Przyzwyczailiśmy się, że za każdym razem, gdy gra Bełchatów, najpierw musimy poświęcić kilka akapitów sędziom. Dzisiaj znowu beznadziejna decyzja arbitra. Co prawda Arkadiusz Piech w końcu zaczął strzelać prawidłowo, ale to, co odgwizdał Bartosz Frankowski za rękę Baranowskiego, to jakiś żart. Przypomnijmy: obrońca Bełchatowa dotknął piłkę metr przed linią końcową pola karnego, a arbiter zamiast podyktować jedenastkę dla Wisły wskazał na rzut wolny. Rozumiemy, że można czegoś nie zobaczyć, za czymś nie zdążyć, ale jeśli asystent w takim momencie też myślami jest przy wieczornej kolacji, to już sami nie wiemy, po co tych sędziów jest aż trzech i dlaczego wiosną tak słabo ze sobą współpracują.
Na szczęście kończymy już dywagacje na temat słabego sędziowania, bo dzisiaj Bełchatów był zwyczajnie lepszy. Piłkarze Kieresia wygrali 3:1, od początku do końca grali z werwą. Małkowski zaliczył trzy kluczowe podania, a asysta Wacławczyka przy bramce Piecha ma szansę zostać asystą kolejki. Brawo – takie akcje właśnie chcielibyśmy oglądać. W ogóle trudno dzisiaj wskazać jakikolwiek słaby punkt Bełchatowa. Jeśli przystawilibyście nam pistolet do skroni i kazali recytować, to rzucilibyśmy nazwisko młodego Flisa (strasznie bezbarwny) i wspomnianego Baranowskiego, który nie pierwszy raz wiosną pakuje drużynę w kłopoty. W meczu z Podbeskidziem to on przecież sprokurował karnego.
Poza tym gospodarze mieli dziś jeszcze jeden atut, który być może okazał się nawet najważniejszy. To, że Piech wykorzystał doskonałe sytuacje stworzone przez kolegów nie dziwi nas w ogóle. To jego robota. Ale Dariusz Trela – debiutujący dziś w Bełchatowie – miał kilka piłek, które tak oczywiste się nie wydawały, a i tak wyszedł ze wszystkich obronną ręką. Facet wybronił trzy setki, dobrze zachowywał się przy strzałach z dystansu, a obrona bomby Sarkiego to już w ogóle najwyższa klasa. Wygląda na to, że kupił sobie miejsce w podstawowej jedenastce.
Wisła grała lepiej niż w poprzednich meczach, ale co z tego skoro wiosną dalej ma jeden punkt. Na dziś kiepsko wygląda Stilić, Boguski jak to Boguski – już dawno zagubił się w czasoprzestrzeni, a Paweł Brożek nagle zapomniał, jak to jest wykańczać setki. Jasnym punktem był Jović i chyba tylko on. Przy okazji dodajmy, że tragiczny mecz zagrał Sadlok. Po ostatnich błędach Smuda mówił, że nie będzie zmiłuj się i jeszcze jeden wyskok zakończy się typowym „auf Wiedersehen”. No więc Sadlok postanowił nie czekać i wykluczył się sam. „Nie wiem, jak to wyglądało, ale myślałem, że dostanę żółtą kartkę”. Boże, ten chłopak naprawdę to powiedział.