Reklama

Lechia wkracza do czołówki, a z Augustynem do Walmartu!

redakcja

Autor:redakcja

21 marca 2015, 22:59 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gdyby Górnikiem Zabrze zarządzał Jarosław Kuźniar, Błażej Augustyn zostałby za moment oddany do Walmartu. Wiele widzieliśmy już kiepskich występów obrońców. Co tydzień w końcu oglądamy Żytkę, Rymaniaka, wcześniej Wołąkiewicza… Praktycznie w każdej kolejce ktoś wykłada się w sposób spektakularny, ale to, co pokazał w Gdańsku Augustyn, to nawet jak na Ekstraklasę jakiś zupełnie inny poziom piłkarskiego dyletanctwa. Życie uczy, by nikogo nie skreślać po jednym występie, ale rzadko zdarza się, by ktoś nawalał z taką częstotliwością i to w trakcie jednego spotkania. Jeżeli zastanawialiście się, jak człowiek wrzucony prosto z ulicy prezentowałby się podczas profesjonalnego meczu piłkarskiego, to radzimy zaopatrzyć się powtórkę i wziąć pod lupę Błażeja.

Lechia wkracza do czołówki, a z Augustynem do Walmartu!

Jak najtrafniej określić jego dzisiejszy występ? Najlepiej słowami samego zainteresowanego, ale na temat Diego Simeone. Już jesienią – kiedy Augustyn prezentował się nieźle (tylko, a raczej aż) – dziwiliśmy się tej całej medialnej pompce. Masa dziennikarzy pchała chłopa do reprezentacji drzwiami i oknami, podczas gdy ten grał zupełnie normalnie. Dziś jednak widzimy, że „normalnie” to dla niego na tę chwilę szczyt możliwości. Augustyn nie dojeżdża już na czwarty mecz z rzędu i radzimy się w końcu ogarnąć, bo jak tak dalej pójdzie, za moment może braknąć miejsca nawet w biednym Górniku, nie mówiąc o zagranicznym transferze, na jakim 26-latkowi zależy. Dziś znów nie podołał, a za najlepsze podsumowanie jego występu niech posłuży akcja, jaką stworzył Colakowi. Antonio wyszedł jednak z założenia, że sytuacja była zbyt prosta i walnął prosto w Steinborsa.

Pełna elektryka, jaką zapewnił dziś w obronie Augustyn – inna sprawa, że nie pomagali też defensywni pomocnicy – dość szybko wpłynęła na resztę zespołu. Skrzydła nie funkcjonowały zupełnie. Gergel zaliczył chyba najgorszy mecz od przyjazdu do Polski, a Kosznik wyładowywał frustrację łokciami i tylko wyrozumiałości sędziego zawdzięcza swoje wyjście na drugą połowę. Nie było też Madeja, Iwana, Jeża, Grendela… W Górniku nie było dziś praktycznie nikogo – stąd tak wysoka liczba żenująco niskich not. Najbardziej rozczulił nas jednak wspomniany Kosznik, który stwierdził w przerwie, że – uwaga, to cytat do złotych ust – nie będzie skakał do główki jak jakiś śledź. Kurtyna w dół.

Lechia wykręciła minimum przyzwoitości. Szybko strzeliła pierwszą bramkę – strzelcem, a jakże: Colak – a potem kontynuowała swoje granie na jeden z przodu i zero z tyłu. Kolejne sytuacje gdańszczanie już marnowali (co w końcówce zrobił Makuszewski?!), ale mogli sobie na to pozwolić, bo ich gra defensywna – jak zwykle – była imponująca. Znów – nie licząc drobnych pomyłek – z porządnej strony pokazał się duet Gerson-Janicki, Wawrzyniak jak zwykle okazał się bezbłędny, a Wojtkowiak walczy (lepsze słowo: haruje) o miano najlepszego transferu zimy w Ekstraklasie. Zniknął nam facet z radarów – grając w monachijskim TSV – tymczasem okazało się, że jak na tę ligę, to naprawdę klasowy defensor, praktycznie bez żadnych braków.

Jerzy Brzęczek – jak widać – wyszedł z założenia, że drużynę buduje się od obrony (rewelacyjnej obrony!), a z przodu – mając Colaka, Milę czy Makuszewskiego – coś tak czy inaczej musi wpaść i na razie wychodzi na tym kapitalnie. Lechia to – ex aequo z Zawiszą – najlepsza drużyna wiosny (4-2-0, 5:1) i w Gdańsku chyba nikt już nie zakłada innego scenariusza niż walka o puchary. Czasy Quima Machado czy Tomasza Untona to już odległa przeszłość i chyba można zaryzykować stwierdzenie, że powoli, bo powoli, ale jednak rodzi się czwarta (a może i trzecia?) siła Ekstraklasy.

Reklama

5wBGDy7-2

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Arek Dobruchowski
0
Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...