“- Nie polecą głowy, nie to miałem na myśli. Mam przemyślenia na temat rozwoju klubu. Był też moment frustracji. Robimy postępy, liga polska także. Ale obawiam się, że nad nami wisi szklany sufit – mówi Leśnodorski.” I dalej w tym samym materiale: “- Nie mogę się pogodzić z tym, że przed tak ważnymi meczami najlepszego piłkarza zabrał nam klub z drugiej ligi chińskiej. Skrupulatnie przygotowywaliśmy się do dwumeczu z Ajaxem, to było dla nas wydarzenie sezonu i wszystko się nagle zawaliło. Moglibyśmy go zatrzymać, gdyby dostał dwa, trzy razy więcej, ale siedem?”. Zapraszamy na sobotni przegląd prasy.
FAKT
Pomnik Berga zaczyna się rozpadać. Dzisiejsze otwarcie przeglądu prasy traktuje o Legii.
Przez rok zbierał zasłużone pochwały. Henning Berg (46 l.) obronił mistrzostwo Polski, gdyby nie zamieszanie z Bartoszem Bereszyńskim (22 l.) być może wprowadziłby Legię do Ligi Mistrzów. Na otarcie łez wygrał grupę Ligi Europy, czego wcześniej nie dokonał żaden z trenerów polskich drużyn. Teraz zaliczył falstart, legioniści nie wygrali 6 ostatnich oficjalnych meczów, w trzech kolejnych nie strzelili gola, a Norweg zdążył zirytować wszystkich rotacjami w składzie. (…) – Czy takie duże zmiany w składzie były konieczne? Nadal uważam, że postępowałem słusznie – powiedział Berg. – Po porażce z Ajaksem nie będzie zmiany filozofii, choć rotacji teraz będzie mniej – dodał.
Tymczasem Piątkowski ma problem z nosem.
Lider klasyfikacji strzelców ekstraklasy i najskuteczniejszy zawodnik Jagiellonii Mateusz Piątkowski (31 l.) nie zagra z Koroną. Napastnik przeszedł w piątek zabieg udrożnienia przegrody nosowej. – Właśnie zjechałem z bloku operacyjnego. Wszystko poszło dobrze. Lekarze są zadowoleni. No i w końcu niebawem będę mógł normalnie oddychać – przyznaje zawodnik Jagi. Problemy z nosem zaczęły się już w poprzednim sezonie. Kilka razy go łamał. – Podczas spotkania z Piastem, kiedy walczyliśmy w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego o awans do pierwszej ósemki solidnie dostałem łokciem. Nos się złamał. Nie było jednak czasu na zabieg, bo trzeba było grać – tłumaczy strzelec 12 goli w sezonie.
Radović to wielki wojownik – przekonuje Radomir Antić, jego nowy trener w Hebei China Fortune.
Czy ciężko było namówić Radovicia do gry w Chinach? Czy argumenty finansowe miał pan tak mocne, że poszło łatwo?
– No nie tak łatwo, bo od dawna próbowałem go przekonać. Inni ludzie rozmawiali o pieniądzach, ja z nim tylko dyskutowałem o sportowych sprawach. Tłumaczyłem, że to dobra okazja, by spróbował czegoś nowego, to będzie dla niego nowe wyzwanie. Mamy teraz duży projekt. Klub przejęła jednak z największych firm w Chin i chce stworzyć coś ważnego. Radović będzie ważnym zawodnikiem w moim zespole. Jestem przekonany, że jeszcze się rozwinie.
Dlaczego pan tak go ceni?
– Podoba mi się, że zawsze dobrze gra w ważnych meczach. To wielki wojownik, ma dobrą mentalność. Strzela gole, gdy drużyna tego potrzebuje. On nie tylko grał w Legii, ale ją prowadził do zwycięstw. Poza tym cenię go za wszechstronność. Może grać jako napastnik i na różnych pozycjach w pomocy.
GAZETA WYBORCZA
Dalsze echa czwartkowej Ligi Europy. Frustracja kipi w Legii.
Zimą nie przyjdzie do Legii żaden piłkarz, w klubie szykowane są letnie transfery ofensywnych piłkarzy. – Nad nami wisi szklany sufit – mówi jednak szef mistrzów Polski Bogusław Leśnodorski. Po końcowym gwizdku meczu z Ajaxem (0:3 w czwartek, 0:4 w dwumeczu 1/16 finału Ligi Europy) na trybunach VIP zostało niewielu gości. Leśnodorski i kierownik ds. rozwoju Dominik Ebebenge bez słowa wpatrywali się w murawę. Chyba w tym momencie prezes i zarazem jeden z właścicieli Legii napisał na Twitterze: “Brakowało wszystkiego. Czas przemyśleć wszystko od początku”. – Nie polecą głowy, nie to miałem na myśli. Mam przemyślenia na temat rozwoju klubu. Był też moment frustracji. Robimy postępy, liga polska także. Ale obawiam się, że nad nami wisi szklany sufit – mówi Leśnodorski. – Drugi raz przeżyłem to samo na stadionie Legii. Mecz się zaczął, a w zasadzie już skończył, wcześniej tak było ze Steauą w eliminacjach Ligi Mistrzów. – Nie mogę się pogodzić z tym, że przed tak ważnymi meczami najlepszego piłkarza zabrał nam klub z drugiej ligi chińskiej. Skrupulatnie przygotowywaliśmy się do dwumeczu z Ajaxem, to było dla nas wydarzenie sezonu i wszystko się nagle zawaliło. Moglibyśmy go zatrzymać, gdyby dostał dwa, trzy razy więcej, ale siedem? Co gorsza, wiem, że staniemy się dla chińskich klubów celem w następnych okresach transferowych. Nie stać nas na licytację z nimi, a mamy piłkarzy, którzy grają w reprezentacji i pucharach. Chińczycy mogą ich szybko powybierać. I nikogo nie ściągniemy w zimowym oknie transferowym, bo Chińczycy nas ubiegli. Był jeden zawodnik z ligi ukraińskiej, z którym byliśmy bardzo blisko podpisania umowy, ale Chińczycy zagwarantowali mu pensję taką, jaką otrzymał Radović. Przejęli go od nas w sześć godzin – mówi prezes Legii.
RZECZPOSPOLITA
Opowieść o za dobrym człowieku. Chodzi o Roberta Enke, a wywiad traktuje z autorem jego biografii.
Co jest najbardziej tragiczne w historii Roberta Enkego?
– To, że on zrobił wszystko jak należy. Chodził do psychiatry, brał leki, przyznał się sam przed sobą, że ma depresję. Nawet w 2003 roku na chwilę przerwał karierę piłkarską, by poddać się leczeniu. Jego przykład pokazuje, że jest to choroba, która zagraża życiu. Rozmawiając z ludźmi, którzy znali Enkego, dowiedziałem się, że w jego pierwszym klubie Bundesligi, w Borussii Moenchengladbach, było w tym samym czasie aż pięciu zawodników, którzy mieli problemy mentalne. Jego najbliższy przyjaciel Marco Villa miał ataki paniki, na depresję chorował Sebastian Deisler, który musiał przedwcześnie zakończyć karierę także z tego powodu, leki brał Duńczyk Peter Nielsen, a na poważną depresję do dziś cierpi Michael Sternkopf, który przyszedł z Bayernu Monachium. Dla świata wszyscy oni byli jasno świecącymi gwiazdami futbolu.
Nigdy ze sobą o tym nie rozmawiali?
– Dopiero po śmierci Roberta. Wiedzieli, że Marco był jego przyjacielem, i zwierzyli mu się ze swoich problemów. Sternkopf przyznał się publicznie do swojej choroby. Był dyrektorem sportowym w trzecioligowym zespole Kickers Offenbach. Doskonale opisał, co oznacza depresja. Z jego stanowiskiem nie była związana żadna presja, ale on był w takim stanie, że nie potrafił wypełnić zwykłego raportu przedmeczowego. Bał się tego. Wielu ludzi sądzi, że Robert cierpiał na depresję z powodu ogromnego napięcia, które odczuwał jako bramkarz w Bundeslidze i reprezentacji. Tymczasem nie jest to prawda. Odczuwanie presji jest sprawą indywidualną. Sternkopf musiał zrezygnować z pracy.
Wchodzimy w temat zagraniczny – o Zlatanie Ibrahimoviciu. Ego jak wieża.
Złośliwy, arogancki, zwyczajnie chamski i do tego bardzo bogaty. Łatwo Zlatana Ibrahimovicia nie lubić, trudniej zignorować. Przed dwoma tygodniami, kiedy szwedzki napastnik Paris Saint-Germain po strzeleniu gola rozebrał się do pasa i z dumą pokazał wytatuowany niemal w całości korpus, dziennikarze nie szczędzili mu w komentarzach zjadliwości. Francuscy specjaliści zaczęli zwracać uwagę, że przez ten głupi, narcystyczny gest dostał żółtą kartkę, która wyklucza go z meczu z Monaco. Szwedzi poddali tatuaże głębokiej analizie. Wykaligrafowane na plecach imię Abdullah zasugerowało im, że to pewnie hołd złożony bośniackiemu dziadkowi i wierze muzułmańskiej. Zlatan jak to Zlatan – przechytrzył wszystkich. – Wszędzie, gdzie się pojawiam, ludzie mnie rozpoznają, skandują moje imię. Ale są imiona, którymi nikt się nie zajmuje. Imiona osób żyjących, które cierpią głód. Dziś jest takich na świecie 805 milionów. Wszyscy proszą Zlatana o autografy, to teraz Zlatan poprosił o nie dzieci. Głodne dzieci. Niestety, moje ciało nie jest tak ogromne, żeby wypisać na nim 805 milionów imion, jest ich tylko 15 – oświadczył piłkarz. Zamknął usta francuskim purystom dyscyplinarnym i szwedzkim badaczom jego korzeni. Film, który nakręcono na zlecenie działającej przy ONZ charytatywnej organizacji United Nations World Food Programme, obejrzało już kilka milionów osób.
SUPER EXPRESS
O, Superak dziś na bogato. I nie żartujemy – spójrzcie.
Kuba uczy się od nowa. Co nowego u Błaszczykowskiego?
Każda minuta spędzona teraz na boisku jest dla niego bezcenna. Jednak nie wymagajmy, aby od razu błyszczał. Potrzebuje czasu, aby grać tak jak przed urazem – tak o powrocie do gry skrzydłowego Borussii Kuby Błaszczykowskiego (29 l.) mówi jego kolega z reprezentacji Polski Jacek Krzynówek (38 l.). Ubiegły rok był koszmarem dla polskiej gwiazdy Dortmundu. Na początku stycznia zerwał więzadła krzyżowe, pierwsze spotkanie po wyleczeniu rozegrał dopiero tuż przed świętami Bożego Narodzenia. – Wiem, co przeżywał Kuba, bo miałem dokładnie to samo – przypomina Krzynówek. – Ta sama noga, ten sam lekarz, a potem długie miesiące rehabilitacji. Pauzowałem 5,5 miesiąca, a później tyle samo czasu potrzebowałem na odbudowanie formy. Można powiedzieć, że po takim urazie człowiek na nowo uczy się grać. W tym momencie ważne dla Kuby jest to, że łapie się już do meczowej kadry, wchodzi z ławki. W ten sposób nabiera pewności siebie. Z każdym meczem będzie dostawał coraz więcej szans i będzie przybywać mu minut spędzonych na boisku. Na wszystko jednak trzeba czasu. Kuba musi być cierpliwy. Trener Klopp rozumie, że musi stopniowo wprowadzać Polaka – podkreśla Krzynówek.
21 twarzy Milika. Czyli napastnik Ajaksu bohaterem.
1 Już data urodzin byłego piłkarza Górnika jest symboliczna. 28 lutego, tyle że w 1948 roku, przyszedł na świat jego wielki poprzednik, Włodzimierz Lubański.
2 Nie miał najłatwiejszego dzieciństwa. Jak przyznał w magazynie “Mecz”, ojciec opuścił rodzinę, gdy Arek miał sześć lat. On sam źle się prowadził, jako dziecko palił, a nawet podkradał drobne rzeczy.
3 Poza bratem Łukaszem w jego życiu ogromne znaczenie odgrywa Sławomir Mogilan, który przed laty próbował kariery piłkarskiej, ale nie przebił się w GKS Katowice. Grał w niższych ligach, między innymi w Rozwoju Katowice, gdzie później jako trener prowadził przez lata Milika.
4 Gdy był dzieckiem, chciał grać jak Thierry Henry. Obecnie największe wrażenie robi na nim Cristiano Ronaldo.
5 Nie szasta pieniędzmi, ale lubi inwestować. Zaczął od zakupu mieszkania na modnym katowickim osiedlu Dębowe Tarasy. Teraz nie wyklucza kupna lokum w Amsterdamie.
Nie gryzie mnie sumienie – zapewnia Milik. A co w samej rozmowie? Spójrzmy.
Brak publiczności bardziej pomagał czy przeszkadzał?
– Każdy piłkarz marzy, by grać przy pełnych trybunach, więc to nie była komfortowa sytuacja. Gdy wyszedłem na rozgrzewkę i zobaczyłem te puste krzesełka… cóż, wyglądało to bardzo piknikowo.
Masz wyrzuty sumienia, że twoje bramki przyczyniły się do wyeliminowania Polaków?
– Żadnych. Powiem więcej, te gole sprawiły mi dużo radości. Byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem od Legii i w pełni zasłużenie awansowaliśmy do kolejnej rundy.
Nikt tak pięknie nie mówił o sporcie jak ON – wspomnienie zmarłego dziennikarza Bohdana Tomaszewskiego.
Słowa „legenda”, „gwiazda” w dzisiejszych czasach trochę się zużyły. Wystarczy, że ktoś kopnie trzy razy piłkę do bramki albo zagra w serialu, a już kreują go na legendę. Tym bardziej żal i smutek, że odeszła jedna z nielicznych autentycznych gwiazd, legenda mediów – Bohdan Tomaszewski (93). To bez wątpienia najsłynniejszy polski komentator sportowy po II wojnie światowej. Starsi kibice to pamiętają: „Halooo, halooo… Tu helikopter. Mówi Bohdan Tomaszewski”.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Oto okładka.
Przechodzimy od razu do piłki, a konkretnie: Zarządzanie kryzysowe w Legii. Czyli Berg w opałach.
Do czwartkowego wieczora Henning Berg mógł wszystkim swoim krytykom odpowiedzieć: jeszcze niczego w Legii nie przegrałem. Po zakończeniu rywalizacji z Ajaksem Amsterdam, ten argument mu odpadł. Meczom z Holendrami podporządkował okres przygotowawczy, poświęcił kilka punktów w ekstraklasie. Liczby są bezwzględne: sześć kolejnych spotkań bez wygranej, trzy ostatnie mecze bez strzelonego gola. Przez rok trener Legii zbierał zasłużone pochwały. Teraz Norweg musi pokazać, że potrafi zarządzać zespołem w kryzysie. Jeden takowy przetrwał, po walkowerze z Celtikiem. Z drugiej strony, sytuacja była inna, bo drużyna wygrywała, marzenia o Lidze Mistrzów zabrał błąd proceduralny. Teraz Berg i jego piłkarze próbują porażkę z Ajaksem przesunąć na drugi plan, opowiadając o wygraniu grupy Ligi Europy i pięknej przygodzie w europejskich pucharach. Nikt nim tego nie odbiera, ale w futbolu liczy się to, co jest teraz, nie historia. (…) Po porażkach z Ajaksem trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę: grę w defensywie, za którą tak chwalono Legię pod rządami Berga. Opowieści o świetnie działających schematach zostały zweryfikowane przez Arkadiusza Milika. Zachowanie legionistów w obronie przy trzech golach strzelonych przez reprezentanta Polski nie można określić inaczej, jak piłkarskim kryminałem. Nawet w drużynie prezentującej średni europejski poziom nie miały prawa się przytrafić. – Wiedzieliśmy, że Legia ma problem z wyprowadzaniem piłki, dlatego stosowaliśmy wysoki pressing – przyznał Milik.
Informacja z rynku transferowego: Przystali piłkarzem Śląska.
Półtoraroczną umowę, z opcją przedłużenia, podpisze Szymon Przystalski ze Ślęzy Wrocław. Przyjdzie za darmo, bo kluby ze sobą współpracują. – To on jeszcze nie jest naszym piłkarzem? – śmiał się trener Tadeusz Pawłowski, kiedy na piątkowej konferencji padło pytanie o tego zawodnika. Przystalski, godzący do tej pory naukę na AWF z treningami w III lidze, ma w kadrze załatać lukę po Rafale Grodzickim, oddanym do Ruchu. Trener nie ukrywa, że to nie jest piłkarz tak wytrenowany, by już teraz wystąpić na boiskach ekstraklasy. Prędzej czy później się jednak przyda. Poza Piotrem Celebanem i Mariuszem Pawelcem w drużynie nie ma przecież nominalnych środkowych obrońców.
Gdy Anglia zmądrzeje – spoglądamy w felieton Krzysztofa Stanowskiego.
To jest interesująca liga, ma w sobie niepodrabialny magnetyzm, klimat, ale jednocześnie stanowi ciekawy przykład tego, że dzisiaj decyduje opakowanie, a nie zawartość. Opakowanie Premier League jest fantastyczne, chce się zajrzeć do środka, chce się posmakować. Te trybuny tuż przy boisku, ci kibice podrywający się z byle powodu, efektowne ujęcia kamer, historia, o której się naczytaliśmy. Gdyby skupić się na warstwie czyste sportowej, należałoby krzyknąć, że król jest nagi, a tempem spotkań maskowany jest niski poziom techniczny, co później wychodzi na jaw w Europie. Nikt jednak nie krzyczy, bo wszyscy gapią się jak zaczarowani na te boiskowe wyścigi w tę i nazad. Hmm, gdyby porównać to do kinematografii, należałoby przywołać „Hobbita” – czyli głupawą, ale intensywną i efektowną sieczkę, za którą ludzie płacą chętniej niż za „Idę”.
Mamy również felieton Mateusza Borka. Ciekawy fragment o Tomaszu Kędziorze.
I to jest właśnie typowe myślenie po polsku. Weźmy Kędziorę! Argument? Błyszczał przeciwko Koronie czy Podbeskidzu. A ile miał naprawdę udanych spotkań w europejskich pucharach albo młodzieżówce? To nie jest zły piłkarz, podoba mi się jego ofensywna gra, ale wystawianie go w Irlandii w pierwszym składzie byłoby samobójstwem. Pamiętacie mecz ze Szwajcarią, w którym w pierwszym składzie grał Paweł Olkowski? Facet z większym doświadczeniem, występujący w FC Koeln. I ten gość pierwsze 45 minut nie wiedział, co się dzieje.
Jako że za dodatek sobotni służy Magazyn Lig Zagranicznych, to spójrzmy w jeszcze jeden tekst – Kagawa wreszcie taki jak dawniej.
Powrót Kagawy do niemieckiej ekstraklasy był jak wejście smoka. W meczu z Freiburgiem strzelił gola i asystował przy kolejnym. Wydawało się, że mimo rozegrania w MU zaledwie 38 meczów przez dwa lata, Japończyk znowu będzie czołowym pomocnikiem ligi. Jednak szybko okazało się, że dzięki euforii można zagrać dwa–trzy dobre mecze, ale nie całą rundę. I dlatego w dalszej części jesieni Kagawa był równie słaby, jak klubowi koledzy, a Borussia półmetek sezonu spędziła na przedostatnim miejscu. – Dajcie mu czas do wiosny, jak już przejdzie ze mną przygotowania w zimie, to będzie innym zawodnikiem – bronił go Klopp. Rzeczywiście, od początku 2015 roku Kagawa gra zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim jest już gotowy do rywalizacji pod względem fizycznym. – To już nie jest flak w koszulce i krótkich spodenkach, w końcu stał się piłkarzem – powiedział o nim Klopp. Japończyk odzyskał miejsce w wyjściowym składzie i imponuje formą. To jest ten sam Shinji, który niemal pięć lat temu zachwycał balansem ciała, podaniami, przyspieszeniem.