Mamy ostatnio problem z tym, jak traktować bramki Kamila Bilińskiego w lidze rumuńskiej. Wcześniej sprawa była prosta: gole na Litwie szufladkowane były jako trafienia w lidze pół-amatorów. Sam piłkarz cieszył się w Polsce mniej więcej taką samą popularnością jak Marek Zub. Teraz występuje półkę wyżej, w dodatku walczy o koronę króla strzelców, no i siłą rzeczy dyskusja na temat tego zawodnika wraca. Z ciekawości odgrzebaliśmy wszystkie jego gole z sezonu 2014/2015.
Dorobek Bilińskiego warto docenić, w drugim kolejnym klubie pokazuje, że jest trochę lepszym napastnikiem od tego, który w polskiej ekstraklasie strzelił jednego gola. Nie chcemy umniejszać jego zasług, ale gdy widzimy gazety w rumuńskich mediach z tytułami „chcę grać u boku Lewandowskiego”, gdzieś tam w głowie zapala się cicha, alarmowa lampka. Nawet, jeśli liga rumuńska miała ostatnio dwóch przedstawicieli w Lidze Europy, to jednak szybko się z niej pożegnała, a historie o dokarmianiu piłkarzy Rapidu Bukareszt albo odjęciu 24 punktów CFR Cluj nie są tutaj bez znaczenia.
Biliński walczy o koronę króla strzelców – super. Ciągle jednak nie możemy oprzeć się wrażeniu, że cała ta rywalizacja jest trochę dziwna, skoro jej lider, Claudiu Keseru nagle w środku sezonu przechodzi do ligi katarskiej. Inni, którzy podobnie jak Polak mają po dziesięć goli, też na kolana nikogo nie powalą. Toto Tamuz w ciągu dziewięciu lat zagrał 10 meczów dla Izraela, Gregory Tade to Francuz, o którego istnieniu pewnie nie wiedzą sami Francuzi, a Bogdan Mitrea to… obrońca.
Strzela więc piłkarz Dynama Bukareszt w towarzystwie mało imponującym. Zresztą, naprawdę, król strzelców ligi rumuńskiej brzmiałby dumnie, gdyby ktoś z nas takich królów, pamiętał. Choćby kilku. W ostatnich latach wygląda to tak:
– Liviu Antal 16 goli w Rumunii, po roku Gencerbirligi (1 gol) i Beitar (też 1)
– Raul Rusescu 21 goli w Rumunii, po roku 1 bramka w Sevilli, 5 w Bradze i powrót do Steauy
– Wesley – 27 goli w Rumunii, po roku transfer do Kataru, później przygoda w Kolumbii i powrót do rumuńskiego CSMS Iaşi.
Dalej nie patrzymy. Kibicujemy Bilińskiemu, być może – jak w przypadku Wesleya – dobra gra przełoży się za jakiś czas na lepszą ofertę finansową, ale na dyskusję na temat kadry chyba szkoda czasu. 10 goli w Rumunii znaczą mniej więcej tyle, co 10 bramek Kamila Wilczka w Gliwicach.