Nadeszła wiosna, zaczęły się cuda w Szczecinie. Robak znów się rozstrzelał i wiele wskazuje, że Jan Kocian jednak został uratowany na ostatniej prostej. Posada Słowaka wisiała na włosku od początku rundy. Wytykano mu niemal wszystko – po pierwsze: fatalną grę w defensywie. Po drugie: nieudane transfery. Po trzecie: brak umiejętności wykorzystania Akahoshiego. I wreszcie po czwarte – kompletny brak wyników. Warunek pozostania był prosty – przekonująca wygrana. Przekonująca, czyli nawet nie 1:0, tylko pokazanie przeciwnikowi miejsca w szeregu. To się udało. Pierwsze zwycięstwo od początku grudnia stała się faktem. Bełchatów przyjmuje trójkę i wraca do domu, a szczecinianie zrównują się punktami z ósmą Lechią.
Jeden – Robak. Dwa – Robak. Trzy – Robak. Zapytacie więc, dlaczego nie nota 9? Ano dlatego, że najbardziej niezawodny (obok Murawskiego) piłkarz Pogoni trafiał dwa razy z karnych. Sama gra była – powiedzmy sobie szczerze – taka sobie, a do przerwy wprost tragiczna. Do tego momentu Marcin zmarnował jedną akcję sam na sam, oddając notabene… jedyny strzał w pierwszych 45 minutach. Obie drużyny skupiały się na ataku pozycyjnym, ale żadna – same bystrzaki – nie doszła do wniosku, że może w takim razie warto byłoby skontrować? Efekt był więc mizerny. Kompletny brak akcji bramkowych i nic dziwnego, że realizator 263 razy pokazywał piękny zachód słońca nad Szczecinem. Tym bardziej, że już na pierwszy rzut oka posuwało się ono w szybszym tempie, niż ataki obu zespołów.
Po przerwie Bełchatów się posypał. Ani Komołow, ani Wacławczyk nie zdołali napędzić jakiegokolwiek ataku, skrzydeł nie było praktycznie w ogóle (poza nielicznymi próbami Małkowskiego), a bezradny Piech mógł tylko strzelać z dystansu, oczywiście prosto w Janukiewicza. Spuchła jednak przede wszystkim obrona. Mójta wyciął Janotę w polu karnym – to pierwsza jedenastka, Flis nie ogarniał, co się wokół niego dzieje, a chwilę później Wacławczyk zaprezentował rękę Boga skacząc w murze. Ewidentna jedenastka – numer dwa i hat-trick Robaka w ciągu 15 minut skompletowany.
Wynik idzie więc w świat, Pogoń zrobiła swoje, ale patrząc długofalowo, szczególnie przez pryzmat pierwszej połowy… raczej nic z tego nie będzie. Może Kocian zdoła jakimś cudem obudzić tę drużynę, może w końcu wskrzesi Akahoshiego albo odbuduje nieco zapomnianego Zwolińskiego, ale dziś szczecinianie – choć wynik tego nie sugeruje – znowu się prześlizgnęli. Bełchatów natomiast zalicza trzecią porażkę z rzędu, piątą wiosną i jeszcze w tej kolejce może się zrównać punktami z Ruchem oraz zostać wyprzedzonym przez Koronę. Z panem Kieresiem chyba trzeba się więc tymczasowo pożegnać.
Walka o utrzymanie obejmuje już natomiast całą drugą połówkę tabeli oraz dolną część „obecnej” grupy mistrzowskiej. Nawet bez podziału punktów iskrzyłoby tu do końca, a co dopiero po 30. kolejce…