytam i słyszę opinii, że nasza kadra jest najsilniejsza od wielu lat i po prostu musi odnieść sukces, tym gorsze mam przeczucia. Naprawdę mam już serdecznie dość domorosłych matematyków, którzy z uśmiechem na ustach wyliczają ile razy i z kim możemy się jeszcze potknąć, by i tak móc awansować na dany turniej. Choć to i tak nie jest takie złe – znacznie gorsze jest nieustanne bagatelizowanie kolejnych rywali.

*  *  *

Czasem mam wrażenie, że egzystuję w jakimś równoległym świecie. A może po prostu nie znam się na piłce? Nie wiem, ale obie opcje to chyba jedyne wytłumaczenie na to, że zupełnie nie jestem w stanie pojąć podejścia niektórych osób do reprezentacji, z którymi musi zmierzyć się Polska. Gdy nadchodzi mecz z Ukrainą, słyszę, że nasi wschodni sąsiedzi są spokojnie do puknięcia, że z nimi po prostu trzeba wygrać – bo jesteśmy mocni. A ja patrzę na tę Ukrainę i widzę Pjatowa, Rotania, Konopljankę, Tymoszczuka, Rakickiego i innych konkretnych piłkarzy, którzy z powodzeniem grają w Lidze Mistrzów lub Lidze Europy dla Dnipro, Dynama Kijów i Szachtara Donieck. E tam, żadne gwiazdy. Pojedziemy ich. A potem przychodzi mecz i to Ukraińcy jadą nas. Ludzie w szoku, panuje konsternacja i złość.

Reklama

To samo ze Szkocją, czy z Irlandią. Jesteśmy lepsi, jesteśmy faworytami. Wygramy, musimy. A ja nie widzę słabszego rywala, tylko cały tabun piłkarzy, którzy z powodzeniem grają w Premier League, jednej z najlepszych lig świata. Widzę McGeady’ego, McCarthy’ego, Longa, O’Shea, Givena i Colemana. Piłkarzy, których kojarzy i mniej lub bardziej ceni każdy, kto choć trochę interesuje się piłką w brytyjskim wydaniu. A potem przypominam sobie, jakie było u nas podniecenie, gdy w Leicester przez chwilę pojawiał się na boisku Marcin Wasilewski. Im częściej na murawie pojawiał się Wasyl, tym głośniej było słychać, że trzeba go powołać do kadry. No to takich Wasilewskich Irlandczycy mają dwudziestu albo i trzydziestu. Strach? Nie. Może chociaż szacunek? Nie, trzeba ich pokonać. Bo słabsi są. A my mocni – wiadomo. Bóg, honor, ojczyzna i do przodu, jazda z frajerami.

*  *  *

Pamiętam mecz z Anglią z poprzednich eliminacji. Świetny występ na Narodowym, jeden z lepszych w ostatnich latach. Może brakowało wówczas w naszej grze fajerwerków, może nie byliśmy specjalnie groźni pod bramką rywali. Ale graliśmy z Lwami Albionu jak równy z równym, ani trochę od nich nie odstawaliśmy. I wtedy po raz pierwszy od słynnego starcia z Portugalią za Leo Beenhakkera uwierzyłem – to się może udać, ta kadra ma potencjał. Jasnym światłem rozbłysnęła iskierka nadziei.

A potem, symbolicznie w tym samym miejscu, oberwaliśmy z Ukrainą, zremisowaliśmy w Mołdawii. Nie daliśmy nawet rady wygrać u siebie z Czarnogórą. Wpadka za wpadką, iskierka zgasła, zalana łzami zawodu.

*  *  *

I nie jestem w stanie uwierzyć od tamtej pory. Chyba po prostu profilaktycznie odstręczam od siebie myśl o tym, że tym razem może nam się udać. Żeby się nie zawieść, po prostu. Lepsze przyjemne zaskoczenie, niż kolejny przykry zawód. Czysto pragmatyczna reakcja organizmu wychowanego na porażkach reprezentacji.

Reklama

Zresztą może to po prostu kwestia wyzbycia się naiwności, która towarzyszyła mi przed laty? Docenienie rywali, połączone z krytycznym spojrzeniem na własną reprezentację. Pamiętam, jak kiedyś będąc jeszcze dzieciakiem jarałem się Arturem Wichniarkiem i widziałem w nim zbawcę i przyszłego goleadora kadry. Człowiek młody, to i głupi. Co zrobić.

Im więcej lat na karku, tym mniej naiwności. Patrzę na tę kadrę i po prostu nie widzę potencjału na wielką reprezentację. Na awans? Być może tak, w końcu nigdy nie było tak łatwo dostać się do Mistrzostw Europy, a zwycięstwo z Niemcami znacznie zwiększyło nasze szanse. Ale żebyśmy byli w stanie coś na francuskim Euro ugrać?

Z kim, z Peszką? Z Wawrzyniakiem? A może z Rybusem? Bądźmy poważni.

Ja tę naszą obecną reprezentację naprawdę lubię. Sensowny selekcjoner, kilku prawdziwych walczaków, kilku zawodników o prawdziwej jakości piłkarskiej. Jednak nie jestem w stanie w pełni uwierzyć w reprezentację, w której nie ma nawet jednego środkowego pomocnika europejskiego formatu, który byłby zdolny do tego, by rozgrywać piłkę. Bo – w tej kwestii – nie wierzę ani w Krychowiaka, ani w Jodłowca. Obaj mają swoje zalety, Krycha to zresztą naprawdę klasowy piłkarz, ale żaden z nich nie nadaje się do tego by dyktować tempo gry i dyrygować konstruowaniem akcji. Nie ten typ piłkarzy, nie ten zestaw piłkarskich umiejętności.

Można by na to przymknąć oko, gdyby nasz reprezentacyjny orzeł miał przynajmniej wysokiej jakości skrzydła, zdolne poderwać resztę drużyny do lotu przez napędzanie akcji i kreowanie okazji napastnikom. Ale takich piłkarzy w tej chwili nie mamy. Sławek Peszko? Pamiętam jego niezłe akcje i szalone rajdy po obu flankach, problem w tym, że to wspomnienia z czasów, gdy grał dla Wisły Płock i Lecha Poznań. W kadrze nigdy nie przekonywał, a jego akcje ofensywne częściej kończyły się wykrzykiwanymi przez kibiców wulgaryzmami niż zagrożeniem dla bramki rywali. Maciej Rybus? Kojarzycie jakiś jego dobry występ w meczu oficjalnym? Ja też nie. Nie doczekaliśmy się też wysokiej klasy ofensywnego pomocnika, który wręcz emanowałby kreatywnością i potrafiłby rozmontowywać nawet najbardziej skondensowaną obronę rywali.

Z obroną zresztą nie jest wcale lepiej. Jasne, doceniam Glika. Jednak jednocześnie widzę obok niego Szukałę, Wawrzyniaka, Olkowskiego i od samego wyobrażania sobie tego kwartetu w akcji oblewa mnie zimny pot. Wiem, Szukała był czołowym obrońcą ligi rumuńskiej, jednym z najlepszych piłkarzy w swojej drużynie i tak dalej.

To teraz mi powiedzcie jakich innych piłkarzy z ligi rumuńskiej kojarzycie i ilu z nich gra w pierwszym składzie średniej klasy reprezentacji europejskiej.

*  *  *

Oczywiście nasza reprezentacja ma silne punkty. Od lat nie mamy powodu, by martwić się obsadą bramki, w środku pomocy mamy speców od destrukcji i przerywania akcji rywala. Nawet atak po latach nieurodzaju prezentuje się naprawdę dobrze – jest Robert Lewandowski, jest coraz bardziej imponujący Arkadiusz Milik. W porównaniu do innych pozycji – bajka.

Ta piłkarska układanka jest, z mojej perspektywy, pozbawiona kilku puzzli. Oczywiście, sprawny układacz – a na takiego wygląda póki co Nawałka – jest w stanie coś z niej wyciągnąć, poskładać ją na tyle dobrze, na ile to tylko możliwe. Jednak nie zmienia to faktu, że z dostępnych elementów nie da się stworzyć pełnego, w stu procentach funkcjonującego obrazka.

Zawsze będą w nim jakieś luki.

MICHAŁ BORKOWSKI


Najnowsze

Anglia

Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują

Arek Dobruchowski
1
Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...