– Bolą porażki u siebie. Łazienkowska powinna być twierdzą, nie powinniśmy stracić punktów z GKS czy Jagiellonią. Na wyjazdach zdarzają się słabsze mecze. Skoro w Europie wygrywaliśmy z bogatszymi, może czasem warto docenić polskie kluby, które są lepsze od Legii? – mówi dziś w Fakcie i Przeglądzie Sportowym Ivica Vrdoljak.
FAKT
Trofea mnie lubią – przyznaje Ivica Vrdoljak.
Na ławce Lecha jest trener Maciej Skorża. To on pana sprowadzał do Legii i już w pierwszym sezonie przy Łazienkowskiej dał opaskę kapitana.
– Pracowaliśmy razem dwa lata, z żadnym innym szkoleniowcem w Polsce nie trenowałem tak długo. Mam dobre wspomnienia, mieliśmy kontakt, nawet kiedy odszedł z Legii. Byłem zaskoczony, że – jako debiutantowi – dał mi opaskę kapitana. Chyba widział mnie w tej roli w kilku meczach w Dinamie Zagrzeb, skąd trafiłem do Legii. I uznał, że sprawdzę się w tej roli. (…)
W Dinamie zdobył pan trzy mistrzostwa Chorwacji i dwa krajowe puchary. W Legii odwrotnie – trzy puchary i dwa tytuły. Gdzie jest trudniej?
– Jestem zawodnikiem, którego lubią trofea. W tym sezonie jesteśmy na dobrej drodze do kolejnego mistrzostwa i odzyskania, po rocznej przerwie, Pucharu Polski. Cieszę się, że w zdobyciu każdego tytułu miałem duży udział. Tylko raz zagrałem więcej niż 30 meczów, poza tym zawsze było ich ponad 40. Trudniej wygrywa się w Polsce. W Dinamie priorytetem była gra w piłkę. Tutaj, pierwsze, co usłyszałem: walka. Można się przyzwyczaić.
17 tysięcy miesięcznie i zero gry. To Andrei Ciolacu.
Kiedy przychodził w zimie do Śląska, nikt nie udawał, że to jest piłkarz „na teraz”. Po pięciu meczach w lidze i dwóch o Puchar Polski trzeba jednak zapytać – „to na kiedy”? Napastnik Andrei Ciolacu (23 l.) w żadnym z tych siedmiu spotkań nie zagrał choćby minuty.
Odpowiedź w tekście: nie gra, bo jeszcze się adaptuje. I tyle.
Drugoligowiec ograł Cracovię. Warto jeszcze powrócić do wczorajszych wydarzeń…
Trwa wspaniała przygoda Błękitnych Stargard Szczeciński. Drugoligowiec dał lekcję futbolu Cracovii, po raz drugi wygrał z nią 2:0 i w świetnym stylu awansował do półfinału rozgrywek. – Cieszymy się z tej wygranej podwójnie – mówi bramkarz Błękitnych Marek Ufnal (38 l.), który na co dzień pracuje jako strażnik więzienny. – W dniu meczu nasz prezes miał imieniny. Rano złożyłem mu życzenia, ale prezent obiecałem na wieczór. Udało się – dodaje. Awans Błękitnych to nie przypadek. Drugoligowiec był lepszy w obu spotkaniach – to oni grali w piłkę, a zawodnicy Cracovii kopali się po czołach. Przy bramkach dla Błękitnych tragiczne błędy popełniali piłkarze Pasów – najpierw Bartosz Rymaniak (26 l.), potem Adam Marciniak (27 l.). Drugoligowiec mógł wygrać wyżej, bo to on miał lepsze sytuacje do zdobycia bramki. Goście oddali 6 celnych strzałów, Cracovia tylko 2.
Czy to już pożegnanie BVB z Ligą Mistrzów? – pyta Fakt.
To może być ostatni mecz Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów na bardzo długi czas. Jeśli dzisiaj zespół Łukasza Piszczka (30 l., nie zagra z powodu kontuzji) i Jakuba Błaszczykowskiego (30 l.) zostanie wyeliminowany przez Juventus Turyn, to na kolejny występ BVB w Champions League trzeba będzie poczekać przynajmniej do jesieni 2016. (…) Dlatego jedyną szansą na przedlużenie występów w Champions League jest wyeliminowanie dzisiaj Włochów. Żeby awansować do ćwierćfinału, Borussia musi wygrać 1:0 lub dwoma golami. Zadanie wygląda na wykonalne, ale zespół z Dortmundu ma ostatnio problemy ze zdobywaniem bramek.
GAZETA WYBORCZA
FIFA ostrzega Rosję – pisze Jarosław Bińczyk.
Mistrzostwa świata za trzy lata, a Rosjanie nawet nie próbują walczyć z rasizmem. W niedzielę kibole Torpedo Moskwa wydawali małpie odgłosy, gdy do piłki dochodził Hulk. Przerwa zimowa od grania była zarazem jedyną krótką przerwą od rasistowskich wybryków na stadionach Rosji. Gdy tylko Hulk z Zenit St. Petersburg zagrał pierwszy wiosenny mecz wyjazdowy z Torpedem Moskwa, znów doszło do skandalu. Znów, bo jesienią Brazylijczyk poskarżył się na sędziego Aleksieja Matiunina, który miał mu powiedzieć, że “nie lubi czarnych”. O aferze napisały zachodnie media i dzięki temu rosyjska federacja została zmuszona do reakcji. Ale arbiter Matiunin wszystkiemu zaprzeczył. Miał poparcie szefów, więc uniknął kary. Zdecydowało o tym ponoć badanie wariografem. W ostatniej kolejce na stadionie w podmoskiewskim Ramienskim kibole przez 90 minut wydawali małpie odgłosy, kiedy tylko 29-letni Brazylijczyk dochodził do piłki. Dziennikarze obawiali się nawet, że na znak protestu zejdzie z boiska, jak cztery lata temu jego rodak Roberto Carlos w meczu w Samarze. Hulk dotrwał do końca. Wytłumaczył potem, że podobnie jest traktowany na większości rosyjskich stadionów, dlatego już się przyzwyczaił. Nie wytrzymał jednak trener Zenitu André Villas-Boas. – Obrazki z tego meczu obiegną cały świat – mówił w rosyjskiej telewizji. – Chcecie powiększyć limit dla obcokrajowców, rozwijać szkolenie, a co chwila dochodzi do skandali. Takie okrzyki w stronę Hulka są w Rosji normą – grzmiał Portugalczyk.
I na tej samej stronie pytanie o Ligę Mistrzów. Co z Borussii wyciągnie Klopp? Dziś mecz o ćwierćfinał.
Borussia jest w tym sezonie jak pudełko czekoladek. Zdarzyło się jej zdobyć punkt w siedmiu ligowych meczach, zdarzyło się triumfować cztery razy z rzędu. Przegrywała z broniącym się przed spadkiem HSV i biła walczący o wicemistrzostwo Anglii Arsenal. Jesień kończyła na dnie Bundesligi i pierwszym miejscu w grupie Ligi Mistrzów. Trzy tygodnie temu zmiotła w Revierderby Schalke, zdobywając trzy bramki i oddając aż 30 strzałów, by kolejne dwa mecze ligowe kończyć bez gola. Sam Klopp pewnie nie wie, co w środę wyciągnie z tego pudełka. (…) Z braku stabilizacji i regularności bierze się dopiero dziesiąte miejsce w Bundeslidze. Tam krótkotrwałymi wybuchami formy wiele osiągnąć się nie da. W pucharach – zwłaszcza wiosną – jest inaczej, tu o sukcesie może zdecydować jeden wielki wieczór. Dlatego nie ma sensu powtarzanie, że Juventus przyjeżdża do Dortmundu jako faworyt. Tak, wygrał pierwszy mecz 2:1, zmierza po czwarte mistrzostwo kraju z rzędu (11 kolejek przed końcem ma 14 pkt przewagi nad drugą Romą) i bardzo chce wrócić do europejskiej czołówki. Ale jesienią do ostatnich sekund fazy grupowej drżał o awans, a Niemcy cieszyli się z niego po czwartej kolejce. Nie przesadzajmy też z przewagą Juventusu – w ostatnich 30 latach do kolejnej fazy europejskich pucharów awansowało 45 proc. zespołów, które przegrały pierwszy mecz na wyjeździe 1:2. Powtórzmy: kluczowe jest to, jaką zobaczymy Borussię.
RZECZPOSPOLITA
Niepotrzebnie narzucana presja – to tytuł wywiadu ze Sławomirem Peszko. Całkiem niezła rozmowa.
Jako przyjaciel Roberta Lewandowskiego trafi pan w kadrze do grupy trzymającej władzę?
– A jest taka grupa?
Dobrze pan wie, że rządzą Lewandowski, Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak.
– Nie zamierzam żadnej władzy trzymać. Chcę wyjść na mecz z Irlandią i wygrać. A to wcale nie będzie łatwe spotkanie. Walka, długie piłki, starcia powietrzne. W porządku, to mi pasuje. Umiejętności piłkarskich można mi odmawiać, ale waleczności na pewno nie. Czasem mi nawet tego w Bundeslidze brakuje.
Co panu zaimponowało w drużynie Nawałki?
– Jestem pełen podziwu dla konsekwencji taktycznej, dla bardzo pewnie grającej obrony. A jeśli chodzi o mnie, to przyjeżdżam na kadrę, by dać jej coś więcej w ofensywie.
Gęsia skórka Kloppa i matematyka Pellegriniego. Czyli Liga Mistrzów już za kilka godzin.
– Nasz stadion to specjalne miejsce, w którym dzieją się wyjątkowe rzeczy. Za każdym razem, kiedy wychodzę na boisko, dostaję gęsiej skórki – mówi Juergen Klopp. Borussia wygrała tu 11 z 14 ostatnich meczów Ligi Mistrzów, tu Robert Lewandowski strzelił cztery gole Realowi, a Malaga przeżyła koszmar, tracąc w doliczonym czasie dwie bramki i awans do półfinału. Ale to było dwa lata temu, gdy drużyna Kloppa zmierzała do finału, zachwycając Europę, a w Bundeslidze ustępowała tylko Bayernowi. Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało obecnej zapaści, z której Borussia powoli się otrząsa, ale która prawdopodobnie spowoduje, że w przyszłym sezonie hymn Ligi Mistrzów z głośników w Dortmundzie nie popłynie. Odrobić 12-punktową stratę w lidze do czwartego miejsca, premiowanego grą w eliminacjach, będzie ciężko (pozostało dziewięć kolejek). Wygrać Ligę Mistrzów także. Trzeba więc zrobić wszystko, by stypa nie odbyła się już dzisiaj. Klopp niezadowolony z postawy ofensywy w dwóch ostatnich spotkaniach zapowiada zmiany. – Jeżeli mam znaleźć jakieś pozytywne strony meczu z FC Koeln (0:0 – przyp. red.), to takie, że zobaczyliśmy, jak nie należy atakować – twierdzi trener Borussii. Według „Kickera” Jakub Błaszczykowski i Kevin Kampl zastąpią w podstawowym składzie Shinjiego Kagawę i Henricha Mchitarjana.
SUPER EXPRESS
Nigdzie się nie ruszam z Bayernu – wita nas w SE Robert Lewandowski. Rozmowa prawie na całą stronę, ale nic z jej nowego nie wynika.
Pojawiają się opinie, iż sytuacja z Muellerem to jedynie wyjątek. Coraz częstsze są głosy, że ciężko ci w Bayernie, bo każdy w tym zespole gra pod siebie i dostajesz bardzo mało podań. Rzeczywiście się tam męczysz?
– Czuję się w klubie bardzo dobrze. Zależy kto takie rzeczy mówi. Jak ktoś ogląda tylko urywki meczów, to może tak stwierdzić. A ja nie mam żadnych problemów w klubie, czuję się w nim szczęśliwy. Przecież gram w prawie każdym meczu. Mam nadzieję, że tak będzie do końca sezonu.
Były chwile, że żałowałeś, że przeniosłeś się akurat do Bayernu, a nie gdzieś indziej?
– Nie, nigdy tak nie pomyślałem.
(…)
Hiszpańskie media spekulują, że Real Madryt sprowadzi cię z Bayernu za 45 milionów euro. Jest w tych plotkach ziarno prawdy?
– Na razie nie myślę o niczym innym, jak tylko o grze w Bayernie. Tu chcę zdobywać bramki i zwyciężać, tylko to jest w mojej głowie. Teraz nie czas na sprawy transferowe i spekulacje, mam ważny kontrakt z Bayernem. Chcę grać jak najwięcej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tak wygląda okładka.
Wracamy do wywiadu z Vrdoljakiem. Jeszcze jeden fragment.
Jak pan skomentuje transfer Miroslava Radovicia do II ligi chińskiej tuż przed meczem w Amsterdamie?
– Gdyby właściciele mogli go zatrzymać, zrobiliby to. Żałujemy, ale rozumiemy decyzję obu stron. Była najlepsza dla wszystkich.
(…)
Od sezonu 2007/08 nie było w pana karierze roku bez jednego choćby trofeum. W Dinamie Zagrzeb zdobył pan trzy mistrzostwa Chorwacji i dwa krajowe puchary. W Legii odwrotnie – trzy puchary i dwa tytuły. Gdzie trudniej o zaszczyty?
– Lubią mnie trofea, dobrze wybieram kluby. Po transferze do Legii powiedziałem, że jestem przyzwyczajony do zwycięstw i tutaj chcę kontynuować passę. Na razie się udaje. Jesteśmy w drodze po kolejne mistrzostwo i odzyskanie, po rocznej przerwie, Pucharu Polski. W zdobyciu każdego tytułu miałem spory udział. Tylko w jednym sezonie wystąpiłem w ponad 30 meczach, w innych było ich ponad 40. W Polsce trudniej o zaszczyty. W Dinamie priorytetem było grać w piłkę. Tu pierwsze, co usłyszałem, to walka. Można się przyzwyczaić, ale różnica jest spora. Wiosną mamy problemy, nie kontrolujemy meczów od pierwszej do ostatniej minuty. Próbujemy grać, inni walczą. Brakuje nam cierpliwości, za wszelką cenę chcemy szybko strzelić gola i zdarza się, jak z Wisłą, że obie połowy zaczynamy na minusie. Boisko, choć słabe, nie jest wytłumaczeniem. W Chorwacji są gorsze, a da się rozgrywać akcje. Wiślakom nie przeszkadzało bardziej niż nam.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że człapiecie po tytuł.
– Bolą porażki u siebie. Łazienkowska powinna być twierdzą, nie powinniśmy stracić punktów z GKS czy Jagiellonią. Na wyjazdach zdarzają się słabsze mecze. Skoro w Europie wygrywaliśmy z bogatszymi, może czasem warto docenić polskie kluby, które są lepsze od Legii?
Arajuuri: podwójne szczęście. Czyli małe spojrzenie na Poznań.
Nie ma wątpliwości, że Paulusa Arajuuriego w najbliższym czasie czekają spore wyzwania. W niedzielę będzie miał okazję po raz pierwszy zagrać przeciwko Legii Warszawa. Do tej pory hity T-Mobile Ekstraklasy przeciwko ekipie ze stolicy obserwował tylko z ławki rezerwowych albo wręcz z trybun. W poniedziałek leci natomiast na zgrupowanie Finlandii przed spotkaniem z Irlandią Północną w eliminacjach Euro 2016. Można zatem stwierdzić, że spotkało go podwójne szczęście. A jeszcze w sobotę po meczu z Zawiszą w Bydgoszczy (0:1) był markotny. Doznał bowiem kontuzji biodra i został zmieniony już w 24, minucie przez Tamasa Kadara. Pod znakiem zapytania stanął jego występ w niedzielę przeciwko legionistom przy Bułgarskiej. Dotychczasowe trzy starcia z tym zespołem przeszły mu koło nosa. Zaraz po przejściu do Lecha nie był w pełni sił po tym, jak pauzował pół roku po operacji… biodra. Potem zmagał się z drobnymi urazami, daleki był od formy, uprawniającej go do gry w podstawowej jedenastce.
Pół pensji za buty. Majewskij z Zawiszy był kiedyś tragarzem.
Majewskij urodził się w Magdeburgu, gdzie w radzieckim wojsku służył ojciec. Z tamtych czasów ma pamiątkę – bliznę na nadgarstku. Wspomina, że jako dziecko pokaleczył się szkłem. Kiedy miał półtora roku, rodzice przenieśli się do białoruskiej Rzeczycy. Tam zaczął treningi piłkarskie, jednak szybko zrozumiał, że z futbolu nie wyżyje. Postanowił iść na studia. Zdawał do Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Technologicznego, ale zabrakło mu 10 punktów, by się tam dostać. Została mu więc płatna uczelnia. Sytuację w domu miał trudną. Rodzice się rozwodzili. Mieszkał z matką, której nie było stać na opłacanie jego nauki. W końcu został studentem leśnictwa na Uniwersytecie im. Skoriny w Homlu (tam uczył się też jego brat). Zaocznym. Musiał sobie radzić, więc we wrześniu poszedł pracować u matki kolegi, która miała na targu stoisko, handlowała mięsem. Został tragarzem. – Zarabiałem 400 tysięcy rubli. O piłce zapomniałem. Nie chodziłem na treningi, jedynie raz w tygodniu biegałem z kolegami brata – wspominał w wywiadzie dla białoruskich mediów. Miał wówczas 18 lat. Potem znajomy załatwił mu pracę w zakładach metalowych. Sortował gwoździe do skrzynek. Pracował na trzy zmiany, także nocami. – Przychodziłem z trzeciej zmiany, kładłem się do łóżka. Wstawałem, połaziłem trochę jak zombie, potem znowu szedłem spać i do roboty – opowiadał. Po miesiącu przenieśli go na wydział automatycznego pakowania. Było lżej. Zdejmował paczki z maszyny i naklejał etykietki. Na nocnej zmianie czekał na niego obiad złożony z czterech dań, które jadł o godzinie 4:30. Właśnie wtedy kupił pierwsze normalne buty piłkarskie. Biało-czerwone, firmy Nike. Zapłacił za nie pół pensji.
Potrzebowaliśmy autorytetów – przyznaje Maciej Makuszewski.
Co zmieniło się w klubie, że przestaliście przypominać drużynę, która w rundzie jesiennej spisywała się bardzo słabo?
– Wypaliły wzmocnienia, których prezesi dokonali zimą. Sebastian Mila strzelił gola Kuba Wawrzyniak i Grzesiek Wojtkowiak grają solidnie w defensywie, nie tracimy bramek. To są autorytety. Każdy z nich grał w dobrych klubach i do dziś występuje w reprezentacji Polski.
Z kolei Marcin Adamski poucza Lisowskiego.
Według Tomasza Lisowskiego to łodzianie zasłużyli na trzy punkty: – Byliśmy drużyną zdecydowanie lepszą. Z taką grą GKS będzie miał olbrzymie problemy, żeby utrzymać się w lidze. – Piłkarze Widzewa uważają, że grali dobrze i przegrali niezasłużenie. Tak często tłumaczą się polscy zawodnicy, którzy nie potrafią przyjąć porażki z godnością. My też mogliśmy tłumaczyć przegraną z Arką niesłusznie pokazaną przez sędziego czerwoną kartką. W pierwszej kolejności chcemy uczyć naszych piłkarzy wyciągania wniosków z błędów, które popełniają. Sami jesteśmy winni, bo gdyby środkowi obrońcy byli lepiej ustawieni, tej kartki by nie było. Widać, że piłkarze Widzewa tego nie potrafią przyznać się do błędów – komentuje wypowiedź obrońcy łodzian Marcin Adamski. Dyrektor sportowy GKS Tychy dziwi się, że te słowa wypowiedział tak doświadczony piłkarz. – Skoro twierdzi, że graliśmy słabo, nie zasłużyliśmy na zwycięstwo, to zapraszam Lisowskiego na oficjalną stronę naszego klubu, żeby obejrzał skrót tego spotkania. Nie ma w nim podbramkowych sytuacji Widzewa, bo po prostu ich nie było. Piłkarze Widzewa twierdzą, że byli lepsi, ale zabrakło wykończenia akcji w polu karnym. Ten zespół, który w składzie ma tak doświadczonych piłkarzy jak Lisowski, Bernhardt, Kimura czy Štraus, oddał jeden strzał na bramkę po rzucie wolnym. A było to w meczu z klubem mającym dużo mniejszy budżet – dodaje Adamski.