Temat wraca z regularnością debat na temat in vitro w polskiej polityce. Gdy już naprawdę nic się nie dzieje (albo wręcz przeciwnie – dzieje się dużo ważniejszych rzeczy, które trzeba jakoś przykryć) dziennikarze, eksperci i różnej maści działacze wracają do zawsze aktualnego tematu. Jak silna byłaby bałkańska piłka, gdyby Serbowie nie pluli na widok Chorwatów, a Boszniacy zapomnieli o ofiarach snajperów w Sarajewie. Jak silna byłaby reprezentacja, w której piłki dla Edina Dżeko graliby na zmianę Luka Modrić i Ivan Rakitić, a w tyłach zabezpieczaliby ich Aleksandar Kolarov oraz Branislav Ivanović. Jak silna byłaby liga, gdzie co tydzień Dinamo Zagrzeb mogłoby się mierzyć z Partizanem, Crveną Zvezdą, Żeljeznicarem Sarajewo, a może nawet z zespołami z krajów sąsiadujących z Bałkanami?
Dość kuriozalny i absurdalny pomysł łączenia skłóconych narodów wrócił po raz kolejny – tym razem nie w formie bardzo popularnych i często aktualizowanych grafik ze składami…
…ale w propozycji, by stworzyć wspólną “giga-ligę”. Archiwalne taśmy z meczami Partizana Belgrad z Hajdukiem Split czy Crvenej Zvezdy Belgrad z Dinamem Zagrzeb działają na wyobraźnię. Nic dziwnego, że o połączeniu dwóch lig dwóch drużyn – bo tak można było przez lata określać ligę serbską i chorwacką – mówi się właściwie od oficjalnego zakończenia działań militarnych towarzyszących rozpadowi Jugosławii. Siłą rozpędu do tego typu ligi miałyby się dołączyć pozostałe państwa z regionu – czyli Bośnia i Hercegowina ze swoim Żeljeznicarem i FK Sarejewo, Macedonia z zespołami ze Skopje i tak dalej.
Nowatorskie ma być zaproszenie też… Greków, Bułgarów czy Rumunów. Superliga miałaby bowiem w założeniu liczyć ponad czterdzieści klubów i zrzeszać całą śmietankę Europy Południowo-Wschodniej. Eliminacje? Podłączenie się pod zasady UEFA, czyli wrzucenie do jednego worka wszystkich zespołów, które wygrały w swoich ligach awans do europejskich pucharów. Stąd ta liczba – Serbowie na przykład daliby trzy drużyny – zwycięzcę, który ma zapewniony awans do eliminacji Ligi Mistrzów oraz dwa zespoły z podium, które wywalczyły awans do eliminacji Ligi Europy. Na tej zasadzie trzynaście państw zaproszonych do projektu stworzyłoby super-ligę 42 najlepszych drużyn regionu. Serbia, Chorwacja, Czarnogóra, Słowenia, Macedonia, Grecja, Bułgaria, Rumunia, Albania, Bośnia i Hercegowina, Węgry, a może nawet Turcja i Mołdawia.
Cel? Wiadomo, maksymalizacja zysków. Mecze Dinama Zagrzeb z filią Dinama, Lokomotivą, nie przyciągnęłyby choćby jednej dziesiątej widzów, którzy zasiedliby na trybunach chorwackiego stadionu Maksimir podczas starcia z Partizanem czy nawet… Panathinaikosem. Zresztą, wciągnięcie w projekt biedniejących w przerażającym tempie Greków byłoby w ogóle strzałem w dziesiątkę – skojarzenie najlepszych ekip Serbii, Chorwacji czy Bośni to powrót do korzeni, ale dorzucenie do tego Olympiakosu, Steauy Bukareszt czy innych zespołów spoza państw byłej Jugosławii to świeżość i gwarancja sukcesu komercyjnego.
No właśnie. Czy na pewno? Projekt, do którego realizacji została już powołana grupa robocza, miałby wejść w życie w okolicach 2018 roku. Wstępnie “na tak” są federacje zaangażowane w sam pomysł połączenia lig, czyli Macedonia, Chorwacja i Serbia. Bankrutom z Grecji byłoby pewnie wszystko jedno. Rumuni – gdzie dwa najsilniejsze kluby borykają się kolejno z brakiem loga i identyfikacji wizualnej (Steaua) i wielomilionowymi długami oraz karami ujemnych punktów (Cluj) – też pewnie graliby w jednej lidze z diabłem, byle postawić na nogi burdel w rumuńskim futbolu.
W teorii wszystko brzmi tak pięknie, że aż trudno zrozumieć, czemu pomysłem zajmują się na poważnie dopiero teraz. Oczywiście z pomocą przychodzi nam w tym momencie praktyka, która jest naprawdę bezlitosna. Po pierwsze – ciężko oczekiwać, by UEFA bez problemu zgodziła się na stworzenie alternatywnej Ligi Mistrzów dla państw z “Europy B”. Okej, Olympiakosy czy inne Partizany ostatnio w Europie furory nie robią, ale i tak stworzenie tego typu ligi – nawet bez rezygnacji z europejskich pucharów – wywróciłoby do góry nogami wszystkie regulacje UEFA. Przyjmijmy jednak, że ten kuriozalny plan zyskuje akceptację międzynarodowych federacji. Przyjmijmy, że zespoły z lig krajowych, które nie załapią się do elity nie będą protestować. Przyjmijmy, że tego typu ligę da się upchnąć w kalendarzu rozgrywek, da się pogodzić z innymi wydarzeniami piłkarskimi i zakończyć przed wakacjami.
I tak zostaje do przeskoczenia jeszcze jeden, dość poważny problem. W Grecji w wyniku powtarzających się zadym zawieszono rozgrywki ligowe. Legendarny mecz Dinama Zagrzeb z Crveną Zvezdą na początku lat dziewięćdziesiątych potocznie traktuje się jako pierwszy akord wojny chorwacko-serbskiej. Reprezentacyjne spotkanie Serbii z Albanią w ubiegłym roku zakończyło się skandalem POMIMO że na stadionie nie było kibiców gości. Wystarczył dron z flagą “Wielkiej Albanii”, by całość zamieniła się w jatkę. Węgrzy z Rumunami też dawno nie grali bez towarzyszących spotkaniu bitw ulicznych i stadionowych.
Stężenie politycznych, etnicznych czy narodowościowych konfliktów jest w tamtych stronach tak olbrzymie, że już próba łączenia ligi chorwackiej i serbskiej brzmi niedorzecznie. Wciśnięcie w jej ramy TRZYNASTU państw mogłoby zaś poskutkować trzecią wojną światową, rozpoczęciem globalnego kryzysu nuklearnego i zmianą granic w połowie państw “Starego Kontynentu”. Wizja wielotysięcznej publiki na meczach Steauy Bukareszt z Partizanem musi ustąpić bardziej realnej wizji wojny na ulicach Belgradu, Zagrzebia, Aten, Sofii i wielu innych miast. Tydzień w tydzień. W wielu miejscach jednocześnie.
Skoro malutka Bośnia i Hercegowina nie jest w stanie poradzić sobie z wzajemnie nienawidzącymi się mniejszościami – jak można wierzyć, że uda się pogodzić całą plejadę gorących głów z Bałkanów i okolic? A jest przecież jeszcze drugą możliwość – wkurwieni “komercjalizacją” futbolu Serbowie, Chorwaci i inni gorącokrwiści zapowiadają bojkot ligi. A że kibicowskie bojkoty tamtego rejonu są skuteczne, niech świadczy frekwencja na Dinamie Zagrzeb, gdzie nawet mecze Ligi Mistrzów nie potrafiły złamać solidarności z bojkotującymi spotkania fanatykami z grupy “Bad Blue Boys”.
Gdyby nie fakt, że informację powtarza kilka różnych portali w tamtym rejonie (m.in. mozzartsport.com czy novosti.rs) – pomyślelibyśmy, że to dowcip. Prace wspominanej grupy roboczej odpowiadającej za projekt super-ligi wciąż jednak trwają. Mamy wrażenie, że to trochę jak Polska Agencja Kosmiczna. Lecimy “into space”, bo rzeczywistość nie może ograniczać ambicji.
Pytanie tylko kto udowodni dziarskim wizjonerom, że życie mimo wszystko potrafi zdeptać wyobraźnię. Wiadomo, że nie są do tego skorzy działacze krajowych federacji – ci wstępnie mają być na tak. Kolejny szczebel to UEFA, wreszcie politycy i policja, choć szczerze wątpimy, by projekt przeżył tak długo. Z drugiej strony – gdyby faktycznie udało się doprowadzić do rozegrania choć jednej kolejki – to byłaby nowa jakość w futbolu, a mecze z pewnością odwiedziłyby całe tabuny turystów między innymi z Polski czy Rosji. No i wreszcie ktoś przebiłby niechlubny polski rekord największej liczby zamkniętych stadionów w jednym tygodniu…