Pierwszy mecz Legii z Ajaxem pokazał, że piłkarze Franka De Boera dalecy są od formy. Zwykle wiosna była czasem, kiedy maszyna nabierała rozpędu, ale nie tym razem. Remis z Willem II to kolejny dowód. Pierwszy raz od czasów aksamitnej rewolucji w planie Cruyffa pojawiła się luka.
Była zima 2011 roku. – Wstań, jeśli wspierasz Johana – krzyczeli kibice z sektora Vak410 w czternastej minucie każdego meczu i choć brzmiało to jak rozkaz, większość polecenie wykonywała. Nie było to spowodowane tym, że na stadionie temperatura wskazywała kilka stopni poniżej zera. Chodziło o legendę. W czasach, gdy Cruyff zdobywał Złotą Piłkę, większość fanów mogła dopiero raczkować, niektórzy kupowali pierwsze piwo, ale na tym właśnie polega magia wielkich nazwisk. Mogłeś ich nie widzieć na oczy, ale musisz wierzyć.
Mówią na niego El Salvador, czyli Zbawca. Anegdoty przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Najczęściej powtarzana pochodzi z 1981 roku, jak to Cruyff na stare lata wrócił do Amsterdamu i na rozgrzewce zamiast dołączyć do grupy ustawiał piłkę na środku boiska, a następnie obijał kolejne poprzeczki. W tym momencie cały ośrodek spoglądał tylko na niego. Cruyffie, Cruyffie – ten okrzyk towarzyszył mu całą karierę.
Celowo zaczynam od postaci Boskiego Johana, bo wszystko, co najlepsze w Ajaxie kręci się wokół niego. Trzeba ten rys wydarzeń nakreślić, żeby zrozumieć, z jakim klubem przyjdzie Legii rozegrać jutro kluczową batalię i dlaczego po czterech latach wzlotu nagle przyszedł zjazd. Od czasów słynnego felietonu Cruyffa do De Telegraaf („Ajax nie jest już Ajaxem”) drużyna nie zawsze grała pięknie, notowała różne potknięcia, ale wyróżniało ją to, że była skuteczna. Cztery mistrzostwa z rzędu – taki właśnie był efekt wspomnianej już rewolucji. Podobno spod znaku aksamitu, choć – gdy wejdziemy w szczegóły – zobaczymy, że aksamitu tam niewiele, a jeśli już to raczej z plamami krwi. Pracę na kluczowych stanowiskach straciło łącznie 27 osób.
Zaczęło się od sali sądowej. Antycruyffiści wiedzieli, że tracą wpływy, ale z tonącego okrętu próbowali zabierać ostatnie szalupy. Dyrektorem sportowym miał być van Gaal – grupa rewolucjonistów parła jednak tak silnie, że nawet słynnego trenera odepchnęła od władzy. Cruyff wyznaczył nowy kierunek. Zgromadził wokół siebie społeczność, przebrał w garnitury byłych piłkarzy klubu. W dobie Twittera możemy się o tym przekonać za pomocą kilku kliknięć. Wirtualna wycieczka po klubie wygląda mniej więcej tak: dyrektorem sportowym jest Marc Overmars, dyrektorem marketingu – Edwin van Der Sar, z napastnikami trenuje Dennis Bergkamp, a na korytarzach spokojnie spotkamy też Richarda Witschge albo Jaapa Stama. To pewnie unikat w skali światowej. Rodzice Cruyffa prowadzili kiedyś w Amsterdamie warzywniak, ale on sam raczej nie przypuszczał, że pewnego razu też stworzy coś na wzór rodzinnego biznesu i że to coś będzie miało logo Ajaxu.
Kluczem w tej całej układance jest naturalnie osoba trenera. Frank de Boer dał klubowi mistrzostwo, gdy ten od siedmiu lat nie mógł przedostać się przez szklaną ścianę. Potem wygrał kolejne trzy razy. Kibice wywiesili kiedyś pod jego domem transparent z napisem „Król Frank III”, a piłkarze wykąpali w jaccuzi. Tylko on mógł wydostać drużynę z chaosu. Nadać jej cruyffowski sznyt 4-3-3, zanęcić kibiców romantyzmem, ale też odrobić lekcję z van Gaala – pragmatyka futbolu, który nawet z przeciętną Holandią potrafił na ostatnim mundialu wywalczyć półfinał. Na tym właśnie polega siła de Boera: potrafi balansować między młotem a kowadłem, nie zrażać do siebie żadnej ze stron. Czerpać od każdego, kto ma coś dobrego do zaoferowania.
Początki po Martinie Jolu nie były łatwe. Przejmował zespół egoistów. Jako były trener grup młodzieżowych, odważnie zaczął stawiać na wychowanków, a gdy sprzedawano mu gwiazdy (Eriksen), za chwilę z pięknym skutkiem kreował kolejne (Klaasen). W Holandii mówi się, że jest jak Guardiola. „World Soccer” niedawno umieścił go na trzecim miejscu najbardziej pożądanych szkoleniowców świata. Dziennikarze często zastanawiają się, co by było, gdyby Cruyff nie namaścił de Boera, ale przełomowych wniosków w tej sprawie nie ma.
– Ten kto nie jest silny, musi być mądry – powtarza Boski Johan. Przyzwyczajano się, że na każdą okazję ma jakiś aforyzm i choć czasem brzmi jak Paolo Coelho, nikt mu tego nie wytknie, bo to przecież on był bohaterem największych sukcesów holenderskiej piłki i to on z uporem maniaka wmawia dziś wszystkim, że walczy o duszę Oranje. Przesiąknięty Katalonią chce, by Ajax znowu kopiował Barcelonę. Ośrodek De Toekomst, czyli Przyszłość, ma być jak La Masia. Podobno już teraz połowa składu to wychowankowie, ale w kraju największą renomę dalej ma szkółka Feyenoordu, a to przecież policzek dla stolicy, która niegdyś z dzieciakami wygrała Ligę Mistrzów.
Plan Cruyffa zakłada, że Ajax nie będzie kupował, tylko sprzedawał. Akademia ma rosnąć w siłę, a wachlarz produkcji został rozszerzony do tego stopnia, że młodzi nie tylko uczą się grać w piłkę, ale od czasu do czasu grają też w tenisa lub waterpolo, bo to podobno też w jakiś stopniu przyczynia się do rozwoju. W Ajaxie na stale pracują rugbista i triatlonista. Boisk jest tyle, że można by obdzielić nimi połowę klubów ekstraklasy. I cała ta aksamitna rewolucja kończyłaby się piękną puentą, gdyby nie to, że ostatnio wszystko się zacięło.
W Holandii tylko mistrz kraju awansuje bezpośrednio do Ligi Mistrzów. Wicemistrz musi przechodzić przez eliminacje. Po czterech latach hegemonii trudno w to uwierzyć, ale Ajax traci dziś do pierwszego PSV aż 14 punktów. Mówi się, że hossa de Boera już nie wróci, że Amsterdam w końcu doczekał się godnego konkurenta. Puchar Holandii i Superpuchar okazał się fiaskiem. Liga Mistrzów – to samo. A najgorsze jest to, że jeśli kryzys potrwa, to zaraz w lidze zza pleców wyskoczy Feyenoord i wtedy naprawdę zrobi się ciekawie.
Analiza już trwa. Podobno to błędy w przygotowaniu, sam De Boer nie wyklucza, że dał zawodnikom w kość na zgrupowaniu w Katarze. Inne głosy mówią o widocznym braku Daley’a Blinda, tylko że reprezentant Holandii odszedł już dawno i gdy zespół wygrywał, jakoś podobnych głosów nie było. Ma więc niewątpliwie Ajax problem. Tyka się już nawet osobę Króla Franka, mówiąc, że się wypalił i że poszukuje nowych wyzwań. Ewentualna porażka z Legią czary od razu nie przeleje, ale jedno jest pewne: rodzinny biznes stanął. Amsterdam czekają zmiany.
PAWEŁ GRABOWSKI