Kiedy podczas Euro 1996 do Molde dotarł faks z Manchesteru United zawierający propozycję kupna, w klubie przecierali oczy ze zdumieni. Już wtedy było jednak o nim stosunkowo głośno. Ligę norweską rozwalił w pył. Pojawiały się oferty z Newcastle, Cagliari czy Hamburgera SV. Mało brakło, a podpisałby kontrakt z… Manchesterem City, ale ci ostatecznie nie podjęli ryzyka. Los chciał, że za 1,5 miliona funtów, stając się najdroższym piłkarzem z ligi norweskiej, Ole Gunnar Solskjaer podpisał kontrakt z Manchesterem United, którego stał się legendą. Dziś, już będąc trenerem, kończy 42 lata.
Przychodząc na Old Trafford w pierwszym sezonie z założenia miał być jedynie supportem dla Erica Cantony i Andy’ego Cole’a. Jak to czasem bywa na koncertach, pozornie support kompletnie przyćmił jednak gwiazdy wieczoru. Osiemnaście bramek Solskjaera walnie przyczyniło się do zdobycia przez United mistrzostwa Anglii. Już wtedy ośmiokrotnie wchodził z ławki rezerwowych, przez co dorobił się dwóch przydomków – super rezerwowego i zabójcy o twarzy dziecka.
Nie był jednak zwykłym rezerwowym. Siedząc na ławce nie patrzył ani w niebo, ani na zegarek, ani błagalnie nie spoglądał na Aleksa Fergusona. Cały czas obserwował boisko. Obliczał, analizował. Szukał luk w obronie przeciwnika i wyłapywał błędy stoperów. Wszystko po to, żeby po wejściu do gry jak najskuteczniej zaatakować. W rzeczywistości były to początki jego kariery trenerskiej, wskazujące na smykałkę do prowadzenia zespołów.
Solskjaer miał jednak wyjątkowe szczęście. Znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i został zapamiętany głównie z jednego, jedynego meczu. Takiego, w którym zwycięska bramka jest warta więcej, niż dziesiątki innych. Datę 26 maja 1999 Norweg powinien wytatuować sobie w widocznym miejscu. Finał Ligi Mistrzów na Camp Nou, Manchester United – Bayern Monachium. Jeden z najlepszych meczów w historii. Od 6. do 91. minuty Niemcy prowadzili po bramce Mario Baslera. Wtedy wyrównał Teddy Sheringham, a dwie minuty później bramkę rozstrzygającą zdobył właśnie Solskjaer.
Później jego karierę brutalnie hamowały kontuzje kolan, aż w końcu – w 2007 roku – zmusiły go do jej zakończenia. – Kiedy przestałem grać w piłkę, obiecałem żonie, że natychmiast nadrobimy stracony czas. Moja obietnica była ważna przez… dwadzieścia sekund – śmiał się w jednym z wywiadów. Na propozycję pracy trenerskiej w młodzieżowych zespołach United przystał z wielkim entuzjazmem. Do pewnego momentu jego kariera trenerska rozwijała się w bardzo szybkim tempie. W Cardiff City coś się jednak zatrzymało. Nieco wcześniej mało brakowało, a zostałby trenerem Legii. Na liście Bogusława Leśnodorskiego Solskjaer był wyżej niż Henning Berg. Dziś Ole Gunnar pozostaje bez pracy.
Jako napastnik zawsze był w cieniu. Nawet większą część meczu swojego życia, tego pamiętnego finału Champions League, obejrzał z ławki rezerwowych. Wielki boiskowy altruista. Dla kibiców United zawsze pozostanie jednak legendą.