Kiedy kosztujesz blisko sto milionów euro, margines słabszych występów jest śmiesznie mały, a tłumaczenie wstaniem lewą nogą zwyczajnie nie przechodzi. Tymczasem nie zdobywasz bramki od dziewięciu meczów. Stopniowo odwraca się od ciebie prasa, kibice, a nawet koledzy, zarzucając niewywiązywanie się z zadań defensywnych. Wielu widzi cię na ławce rezerwowych, ale ty dostajesz jeszcze jedną szansę.
Gwizdy podczas wyczytywania twojego nazwiska tym razem są dodatkowo motywujące. Podobną ich porcję zbierają przy okazji Iker Casillas i Carlo Ancelotti. Żywa legenda oraz trener, który poprowadził Real do upragnionej i wyśnionej Decimy. Teraz modne jest przeprowadzanie na nich nagonki. Pierwszy gwizdek. Biegasz, walczysz jak szalony. Od początku pragniesz udowodnić, że wszyscy się mylą. Że jesteś wart każdych pieniędzy i że twój moment zaraz nadejdzie. Lada chwila. Poczekajcie jeszcze kilka minut.
To był wieczór Garetha Bale’a. Chciałoby się powiedzieć – nareszcie. Szkoda było patrzeć jak tak znakomity piłkarz męczy się jak ryba bez wody. Dziś, w spotkaniu z Levante, forma w końcu zaskoczyła. Nareszcie było widać zaangażowanie, hart ducha. I tą piłkarską złość, która zeszła z niego po pierwszej bramce. Miał sporo szczęścia, bo chwilę wcześniej przepięknego gola nożycami mógł zdobyć Cristiano Ronaldo. Piłkę z heroicznym trudem, z linii bramkowej, wybili jednak obrońcy, a potem trafiła pod nogi Walijczyka. Jemu gol potrzebny był bardziej niż CR7.
Tym razem nie było klasycznego serduszka. Bale podbiegł do narożnika, zasłaniając uszy dłońmi. Zamanifestował: nie słyszę waszych cierpkich słów, gwizdów i obelg, ciągle robię swoje. Potem nakopał jeszcze chorągiewce, spuszczając z siebie emocje. Z drugiej bramki nie cieszył się w ogóle. Nie chciał psuć święta Ronaldo, który był przekonany, że trafienie zostanie zaliczone właśnie jemu. Na linii strzału stanął jednak Bale, niechcący zdobywając kolejną bramkę. Królewscy, mimo znacznie słabszej drugiej połowy, dociągnęli do końca.
Oprócz tego na uwagę zasługują jeszcze trzy rzeczy. Na ławce usiadł Iker Casillas, ale trener Ancelotti zapewnił, że w El Clasico zagra bez względu na wszystko. Po drugie, świetny powrót Luki Modricia. Dopiero teraz widać jak bardzo Realowi brakowało jego polotu w środku pola. I ta dokładność. Ledwie pięć niecelnych podań w ciągu meczu i skuteczność na poziomie 94 procent. Prawie jak kalkulator.
I ostatnia kwestia, czyli niewykorzystana sytuacja Karima Benzemy. Złożył się pięknie, uderzył angielką. Mielibyśmy bramkę z typu „palce lizać”, ale niestety – przeszkodziła poprzeczka. Złośliwi dopowiedzą, że pewnie została wyprodukowana w Barcelonie.
Real, podobnie jak Blaugrana w meczu z Eibarem, nie porwał, ale kontrolował sytuację i miał chociaż przebłyski tej drużyny z najlepszych tygodni. Teraz nie pozostaje nic innego, jak czekać na hiszpański klasyk, który jak zwykle zapowiada się fantastycznie.