Jesteśmy w szatni po wygranym meczu z Kabuskorp na ich terenie, radości i śpiewów nie ma końca. W pewnym momencie wchodzi do szatni jakiś czarnoskóry gość z czarną skórzaną, dość sporą torbą. Wszyscy zamilkli, chłopaki szepczą, że to Bento Kangamba (właściciel Kabuskorb, który w 2012 roku ściągnął była gwiazdę Barcelony i reprezentacji Brazylii – Rivaldo – do swojego zespołu). Mówi coś po portugalsku, nie wszystko rozumiem, po chwili kładzie wspomnianą torbę na środku szatni i wychodzi. Nie wiem o co chodzi, patrzę po zdziwionych twarzach moich kolegów, którzy stoją zamurowani. Na szczęście kapitan się otrząsnął, podchodzi do torby, otwiera, a tam…
Ja też się nie dowiedziałem, co było w środku, bo budzik zadzwonił o 3:15 nad ranem. 3 stycznia 2015 roku po zaledwie 3 godzinach snu, w pokoju ciemno, a ja sobie myślę: – Gdzie ja jadę? Po co? Sam? Do Afryki?
Ale ok, decyzja podjęta, trzeba się ogarnąć. Moi dwaj młodsi bracia kręcili się po domu, wstali, żeby mnie pożegnać. Zrobiłem swoje, machnęliśmy braterskie selfie, zabrałem plecak i wyruszyłem na przygodę życia, z której miałem przywieźć nowe doświadczenia, worek goli i dość spore stado krów. Dobra, wyjaśnijmy sprawę bydła. Gdybym miał naprawdę zarabiać opisywane 3 krowy miesięcznie, to zakładając czysto teoretycznie, że jedna krowa daje w miesiącu 20 litrów mleka, i po miesiącu bym ją sprzedał, to litr świeżego mleka w Angoli musiałby kosztować 5 000 kwanza, a jedna krowa byłaby warta 300 000 kwanza. Tymczasem cofnijmy się do 4 października 2014 roku, kiedy w ogóle to całe zamieszanie się zaczęło, a czas na sprawdzenie kursu kwanzy, o ile jeszcze tego nie zrobiliście, będzie później.
To była wolna sobota odpoczywałem sobie przeglądając internet w poszukiwaniu niczego i dostałem zaproszenie do grona fejsbookowych znajomych od jakiegoś Niemca. Kliknąłem, Ersan Parlatan – gość po czterdziestce, zdjęcia w stroju treningowym na boisku, wspólnych znajomych – brak. Hmm, czego on chce? Olałem temat, zaproszenia nie zaakceptowałem i oddałem się dalej szukaniu niczego w globalnej sieci. Po jakimś czasie dzwoni mój telefon, patrzę niemiecki numer, co jest? Uparli się dzisiaj. Odbieram, a tam człowiek od fejsbookowaego zaproszenia. Przedstawił się i zapytał czy możemy porozmawiać w języku niemieckim czy po angielsku. Zgodnie wybraliśmy niemiecki do dalszej konwersacji. Opowiedział, że jest trenerem w czwartej lidze niemieckiej i ma przyjaciela, który szuka wzmocnień do zespołu w Angoli, który właśnie awansował do tamtejszej ekstraklasy. W pierwszym momencie myślałem, że się przejęzyczył, ale jak padło słowo Afryka, to już wiedziałem, o co chodzi albo właśnie nie widziałem. Dzwoni jakiś obcy człowiek do obecnego gracza czwartoligowego Promienia Kowalewo i proponuje wyjazd na koniec świata. Gdzie tu logika? No więc zapytałem, dlaczego ja? Odpowiedział, że wpisał w wyszukiwarkę google, kto rozwiązał umowę z pierwszoligowym polskim zespołem, a że ja taki kontrakt zakończyłem z Puszczą Niepołomice w czerwcu ubiegłego roku, to mu wyskoczyło moje nazwisko. Znalazł wcześniej przeze mnie wykonane na pamiątkę filmiki i się zainteresował, zaciągnął opinii u znajomego polskiego trenera, zdobył numer i zadzwonił. Myślę sobie – bajka jakaś, chcą mnie wywieźć i sprzedać na części, jak to robią ze z znikającymi autami, tylko z aut jeszcze wysokie odszkodowanie można zgarnąć, a ze mnie? No nic, zadałem jeszcze kilka pytań na temat drużyny, trenera, miasta, państwa. Podesłał dodatkowe informacje na fejsa, kilka fotek z Lobito i domu, w którym miałbym zamieszkać. Ustaliliśmy, że się zastanowię czy w ogóle jestem zainteresowany i dam znać po kilku dniach.
Co teraz? W sumie rodziny jeszcze nie założyłem, życiowej partnerki brak, za to drugi stopień studiów na Wyższej Szkole Gospodarki rozpoczęty, w głowie plany założenia firmy działającej w marketingu sportowym. Ale cóż, w Afryce jeszcze nie byłem, a okazja pewnie już się nigdy nie powtórzy. Studia można kontynuować przy odpowiedniej organizacji i systematyczności, a na działania marketingowe przyjdzie jeszcze czas, nikt nie powiedział, że trzeba to robić akurat w Polsce. Po rozmowach z przyjaciółmi i rodziną po dwóch tygodniach przemyśleń i zbierania informacji od ludzi, którzy byli w Afryce, i z internetu, wyraziłem wstępne zainteresowanie wyjazdem, aczkolwiek głowa była w dalszym ciągu pełna obaw, tym bardziej że propozycja padła od kompletnie nieznanej osoby.
Ersan Parlatan przyjechał z rodziną do Torunia na jeden z moich meczów, abyśmy mogli się bliżej poznać i żeby mógł ocenić moja formę. Spędziliśmy razem dwa dni, poznałem jego żonę i dwie córki. Po tym spotkaniu byłem przekonany, że wszystko jest prawdziwe i do Angoli mam jechać, aby faktycznie grać w piłkę. Rozpoczęła się karuzela z załatwianiem formalności, czyli szczepionek, których przyjąłem w sumie sześć, załatwianie wizy, podpisywanie i ustalanie szczegółów dotyczących kontraktu. W sprawdzaniu kontraktu od strony prawnej pomógł mi Grzegorz Mania, wieloletni zawodnik Elany Toruń, który prowadzi Kancelarię Adwokacką specjalizującą się w prawie sportowym. Po wymianie kilku maili na linii Kowalewo – Berlin – Lobito dopięliśmy szczegóły i w połowie listopada miałem już podpisany kontrakt z Academica do Lobito.
Do wyjazdu miałem jeszcze około półtora miesiąca, a polskie ligowe boiska zostały właśnie zamknięte na okres zimowy. Hmm, jeśli mam reprezentować Polskę na Czarnym Lądzie jako trzeci Polak w historii grający w Afryce, to wypadałoby jakoś wyglądać. Moi klubowi koledzy z Kowalewa zaprosili mnie na mecz amatorskiej ligi szóstek piłkarskich w Toruniu, wygraliśmy 4:3, strzeliłem 3 bramki, a kilka dni po meczu zadzwonił Marcin Budzisz, prezes raczkującego na pierwszoligowych halach futsalowych Unikatu Osiek. Ja i Futsal to chyba nie zadziała, ale dla podtrzymania piłkarskiej formy idealnie. Zagrałem w Unikacie 3 mecze, strzeliłem 2 bramki i poznałem inny wymiar piłki. Z Unikatem zdobyliśmy w tym czasie wojewódzki puchar, pokonując po drodze drużyny z Unisławia i Torunia. Po tym pierwszym znaczącym sukcesie Unikatu, który dał przepustkę do walki o Puchar Polski na szczeblu centralnym, wróciłem do załatwiania spraw z związanych z moim wyjazdem. Pozostało tylko ogarnąć wizę i czekać na bilet lotniczy od przyszłego pracodawcy. Dokumenty wizowe załatwiłem w ambasadzie Angoli w Warszawie, a bilet dotarł 23 grudnia. W tym momencie miałem pewność, że ta przygoda rozpocznie się 3 stycznia.
I rozpoczęła się. 3 stycznia o godzinie 3:15 nad ranem.
Na teraz to by było na tyle liczę, że Was zaciekawiłem i będziecie oczekiwać na kolejne wpisy. Tych, którzy jeszcze nie pytali wuja google o kurs angolskiego pieniądza, proszę żeby się nie fatygowali, bo to była tylko mała prowokacja z mojej strony. Mam nadzieje że zrozumieliście żart. Głodnych informacji na temat mojej afrykańskiej przygody zapraszam na mój fanpage – TUTAJ.
Z gorącymi pozdrowieniami ze słonecznego Lobito
JACEK MAGDZIŃSKI