Reklama

Kosztowny kiks Malarza. Wszyscy piszą o hicie.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

23 marca 2015, 11:00 • 12 min czytania 0 komentarzy

“Na nasze hity przylatują też skauci – wczorajszemu z trybun przyglądali się też przedstawiciele około 80 klubów, w tym Manchesteru United, Arsenalu, Liverpoolu, Borussii Dortmund, Bayernu, Juventusu oraz europejskiej drugiej ligi: Southampton, Aston Villa, Everton, Leverkusen, Olympique Marsylia. Niemal zawsze brakuje szaleństwa, akcji ofensywnych i emocji. Tak było też wczoraj, aż do bramki z rzutu wolnego, gdy nagle lepiej zaczął grać Karol Linetty – obserwowany przez kluby Premier League po pierwszej połowie nadawał się do zmiany – i inni zawodnicy Lecha, natomiast Legię dopadł stres”. Czytamy dziś w Gazecie Wyborczej. Poniedziałkowa prasa traktuje głównie o niedzielnym hicie.

Kosztowny kiks Malarza. Wszyscy piszą o hicie.

FAKT

Zbliża się chwila prawdy, czyli najważniejszy mecz Nawałki.

Image and video hosting by TinyPic

Adam Nawałka (58 l.) po raz czwarty spotyka się z kadrowiczami przed meczem o punkty. Śmiało można powiedzieć, że to najtrudniejsze zgrupowanie selekcjonera w ponadrocznej pracy z kadrą. W meczu z Irlandią nastąpi prawdziwa weryfikacja jego zespołu. W Dublinie okaże się, czy Nawałka ma w drużynie mężczyzn czy chłopców. (…) – Jesteśmy przygotowani na walkę. Tworzymy mocną grupę. Nie chcemy zaprzepaścić tego, co do tej pory udało się osiągnąć. Wygrana z Irlandią byłaby dużym krokiem w kierunku awansu, choć oczywiście później trzeba będzie jeszcze zdobyć kilka punktów, żeby pojechać do Francji – powiedział Faktowi Krychowiak.

Reklama

Tekstów z ligi jeszcze się naczytacie, więc tutaj tylko prezentujemy kawałeczek. W lepszej formie niż w Śląsku – mówi Mila.

Po wygranym 1:0 przez Lechię spotkaniu z Górnikiem Zabrze pomocnik gdańskiego zespołu Sebastian Mila (32 l.) tryskał energią. – Czuje się lepiej pod względem fizycznym i mentalnym, niż w ubiegłym roku w Śląsku. Wiem, że to jest dobry moment w mojej karierze – mówi kapitan Lechii w kontekście powołania do reprezentacji Polski.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze jeden tekst. Dziwna kontuzja Droppy.

Pomocnik Śląska Lukaš Droppa ma problemy z kręgosłupem. Nawet nie wiadomo, kiedy będzie znowu gotowy do gry. Czech opuścił dwa ostatnie mecze ligowe (z Koroną i Łęczną). – Problem zaczął się po pucharowym występie z Legią. Uparłem się, żeby grać w kolejnym spotkaniu, ale po ligowym meczu z Legią ból okazał się jeszcze większy. Przed nami dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach, a ja nawet nie jestem pewien, czy po niej będę mógł grać. Już kiedyś miałem taki problem. Wtedy nie grałem chyba z miesiąc – martwi się zawodnik. Droppa to jeden z liderów śląskiej ekipy. Facet od czarnej roboty i – podobnie jak bramkarz Mariusz Pawełek – jeden z piłkarzy, których znaczenie dla drużyny widać dopiero, kiedy ich brakuje. – Prześwietlenie niczego nie wykazało. Zastrzyk nie pomógł. Sam do końca nie wiem, o co tu chodzi. Możliwe że gdzieś przemieścił się czy zakleszczył jakiś nerw i to powoduje ból – zastanawia się trener Tadeusz Pawłowski.

RZECZPOSPOLITA

Reklama

Kibole niepotrzebni Zawiszy. Za klawiaturą Stefan Szczepłek.

Zawisza wygrał czwarty mecz z rzędu i jest wiosną najlepszą drużyną w lidze. Można oczywiście przyjąć tezę, że przeciwnicy pozwalają bydgoszczanom na takie harce, jak pozwala się w wyścigu kolarskim wygrać maruderowi, który nikomu nie zagraża. Tyle że Zawisza odebrał w ostatnich tygodniach punkty m.in. Wiśle i Lechowi, czyli klubom, które będą walczyć o tytuł mistrza, a pierwszą bramkę w tym roku stracił dopiero teraz, w Chorzowie. Zastanawiam się, czy to może jakoś wpłynąć na normalizację stosunków na linii kibice – klub. Jak widać, nieobecność bydgoskiego kibolstwa na trybunach nie wpływa niekorzystnie na wyniki. Inaczej mówiąc, ekstrema nie jest piłkarzom potrzebna. Ale Zawisza to trudny przypadek. Jego właściciel Radosław Osuch zaprotestował w PZPN przeciw wyznaczeniu na mecz z Ruchem sędziego Pawła Gila. Prowadził on jesienny mecz Zawisza – Ruch, popełniając, zdaniem Osucha, błędy, na których skorzystał Ruch. Na szczęście PZPN się nie ugiął, sędziego nie zmienił, a Zawisza wygrał. A to, że Gil sędziuje coraz gorzej, to inna sprawa. Wróżono mu (ja też) karierę międzynarodową, a dziś jest daleko za najlepszym polskim sędzią Szymonem Marciniakiem.

Rozczarowanie w meczu Lecha z Legią.

Lech wygrał z Legią mecz na szczycie 2:1, ale z poziomu trudno się cieszyć. Jak na mistrza Polski i drużynę, mającą realne szanse na tytuł w tym roku – mecz rozczarował. Dopiero po przerwie było ciekawiej. (…) Zapamiętamy ładne bramki i to wszystko. Niewiele było akcji, które kończyły się strzałami po kilku składnych podaniach. Legia zagrała bez środkowego napastnika. Jej obrona jest wciąż dziurawa. Dobrze grali na skrzydłach Michał Żyro i Michał Kucharczyk, Ondrej Duda też nie zawodzi. W takim meczu można się pokazać. Niewielu młodych piłkarzy to wykorzystało. Żyro i Kucharczyk na pewno, Linetty również, Dawid Kownacki tym razem w mniejszym stopniu.

I jeszcze przepis na horror prosto z ligowego klasyku. Cytujemy jednak fragment zupełnie inny.

Ozdobą krakowskich derbów wygranych przez Wisłę 2:1 były gole. Szczególnie pierwszy strzelony przez Semira Stilica, po pięknej akcji składającej się z krótkich podań, gdy piłka sunęła po murawie od nogi do nogi. Kazimierz Moskal znany jest nie tylko z bezwarunkowej miłości do Wisły (to już jego trzeci epizod w roli strażaka gaszącego pożar po poprzedniku), ale także jako największy apologeta tak zwanej krakowskiej szkoły. Czyli kombinacyjnej, efektownej, ofensywnej gry. – Po takich akcjach i bramkach wszyscy doszukują się „krakowskiej szkoły”. Tak naprawdę to bardzo cieszy – mówi „Rz” Moskal. – Chcemy tak właśnie grać. Podania, kombinacyjne akcje, dużo sytuacji. Chemia między starszymi zawodnikami a Franciszkiem Smudą wygasła. Były selekcjoner słynie z ciężkich zimowych przygotowań, po których jego zawodnicy mają nogi jak z betonu. Moskal przez te dwa tygodnie wiele zrobić nie mógł, a mimo to Wisła wygląda na odmienioną. – Wobec każdego wielkiego klubu z tradycjami są duże oczekiwania. Gdy w czterech kolejnych meczach nie było wygranej, w głowach piłkarzy nastąpiła blokada.Trzeba było ich odblokować – opowiada Moskal. – Sama zmiana szkoleniowca jest czasem wystarczającym impulsem, ale nie ukrywam, że zmieniliśmy też pewne akcenty, jeśli chodzi o trening. Ale na pewno nie powiem, że zespół został źle przez trenera Smudę przygotowany.

GAZETA WYBORCZA

Poniedziałkowy dodatek to często oznaka kilku tekstów na poziomie. Zaczynamy od Wojciecha Kuczoka. Klopsologia.

– Każdy bramkarz, by stać się wielkim, musi przeżyć głębokie rozczarowanie własną omylnością. W wielkim futbolu nie można wierzyć w siłę talizmanów, tu nie działają szamańskie modły, nie ma zaczarowanych bramek. Zeszmacenie jest obowiązkowym etapem wykuwania charakteru bramkarskiego. Z uwagi na wyjątkowo obsceniczną etymologię za najcięższą obelgę wobec kiksującego należy uznać słowo “farfocel”, które w slangu piłkarskim przyjęło się jako określenie bardzo nieudolnego strzału. Wpuszczenie farfocla jest zaś wyczynem szczególnie haniebnym, bo oznacza spotęgowanie kiksu – gracz z pola uderzył piłkę nieczysto, a ta, choć ledwie dotoczyła się do bramki, i tak minęła golkipera. “Nieczystość” w tym przypadku nabiera pełni z powodu niejako diabolicznej trajektorii lotu piłki – a to niechcący dziwacznie podkręconej, a to odbitej dezorientującym rykoszetem, a to parszywie kozłującej tuż przed linią bramkową. Koszmarny błąd, jak sama nazwa wskazuje, dręczy bramkarzy po nocach. Zdarza się bowiem, że niweczy wysiłek całego zespołu, a i błyskawicznie obniża ocenę bramkarską, nawet jeśli ostatnia instancja w drużynie dotąd była bezbłędna. Stare narciarskie przysłowie: “Jak się nie psewrócis, to się nie naucys”, sprawdza się w bramce co do joty. Bramkarz bez katastrofalnego klopsa jest jeszcze nieopierzony; wpuszczenie szmaty w ostatniej minucie meczu jest przeżyciem inicjacyjnym – kto nie popełnia błędów, ten nie ma się na czym uczyć. Nie sztuka mierzyć się ze strzałami soczystymi, kiedy piłka leci dokładnie z takim impetem i takim torem, jaki nadał jej zawodnik. Bramkarz ma wtedy szansę zapracować na wysokie noty, jeśli uderzenie sparuje, ale za przepuszczenie gola nikt do niego pretensji mieć nie może. Nie sztuka bronić jak w transie i przybijać raz za razem piątki z obrońcami, których błędy się naprawiło. Prawdziwy egzamin dojrzałości przychodzi w chwili upodlenia, kiedy przedszkolny kiks w kilka sekund czyni z bramkarza jedynego winowajcę, kiedy nikt na boisku i na trybunach nie ma wątpliwości, że autorem bramki pospołu ze strzelcem jest niefortunny golkiper.

Image and video hosting by TinyPic

Uwaga: remont! Ciekawe spojrzenie na problemy Cracovii.

Cracovia jest w budowie. Notorycznie, od lat. Jeśli nawet staną fundamenty, to zaraz znów wjeżdżają koparki i wszystko wywracają do góry nogami. Budowa zaczyna się od nowa, a kibice ciągle zadają to samo pytanie: Jak to możliwe, że klub, który nie musi się martwić o pieniądze, jest skazany na permanentną walkę o utrzymanie w ekstraklasie?”. Cracovia jest w budowie. Notorycznie, od lat. Jeśli nawet staną fundamenty, to zaraz znów wjeżdżają koparki i wszystko wywracają do góry nogami. Budowa zaczyna się od nowa, a kibice ciągle zadają to samo pytanie: Jak to możliwe, że klub, który nie musi się martwić o pieniądze, jest skazany na permanentną walkę o utrzymanie w ekstraklasie?”. – Nie lubię zwalniać trenerów. Męczy mnie to – powiedział Janusz Filipiak, właściciel Cracovii, w sierpniu 2009 r. I od tamtej pory zwolnił w sumie ośmiu, co w przybliżeniu daje średnio półtora zwolnienia na rok. To jeszcze nic pewnego, ale porażka w derbach Krakowa (1:2) może być zapowiedzią kolejnych zmian na dużą skalę. Według naszych informacji posada Roberta Podolińskiego już przed tygodniem wisiała na włosku, lecz trener uratował ją zwycięstwem nad Piastem Gliwice. Kiedy jednak kilka dni później jego drużyna skompromitowała się w Pucharze Polski (w dwóch meczach, czyli przez trzy godziny nie strzeliła gola drugoligowym Błękitnym Stargard Szczeciński), zrobiło się nerwowo. Kibice nie zostawili suchej nitki na piłkarzach i ostrzegli, że mecz z Wisłą będzie ostatnią szansą na zmazanie plamy. A prezes lubi się wsłuchiwać w głos trybun. Dlatego drużynę być może czeka kolejna przebudowa, choć przecież budowanie trwa od lat. Wystarczy nadstawić ucha w odpowiednim miejscu, aby dojść do wniosku, że czas w Krakowie dawno się zatrzymał.

Lech po liftingu Skorży – dalej czytamy o hicie.

Od 60. minuty mecz spełnił też oczekiwania kibiców. Jeszcze w przerwie narzekaliśmy na poziom. – Czy oczekujemy za dużo, wymagając przyjęcia piłki? – kręciliśmy głowami. Spotkaniom Legii z Lechem nigdy nie brakuje bowiem boiskowej ikry, ale umiejętności obronne przewyższają ofensywne. I ich opakowanie przerastało o lata świetlne zdarzenia boiskowe. Od paru lat polskim klubom udaje się wyprzedawać 40 tysięcy miejsc na trybunach. Tak jak wczoraj. W Europie Wschodniej takich tłumów nie przyciągają od dwóch lat nawet mecze silnej ligi rosyjskiej, nie mówiąc o czeskiej czy słowackiej. Na nasze hity przylatują też skauci – wczorajszemu z trybun przyglądali się też przedstawiciele około 80 klubów, w tym Manchesteru United, Arsenalu, Liverpoolu, Borussii Dortmund, Bayernu, Juventusu oraz europejskiej drugiej ligi: Southampton, Aston Villa, Everton, Leverkusen, Olympique Marsylia. Niemal zawsze brakuje szaleństwa, akcji ofensywnych i emocji. Tak było też wczoraj, aż do bramki z rzutu wolnego, gdy nagle lepiej zaczął grać Karol Linetty – obserwowany przez kluby Premier League po pierwszej połowie nadawał się do zmiany – i inni zawodnicy Lecha, natomiast Legię dopadł stres. Do tego momentu w Lechu wysoki poziom prezentował tylko Kasper Hämäläinen, bo nie pętała go presja, grał tak, jakby wciąż kopał piłkę na podwórku, a w Legii skutecznie na skrzydle szarpał jedynie Michał Żyro. Skautów emocje z ostatnich minut mogą jednak nie zainteresować. Obserwowani piłkarze zawiedli. W Legii najbardziej 20-latek Ondrej Duda, w Lechu zmieniony po przerwie 18-latek Dawid Kownacki. Linetty odmienił się dopiero w końcówce, a 21-letni Tomasz Kędziora zawalił przy golu dla Legii.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze Rafał Stec o Lewandowskim jako placebo.

W wysokobudżetowej, spektakularnej fabule polscy piłkarze nie podziwiają już oddzielonego ekranem superbohatera, postać na poły nierzeczywistą, lecz kumpla, którego sfaulowali na niejednym treningu. Nierealne stało się namacalne. Nielogiczne? Placebo to też kłamstwo, ale trafia na wielu podatnych, których leczy – odmienia nastawienie, ożywia uśpione w organizmie moce niezależnie od woli pacjenta. Podobnie mogli oddziaływać Lewandowski i – szerzej – dwaj pozostali dortmundzcy Polacy.

SUPER EXPRESS

Superak na dwóch stronach próbuje zmieścić wszystko to, co wydarzyło się w weekend. Króciutkie relacje z boisk Ekstraklasy pomijamy. Zostaje więc tylko jeden materiał: Wojtkowiak da radę z Irlandią. To zdanie Bogusława Kaczmarka.

Image and video hosting by TinyPic

Obrona Lechii w rundzie rewanżowej funkcjonuje jak należy. Tylko jeden stracony gol w sześciu meczach – taki bilans budzi szacunek. To dobra wiadomość dla selekcjonera kadry. Niech teraz formę z ligi piłkarze Lechii potwierdzą w Dublinie – mówi “SE” trener Bogusław Kaczmarek (65 l.). Ekipa z Gdańska pokonała 1:0 Górnika Zabrze, a na bokach obrony znów znakomicie zaprezentowali się powołani na mecz z Irlandią Grzegorz Wojtkowiak (31 l.) i Jakub Wawrzyniak (31 l.). (…) Zdaniem Kaczmarka największym wygranym na starcie sezonu spośród obrońców Lechii jest Wojtkowiak. – To mocna konkurencja na prawej obronie dla Pawła Olkowskiego – uważa szkoleniowiec. – Jest silniejszy od niego, nie boi się walki w powietrzu. Trzeba się mocno zastanowić, czy na Irlandię nie byłby lepszym rozwiązaniem. Ja bym postawił na niego. Wojtkowiak poradzi sobie z Irlandczykami, którzy ostro zaatakują Polaków. Na lewej obronie w reprezentacji pewniakiem jest Wawrzyniak – kończy Kaczmarek.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka z klasykiem.

Image and video hosting by TinyPic

Poznańskie wpadki Malarza. Czyli wałkujemy dalej hit.

Wypełniony stadion, fantastyczna atmosfera, doskonale jak na początek kalendarzowej wiosny przygotowana murawa – to wszystko była wyśmienita zachęta dla piłkarzy Lecha i Legii, żeby stworzyli kapitalne widowisko. Przed przerwą nie skorzystali jednak z tego zaproszenia. Mecze tych drużyn przy Bułgarskiej rzadko są porywające i tym razem z tego schematu wyłamało się tylko elektryzujące ostatnie pół godziny, które sprawiło, że Kolejorz po czterech latach czekania ograł na własnym stadionie odwiecznego rywala. A wydatnie pomógł w tym… były bramkarz Kolejorza, Arkadiusz Malarz. Zawodnik stołecznego zespołu nie będzie miał zapewne problemów ze wskazaniem polskiego stadionu, z którym ma niemal same negatywne skojarzenia. Kulminacja nastąpiła w tym sezonie. Był w Poznaniu już jesienią – z GKS Bełchatów. Efekt? Wynik 0:5 i samobójczy gol na koncie, kiedy po rzucie rożnym piąstkował tak niefortunnie, że piłka wpadła do siatki. Teraz pojawił się z Legią Warszawa jako podstawowy piłkarz mistrzów Polski. Niespodziewanie w ostatnim czasie trener Henning Berg zaufał doświadczonemu Polakowi i pytanie, czy tego nie żałuje. Bo jedna decyzja Malarza zaważyła na przebiegu hitu 25. kolejki.

Image and video hosting by TinyPic

Żyro przyznaje, że bał się o nogę.

Pana upadek i kontuzja wyglądały fatalnie. Jaka jest diagnoza?
– Na razie nie ma. Zobaczymy, przez pierwsze minuty po doznaniu urazu, sam było przestraszony, że to coś poważnego, ale nie czułem wielkiego bólu. Jestem w dziwnym nastroju, bo teraz do końca nie wiem, co mi jest. Kiedyś, w juniorach, miałem już taki uraz. Doktor mi powiedział, że nie mam więzadła w stawie skokowym, więc może to nic poważnego. Poczekam na badania i rozpoznanie. Chcę wrócić jak najszybciej.

Pana koledzy mówią jednym głosem: nie zasłużyliśmy na porażkę.
– Bo tak było. Graliśmy, wydaje mi się, niezłą piłkę. W pierwszej połowie Lech nie istniał. Grał tylko długimi podaniami, a my konstruowaliśmy akcje, graliśmy po ziemi, fajnie to wyglądało. Na nasze nieszczęście, w bramce świetnie spisywał się Jasmin Burić. Wybronił praktycznie wszystko, co miał. Trudno, są takie spotkania, jak to dzisiejsze, trzeba myśleć o przyszłości.

Image and video hosting by TinyPic

Przechodzimy dalej, mijając kolejne ligowe relacje. Piłka… w stawie – jesteśmy już na zapleczu.

Fani zespołu z alei Piłsudskiego (około 300-400) pojawili się jednak w Byczynie. Ich plan na obejrzenie spotkania był prosty. Wynajęli działkę sąsiadującą ze stadionem, rzekomo na urządzenie tam grilla. Ostatecznie jednak nie dotarli na miejsce, bo nie mieli umowy na piśmie. – Kibice uzyskali zezwolenie właściciela jednej z posesji, by móc wejść na jej teren i stamtąd oglądać spotkanie. Były czynione starania, by im to umożliwić, ale wspomnianego właściciela chyba nie było na miejscu i dlatego policja nie chciała ich wpuścić – opowiadał Piotr Sęczkowski, burmistrz Poddębic. Co bardziej energiczni kibice przedostali się jednak w okolice stadionu. Oglądali mecz ze schodów pobliskiego domu, sprzed stodoły, drogi, a kilka osób usadowiło się nawet tuż za ławkę rezerwowych Widzewa. Dobrej gry swojej drużyny jednak nie zobaczyli. Sztuczna murawa miała być atutem zespołu Wojciecha Stawowego. Długie utrzymywanie się przy piłce i wymiana setek podań – do niczego konkretnego jednak nie doprowadziły. Widzewiacy klepali piłkę, a groźne sytuacje stwarzali goście.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...