Dostajesz piłkę na skraju pola karnego. Nie masz szans na gola. Co robisz? Przyjmujesz i kombinujesz. Albo odgrywasz w bok, albo do tyłu, albo nabijasz obrońcę, albo szukasz faulu. Ale jak liczyć na karnego, skoro do bramki jest tak daleko? Przecież nikt nie dopuści się przewinienia w tak absurdalnych okolicznościach. Bzdura. Ekstraklasa – liga, where amazing happens – udowadnia, że wykluczyć nie można niczego. Tym bardziej, gdy w swoich szeregach masz Bougaidisa. Pełna elektryka przy każdym kontakcie z piłką, brak przyjęcia i bezmyślność – to główne cechy Greka. Wystarczy jedno wadliwe ogniwo, by zawalić sobie mecz.
1:1, Lechia wywozi z Ruchu ledwie punkcik i – jakkolwiek by spojrzeć – oddala się od ósemki. Dzisiejszy mecz – choć rozegrany do bólu przeciętnie – był spokojnie do wygrania. Wystarczyło tylko niczego nie spieprzyć. Sama ofensywa niewiele dziś wykreowała, woleje nie siedziały Grzelczakowi, a Mila zaliczył z dwa udane zagrania, ale nawet to mogło pozwolić dociągnąć zwycięstwo, gdyby nie obecność Bougaidisa. Tym bardziej, że naprawdę porządny występ zaliczył Bąk, a i pozostali defensorzy – od Wojtkowiaka przez Janickiego aż po Wawrzyniaka – znów spisali się przyzwoicie. Nawet ten Mila – ile u piłkarza znaczy szczęście? – gdy już zawalił stuprocentową sytuację, to i tak zdążył za jednym zamachem wywalczyć karnego po ręce Grodzickiego.
Przy Sebku warto się zatrzymać na dłużej… Od kiedy facet trafił do Gdańska, został – co naturalne – przytłoczony ciężarem obowiązków pozaboiskowych, ale na samej murawie poza nielicznymi zagraniami daje niewiele. Trzeci mecz, zero goli, zero asyst. W tym czasie jego drużyna ledwie dwa razy trafiła do bramki rywala, a przecież obecność „Milowego” miała mieć bezpośrednie przełożenie na liczbę strzelanych goli. Bo a to uderzenia z wolnego, a to asysty, a to strzały z dystansu… Cokolwiek. Na razie nie mamy jednak nic. Więcej akcji było na planie “Kiepskich”.
Znacznie więcej daje Ruchowi Zieńczuk, którego każdy kontakt z piłką to zagrożenie dla bramki (co istotne) przeciwnika. Lub nawet ten Starzyński, którego krytykowaliśmy osiemdziesiąt tysięcy razy, a który dziś w końcu zagrał – choć to i tak dość naciągana teza – na miarę oczekiwań. Ale wiecie, jak to jest… Raz na jakiś czas w Warszawie spłonie most, pod stadionem Borussii znajdzie się bomba, a jakaś odległa wyspa zostanie zalana wodą. Mniej więcej z taką częstotliwością Starzyński postanawia nie przejść obok meczu. Niewielu jest piłkarzy, którzy mają taki potencjał, by robić różnicę co tydzień, a tak bardzo się przed tym wzbraniają. Mocno zastanawiające.
Na koniec kilka słów do Kamila Kosowskiego, inteligentnego gościa, który dziś z formą jednak nie dojechał. – Daniel Łukasik dysponuje dobrym uderzeniem – stwierdził dziś „Kosa”, opiniując grę gościa, który w 56 meczach nie trafił do bramki. Wymagania wyrżnęły o dno i za szybko się z niego nie podniosą.
Fot. FotoPyK