Ja wiem – wy doskonale zdajecie sobie sprawę, że Cassano to niezły ananas. Kolejny w długiej linii piłkarskich buntowników, którzy są w pozytywnym sensie szaleni na boisku, ale w negatywnym poza nim. Musicie zrozumieć jednak jedno: nie macie pojęcia o skali jego szajby. Fantantonio był zdolny do rzeczy, przy których nawet Balotellemu zbielałoby oko.
Nie wierzycie? Oddaję więc głos Abelowi Balbo: – Czasami musieliśmy powstrzymywać go przed sraniem w łóżka kolegów. Tak jest, przed sraniem, jak jakieś zwierzę. Antonio to straszny żartowniś.
***
Ojca narkomana nie znał, wychowywała go samotnie matka. Pracowała na dwa etaty, sprzątając i dorabiając przy sprzedaży cukierków. I tak im nie starczało. Często nie dojadała, byle tylko Antonio chodził syty. Mieszkali w jednej z najgorszych dzielnic Bari, a Fantonionio był raczej jednym z tych, którzy starali się potwierdzić reputację Bari Vecchia, niż jej zaprzeczyć. Do najspokojniejszych i najlepiej ułożonych delikatnie mówiąc nie należał.
Znacie ten typ ze szkoły, w każdej jest ktoś taki. Jeden z tych chłopaków, którzy żyją jakby w alternatywnej rzeczywistości, dla których wizyty w szkole są czymś sporadycznym, a dla odmiany którzy notorycznie są na krawędzi – bądź poza nią – zdania klasy, z praktycznie wszystkiego poza w-fem. To był cały Cassano. Jeśli celność, to zuchwałych ripost w kierunku nauczycieli, nie wyliczeń na matematyce. Jeśli biegłość, to w rozbijaniu samochodowych reflektorów futbolówką, nie w językach obcych. Zgłaszający się na ochotnika, owszem, ale do wagarów, pieczołowicie studiujący, owszem, ale uliczny uniwerek podupadłej metropolii.
Zgódźmy się jednak – to są drobiazgi. Sprawy może i coś mówiące, ale zarazem czwartorzędne. Każdy przechodzi przez różne fazy i każdy ma swoje kwieciste szkolne opowieści. Sedno tkwi w czytaniu między wierszami: pamiętacie co odpowiedział Crouch, kiedy spytano go kim by był, gdyby nie futbol? Anglik przyznał, że prawiczkiem, Cassano? Z przekonaniem stwierdził, że zostałby kryminalistą. Gdzieś tam, w sercu uwielbienia jakim darzy go Bari, tytułujące Fantantonio swoim klejnotem, są więzi z kręgami destrukcyjnymi, toksycznymi, ale też takimi, które nie uznawało zewnętrznych autorytetów, stawiało na pokrętnie pojętą wolność, co jednak juniorowi Bari imponowało i w dużej mierze zostało z nim do dziś.
Zdjęcia z Baggio i Saviceviciem
W mieście o nim nie zapomnieli. To ich pupil, to ich duma, to ich syn. Gdy jego matce skradziono sprzed domu Porsche (prezent Antonio dla rodzicielki), auto po dwudziestu czterech godzinach wróciło na swoje miejsce. W dodatku nie samo, a również z bukietem kwiatów i przeprosinowym listem. Niepojęte, szczególnie jak często słyszymy o włamaniach do domów piłkarzy.
Ale spokojnie, nie tylko „działacze” podziemia Bari darzą Fantantonio szacunkiem. Gdy pewnego razu w mieście pojawił się Claudio Gentile, jego popołudniowa kawka została zakłócona przez wyzwiska i groźby tak dalece posunięte, że interweniować musiała policja. Eskortowano ówczesnego szkoleniowca młodzieżówki Squadra Azzurra, który naraził się mieszkańcom nie powołując Cassano do reprezentacji.
W Bari pamiętają go nie tylko dlatego, że to chłopak stąd, który otarł się o wielkość, ale również dlatego, że wiele dał drużynie. Błyskotliwość, piękno gry, dryblingi, technika, przebojowość, gra bez jakichkolwiek kompleksów bez względu na to kto wychodził naprzeciw – oto uniwersalne cechy, które ceni się na wszystkich trybunach świat. A gdy jeszcze prezentuje je wychowanek – tym bardziej słodko smakują.
„Będę bogaty!” – tak w rozmówce pomeczowej podsumował swój występ z Interem, gdzie strzelił zwycięskiego dla Bari gola
Oczywiście, to wszystko można zepsuć opuszczając swój piłkarski matecznik na złych warunkach. Ale Bari za Cassano dostało trzydzieści milionów euro, to był wówczas najdroższy transfer nastolatka w historii. Tak gigantyczne pieniądze sprawiły, że Cassano pożegnano z fanfarami, ale bez łez i pretensji, bezboleśnie.
Jak zniósł rozstanie sam piłkarz? Plotka głosi, że upił się ze starymi kolegami i podczas świętowania… ukradł skuter.
***
Z Cassano anarchia zawsze jest tuż za zakrętem.
Fabio Capello.
***
Można podejrzewać, że utopijny świat według Cassano zawierałby futbol pozbawiony treningów i trenerów, są tylko zawodnicy i ich talent. Uliczna wersja piłki, tylko podniesiona do potęgi, przeniesiona na wielkie areny i utuczona setkami milionów dolarów.
Fantantonio już od czasów szkolnych nie potrafił uznać, że ktoś ma nad nim władzę, że ktoś go kontroluje i podejmuje za niego dotyczące jego osoby decyzje. A przecież to chleb powszedni piłkarza, musi liczyć się ze starszyzną szatni, z arbitrem na murawie, z prezesami, aż wreszcie i jednocześnie przede wszystkim ze szkoleniowcem. Do Rzymu ściągnął go Capello i mieliśmy jedną z tych sytuacji, do których nawiązuje teoretyczne pytanie filozofów: co się stanie gdy niepowstrzymana siła trafi na nieporuszalny obiekt?
Dwa skrajne obozy. Cassano, który przy każdej okazji podkreśla swoją bezkompromisowość, brak zdolności do podporządkowania się komukolwiek, kontra Capello, który za priorytet stawia wprowadzenie w drużynie żelaznej dyscypliny, ocierającej się o wojskowy dryl, który zawstydziłby niejednego sierżanta. Obaj w swoich postawach elastyczni jak głazy. Jak więc było?
„Nie prowadzisz już bezużytecznych zawodników Udinese, teraz jesteś w Romie, a to mój dom” – spokojnie, tak Cassano nie powitał Capello, to były słowa skierowane do Spalettiego. „Nigdy nie rozumiałem o czym on kurwa mówił” – i znowu zmyłka, tym razem adresatem Delneri. Z Lippim miał mieć personalny zatarg, ponoć pobił mu syna w nocnym klubie, ze Stramaccionim w Interze doszło do bezpośrednich rękoczynów, a skończyło się na przepychankach tylko dzięki temu, że ich rozdzielono, inaczej panowie powybijaliby sobie zęby.
No ale jak z tym Capello, do cholery? O wiele, wiele ciekawiej. Byli trochę jak te pary, które pół dnia rzucają w siebie talerzami, a wyzwiska słychać w całym bloku, ale jednocześnie łączy ich szczera, bardzo silna więź. Raz Cassano powiedział, że Capello jest dla niego jak ojciec. Fabio przyznał, że tylko „Il Fenomeno” Ronaldo był lepszym piłkarzem wśród tych, których trenował. Ale wielokrotnie kazali sobie – cóż, mówmy wprost, nie zubażajmy przekazu – wypierdalać. Fantantonio w szatni Realu, przy wszystkich zawodnikach, powiedział do Fabio „ty kawałku gówna. Jesteś bardziej fałszywy niż pieniądze z Monopoly”. Capello potrafił się odwdzięczyć, katować na treningach, biegać za Cassano z pianą na ustach i słowami „nie uciekaj! tylko tchórze uciekają!”.
Śmiało można określić Fabio jako największego na świecie specjalistę od „Klejnotu Bari”. Jak nikt zna wszystkie jego dobre i złe strony, mógłby z psychologii Antonio pisać doktorat. To ten szkoleniowiec ukuł nawet określenie „cassanata”, zupełna nowomowa, ale jakże użyteczna i trafna – dotyczy wybryków ala Cassano i funkcjonuje po dziś dzień we włoskim żargonie piłkarskim. Dlatego nie dziwi ani trochę, że opinia Capello o Fantantonio jest tak trafna, nawet jak nie śledziłeś tej kariery zbyt uważnie, to podskórnie czujesz, jak wiele tu racji:
– Antonio nie zna granic, nie potrafi ich wytyczać, choćby jeśli chodzi o szacunek. To miało największy wpływ na jego karierę. Widzi wszystko tylko swoją perspektywą, a powinien rozumieć, że czasem, w określonych okolicznościach, trzeba zaakceptować decyzje innych.
***
Patrząc wstecz, w 99% przypadków myliłem się.
***
Najwięcej o jego stosunku do Romy powie epizod z czasów Sampdorii. Cassano złapał żółtą kartkę z Fiorentiną i momentalnie wybuchł. Zaczął kłócić się z sędziami, a potem padł na kolana i się rozpłakał. Pocieszali go gracze obu drużyn. Powód tej emocjonalnej eksplozji?
Przez to żółtko miał opuścić mecz z Romą. To była w jego oczach ta tragedia, którą należało opłakać. Widać, jak szczere są dla niego związki z tym klubem.
Tu jeszcze inny przykład. Cassano rzucający w sędziego koszulką
Ale pierwszą okazję spierniczył. Miał tutaj swoje najlepsze lata, ale miesiąc miodowy się skończył, z winy gracza oczywiście. Cassano chciał większego kontraktu, choć zarabiał w Rzymie pięć milionów euro rocznie, czyli żadne grosze. Skoro chciał, to mówił o tym otwarcie, chodził do prasy, wykłócał się z trenerem, piłkarzami, dostawał kary i był zawieszany. Prezes Giallorossich mówił nawet „Cassano zasługuje na liścia w twarz, a nie pięć milionów”. Psuły się relacje na okrągło, obrywało się nawet Tottiemu, a gdy atakujesz w Romie „Il Capitano”, to naprawdę jest z tobą coś nie tak. Szczególnie, że Fantantonio wyciągał z szafy jakieś śmieszne zarzuty, że na przykład gdy poszli razem z Tottim do telewizji, to kapitan zgarnął więcej kasy za występ.
– Nie mam pojęcia co się dzieje w jego głowie. Robi błędy na okrągło. Klub ma pełne prawo traktować go ostro. Kiedyś miałem nadzieję, że wspólnie moglibyśmy przewodzić Romie, ale teraz wiem, że mogę polegać tylko na sobie. Obiecuje, a potem robi znowu to samo. Trzeba kiedyś powiedzieć dość.
Wielu uważa, że Cassano zdradził Romę, gdy przeszedł do Realu za – a jakże by inaczej – pięć milionów euro. Mogliby zarobić na nim znacznie więcej, ale wskutek zamieszania kontraktowego, stracili krocie. Tego długo nie mogli mu wybaczyć wszyscy na Olimpico, łącznie z Tottim.
Lata zrobiły jednak swoje, dziś Totti mówi, że Cassano był najlepszym graczem, z jakim grał, a nawet w wywiadach opowiadał, że chciałby z Antonio prowadzić atak Squadra Azzurra w Brazylii.
***
Bardzo zabawnie robi się, gdy czytać dziś słowa Cassano z konferencji prasowej, na której przedstawiono go jako nowego „Galacticos”. Uwaga, lepiej trzymajcie się czegoś, taka dawka kitu i hipokryzji może zwalić was na podłogę:
– Chcę pokazać, że przylepiona mi łatka trudnego charakteru mija się z prawdą.
– Robiłem błędy, oczywiście, ale teraz chcę się poprawić, zarówno jako człowiek jak i jako piłkarz.
– Gra dla Realu jest dla mnie niezwykle ważna, czuję na sobie wielką odpowiedzialność.
– Jestem piłkarzem, który może być liderem.
Piękne kwiatki. Jaki odmieniony człowiek. Jaki nastawiony na sukces. Wzór dla młodzieży, rzucić go na pakę i wozić po przedszkolach.
Kto wie, może faktycznie wierzył w powyższe słowa, to przecież możliwe. Jeśli tak jednak, to jego klęska w Madrycie nabiera tylko większych rozmiarów. Bowiem umówmy się – w porównaniu do Cassano przygoda Roystona Drenthe z Bernabeu wygląda na całkiem udaną.
Cassano wsławił się przede wszystkim tym, że na trybunach zyskał przydomek „Grubas”. Otrzymał też przemyślny, ale i przezabawny system kar – liczonych od każdego zbytecznego grama. Jego rosnącym brzuchem żyły hiszpańskie bulwarówki, z lubością cytujące wypowiedzi dietetyków Realu: – Od teraz będzie jadł tylko ryby, białe mięso, makaron, warzywa i owoce. Nie ma prawa jeść cukierków i pić piw, bo od tego się roztył.
Powiedzmy wprost. Włoch był w Hiszpanii pośmiewiskiem. Postacią żywcem wyjętą z farsy. Sam jednak w tamtym czasie wiele sobie z tego nie robił, bił własne seksualne rekordy, miał dobić w Madrycie do 700 zaliczonych kobiet, poza tym grubo (słowo użyte nieprzypadkowo) imprezował.
W szatni go lubiano. Wiecie jak to jest – tu też zawsze potrzebny jest jakiś żartowniś, klaun, a Cassano uwielbiał tę rolę. Poza tym każdy piłkarz ma jakieś „ale” do szkoleniowca, gwiazdy tym bardziej, ale ze względu na profesjonalizm trzymają to dla siebie, taka jest hierarchia w drużynie. Ale Cassano nie przejmował się, ciągle dostarczał wrażeń, to naśladował Capello, to zuchwale go przedrzeźniał, to rozprowadzał gwiazdy szatnie – najbardziej Beckhama i Ronaldo, którzy pośrednio przez Cassano narazili się na gniew Fabio i wylądowali na ławie. Tak jak ci podnieśli się z niej jednak z czasem, tak Fantantonio nie, zapuścił korzenie.
Tu przedrzeźnia Capello. Talent komediowy trzeba przyznać, ma
Jeśli chodzi o piłkarskie wrażenia z Madrytu, to tylko potwierdził, że nigdy nie nawala dwóch typów spotkań – debiutów i derbów. Trafił na otwarcie z Betisem, potem ukłuł Atletico, a poza tym – najadł się i „narandkował” za wszystkie czasy.
***
– Seks i jedzenie to moje dwie wielkie pasje. Gdy skończę karierę, będę jadł aż stanę się gruby. W Madrycie miałem znajomego, który był hotelowym kelnerem. Mieliśmy system – on przynosił mi po seksie trzy, cztery konkretne posiłki, a ja posyłałem mu wtedy dziewczynę, z którą akurat spędzałem wieczór. Seks i dobre jedzenie – perfekcyjna noc.
Dziś Antonio jest żonaty z Caroliną Marcialis, zawodniczką waterpolo. Fantantonio jest od niej starszy o dziewięć lat, a zaczęli się spotykać, gdy dziewczyna miała… siedemnastkę na karku.
Jak im się układa? Dwójka dzieci, szczęśliwe życie. Znajomi mówią, że Carolina ma na niego dobry wpływ i to już inny Antonio. Jeśli dochodzi do konfliktów, to często na dość zrozumiałym tle, może nawet się z nim utożsamiacie: chodzi bowiem o mecze w telewizji.
– Umiem tylko grać w piłkę i rozmawiać o piłce, nie mam żadnych alternatyw! Śledzę wszystkie ligi i przez to mamy czasem spięcia z żoną, bo nigdy nie przestaję oglądać futbolu.
***
Październik 2011, Cassano podróżuje klubowym autobusem Milanu po meczu Ligi Mistrzów, nagle słabnie. Lekarz chce go zabrać do szpitalu, ale piłkarz nie zgadza się. Kłócą się blisko pół godziny. Zgoda pada dopiero wtedy, gdy za bardzo nie ma o czym dyskutować – Cassano ma poważne problemy z mówieniem.
Chodzi o serce. Potrzebna jest operacja. Antonio myślał wtedy, że to koniec kariery, że jest pozamiatane. Zresztą, futbol aż tak go nie zajmował: – Gdy traciłem przytomność w autobusie, myślałem tylko o tym, żeby jeszcze zobaczyć swojego synka. W szpitalu bałem się śmierci. Czułem, jakbym grał w kości o swoje życie, totalny hazard. Nie myślałem o piłce.
Jednak zawsze piłka pozostaje u niego gdzieś w tle, z tyłu głowy, skoro gdy po udanej operacji dowiedział się od lekarzy, że będzie mógł dalej wyczynowo uprawiać sport, rozpłakał się.
Warto podkreślić, jak bardzo wówczas świat piłki przejął się chorobą „Klejnotu Bari”. Real, gdzie przecież nie mają żadnych powodów, by wspominać go dobrze, wyszedł na mecz w okolicznościowych koszulkach poświęconych Fantantonio. Dzwonili dawni koledzy z szatni, dzwonili nawet trenerzy, z którym się kłócił – jak choćby Delneri. Więcej, kontaktowali się z nim także ci wielcy, z którymi nie miał wiele wspólnego, np. Mourinho czy Iniesta.
No dobra – z Mou coś tam się jednak znali. Klasyczny Cassano
Co najistotniejsze jednak, gdy po pięciu miesiącach wrócił, wyglądał fantastycznie. Jeden ze szczytów jego kariery. Grał tak dobrze, że załapał się na Euro 2012, a tutaj osiągnął jeden z życiowych sukcesów. Wszystkie mecze Italii na koncie, najlepszy gracz meczu z Irlandią, asysta do Balo w półfinale, srebro. To jedyna jego udana wielka impreza, bo nawet, gdy jemu szło dobrze (jak w 2004), to wtedy koledzy nawalali. Euro 2008 – przeciętne, na 2010 nie pojechał przez – jak się sugeruje – zatarg z Lippim, a niezainteresowany był do tego stopnia, że datę ślubu wyznaczył na czas trwania mistrzostw. W Brazylii zeszłego roku zasłynął chyba wyłącznie sprzeczkami ze sprzątaczkami brazylijskiego hotelu.
Ale wtedy wrócił i zapisał fajną, krzepiącą historię. Wrócił jednak również z intrygującym wnioskiem: – Najważniejsza rzecz teraz dla mnie, to by moi synowie nigdy nie weszli do piłki. Jestem nią zmęczony, jest tu zbyt wielu sztucznych ludzi.
Dość zabawne biorąc pod uwagę, że młodszego z synów nazwał po Leo Messim.
***
Ile mógłby osiągnąć Cassano, gdyby miał bardziej poukładane w głowie? To najtrudniejsze z najtrudniejszych pytań. Możliwe, że zostałby jednym z najlepszych graczy swojego pokolenia, miał na to papiery, sam opowiada się za tą wersją.
Ale kto wie, gdyby był ułożonym pracusiem, może nie miałby w sobie tego szaleństwa, tego dodatkowego błysku. Bo jego niezbywalną cechą był brak poszanowania dla autorytetów, brak respektu, wynikająca z tego odwaga do robienia rzeczy, na które nie odważyłby się nikt. I jakkolwiek miało to destrukcyjny wpływ w szatni, tak przenosiło się również na boisko, gdzie nie miał respektu dla chcących go ujarzmić i kontrolować obrońców. Wyjmij z niego tę cechę, a nie będzie Fantantonio.
Leszek Milewski