Trudno określić go w sposób jednoznaczny. Na pewno jest niepodrabialny. Dla kibiców i dziennikarzy – enfant-terrible znad Sekwany równający do Erica Cantony. Jednego dnia świeci 20-calowym sprzętem przed lustrem, innego dąsa w swoim starym najlepszym stylu. Piłkarsko wygasł już definitywnie, od jakiegoś czasu pozostaje bez klubu. Ale z jednej strony nie ma się czemu dziwić, bo dziś Nicolas Anelka obchodzi już 36. urodziny.
Jego przygodę z wielką piłką definitywnie zakończył chyba faszystowski salut, kiedy był zawodnikiem West Bromwich Albion. Ale to nie pierwszy wybryk i mimo wszystko sądzimy, że raczej nie ostatni. Nawet jeśli zakończy karierę, to będzie chciał robić wokół siebie szum. Napisze książkę, zmiesza z błotem byłego trenera. Jest nieprzewidywalny, ale przez to wyrazisty. Z Anelką nie można się nudzić. Ostatnio podpisał kontrakt w… Algierii, ale ostatecznie okazało się, że zagraniczni piłkarze powyżej 27. roku życia nie mają do tego prawa. Do teraz pozostaje na bezrobociu.
Był pierwszym zakupem Arsene’a Wengera w Arsenalu. Siedemnastolatek z Paris Saint-Germain kosztował niecały milion euro. Był to chyba najlepszy biznes w historii Kanonierów, bo ledwie dwa i pół roku później Real Madryt wyłożył na niego 35 baniek. Była to oczywiście inwestycja nietrafiona, ale w przypadku Anelki to normalne. Niewiele klubów nie żałowało wydanych na niego najczęściej grubych pieniędzy. W niewielu spełniał oczekiwania, ale zawsze był towarem luksusowym. W końcu łączna część wszystkich jego transferów to prawie 130 milionów euro.
W jednym z tekstów, prawie dwa lata temu, pisaliśmy:
Jak tak zresztą na niego patrzymy – mamy wrażenie, że to taki trochę Małecki. Naturalnie bardziej elokwentny, normalnie ubrany, ale nadal butny, arogancki i wieczny kandydat do przeniesienia do rezerw. Ale mija kilka tygodni i gość musi wracać. Jest Anelka, jest impreza, parafrazując starą reklamę chipsów. Bo Francuza nie dość, że uwielbiają tabloidy, to i większość ludzi piłki lubi mu wbijać szpile.
Wyrzucenie z kadry przez Domenecha. Opowiadanie głupot w wywiadach i wracanie do przeszłości w stylu Piechniczka. Ciągłe konflikty w klubach. Robienie sobie gołych fotek przed lustrem, które potem lądują w Internecie. I ten gest. Mówił, że to pozdrowienie dla kumpla satyryka, ale… chyba nie jest aż tak głupi. Dobrze wiedział, że będzie awantura. Za dużo lat spędził w piłce i za dużo widział.
Z czego zostanie zapamiętany? Na pewno nie z goli. No bo spróbujcie przypomnieć sobie choć jeden gol, otworzyć go z pamięci. Pustka, chociaż w Manchesterze City i Chelsea strzelał aż miło. Prawda jest taka, że Anelkę zawsze będziemy wspominać najpierw jako świra, a potem jako świetnego napastnika. I zawsze będziemy dopowiadać, że mimo wszystko stać go było na znacznie, znacznie więcej.