Kocha muzykę pop, szachy i pokera. Szaleje za Marlonem Brando, pali papierosy i dużo mówi. Lubi nazywać rzeczy po imieniu. To wielki piłkarz, ale ze szczególnym charakterem. Trzeba rozważyć jego zakup z ostrożnością. Zawsze istnieje ryzyko, że wprowadzi w Juventusie taktyczną anarchię, chociaż w rzeczywistości wydaje się, że to facet z klasą. Pozostaje jeszcze problem pieniędzy, bo trzy i pół miliarda lirów może nie wystarczyć.
Tak Zbigniewa Bońka, jeszcze jako piłkarza Widzewa Łódź, scharakteryzował jeden z włoskich dziennikarzy. W dzisiejszej kartce z kalendarza wspominamy jego 59. urodziny. W Polsce, chociaż jest wychowankiem Zawiszy Bydgoszcz, wszystko co najlepsze pokazał jako piłkarz Widzewa. Dwa mistrzostwa Polski, pięćdziesiąt bramek. Do tego kapitalne występy w reprezentacji. 28 kwietnia 1982 roku, po przeciągających się negocjacjach między Juventusem, Widzewem i polską federacją, włoska prasa w końcu mogła przekazać dobrą wiadomość. Kontrakt z Bońkiem został ostatecznie podpisany.
“Wczorajszy dzień był pełen napięć. Decyzja o transferze została podjęta, ale wciąż oczekiwano na mały szczegół, który trzymał wszystkich w niepewności – zgodę polskiej federacji. Ta, w zamian za pakunek wypełniony dolarami, została ostatecznie wydana. Boniperti wisiał na telefonie, drżąc o doprowadzenie transakcji do końca, a niepokój wzmagały problemy z linią telefoniczną między Warszawą, a Turynem. W końcu, około godziny siedemnastej, ze stolicy Polski nadeszła dobra wiadomość.” – pisała włoska “La Stampa”.
Maradona, Fiat, papierosy i paczka z dolarami – kulisy transferu Bońka do Juventusu
Co ciekawe, wcześniej dogadał się z Romą, ale ci mieli problemy z uiszczeniem kwoty transferowej. Co się odwlecze, to nie uciecze. Do stolicy trafił kilka lat później. W Serie A, która wtedy była nieporównywalnie lepsza niż chociażby dziś, odnalazł się znakomicie. Tworzył wielki Juventus z Michelem Platinim i Paolo Rossim. Z Bianconerimi zdobył po jednym z najważniejszych klubowych trofeów. Mistrzostwo, Puchar Włoch, Puchar Europy, Puchar Interkontynentalny… Choć to z Juventusem odnosił największe sukcesy w karierze, cieplej wspomina go większość kibiców kolejnego klubu – Romy – gdzie kończył karierę.
– Trafiłem do pięknego kraju, w którym żyje mi się znakomicie. Teraz wszyscy są nerwowi, żyją w większym pośpiechu. Ludzie są biedniejsi. Włochy się zmieniły, podobnie jak wiele innych krajów. Wcześniej chodziło się na stadion po to, żeby zobaczyć spektakl. Teraz lepiej oglądać go w telewizji. Calcio zostało skomercjalizowane, ale wciąż jest piękne. Piękne jest to, że kiedy zapytasz kibica o wyjściową jedenastkę drużyny jego serca z 1978 roku, to każdy wyrecytuje ją z pamięci – mówił po latach w wywiadzie dla “La Gazzetta dello Sport”.
Kiedy przenosił się do Włoch, zadeklarował, że w końcu jest Polakiem i karierę pragnie zakończyć w Polsce. Słowa dotrzymał, ale wrócił już nie w stroju piłkarskim, a pod krawatem. Jeszcze kilka lat temu powiedzielibyśmy – najlepszy polski piłkarz w historii. Teraz, z powodu wiadomo kogo, pojawiają się już pewne wątpliwości. Ale tylko na moment. Medal mistrzostw świata, Puchar Europy… Tego a gablocie Lewandowskiego wciąż brakuje.