Dlaczego w Gdańsku czas najwyższy przestawić zwrotnice w sprawie Sebastiana Mili? Jakie plany na najbliższy weekend ma Grzegorz Kuświk? Która drużyna w miniony weekend zagrała najbardziej bez pomysłu? W ramach uzupełnienia i podsumowania mijającej serii meczów w Ekstraklasie, podobnie jak przed tygodniem, zapraszamy na 10 luźnych wniosków po kolejce.
1. Nie tak łatwo wyłonić najbardziej nijaką drużynę tej kolejki. I nie mylić jej z najsłabszą. Idąc na skróty można by wskazać na Bełchatów – jedyny zespół, który przegrał mecz różnicą więcej niż jednego gola. Ale nam do gustu szczególnie (nie) przypadła jednak Łęczna.
Zespół własnego boiska – mówili. Żadnej porażki w dziewięciu meczach.
A jednak w sobotę w poczynaniach ekipy Jurija Szatałowa nie było absolutnie żadnego pomysłu. Żeby celności, wykończenia – to pół biedy, ale tu nie było jakiejkolwiek wizji, jak zagrozić bramce przeciwnika. Wszystkie proste środki, długie piłki kierowana do Razulisa, kończyły się przechwytami. Rzadko zdarza się, żeby gospodarz był w stanie aż tak bardzo NIE ZASZKODZIĆ drużynie, którą gości.
2. Zostając przy Górniku – tylko akurat tym z Zabrza: Robert Warzycha kolejną rundę rozpoczyna od głośnych deklaracji, że u niego najważniejsza defensywa. Podstawa to nie krwawić. Fajnie na łamach Sportu mówi o tym Marek Piotrowicz, dawno zapomniany były piłkarz. „Kiedy okazało się, że z Zabrza odejdzie Mateusz Zachara, kluczową sprawą była… poprawa gry w obronie”.
Czy to nie logiczne?
Tydzień temu zastanawialiśmy się, czy Górnik ma jakiegoś napastnika. Skrzypczak w Łęcznej znów usiadł pośród rezerwowych, Iwan drugi raz nie wykorzystał dogodnej sytuacji, ale drużyna zagrała bezbłędnie w defensywie. Bo w niej faktycznie ma kim straszyć. Augustyn, Danch, Kosznik, Gancarczyk, Magiera, Szeweluchin. Ilu trenerów by się nie zamieniło?
3. Będziemy jeszcze trochę chwalić, ale najpierw odbębnijmy naganę. Grzegorz Kuświk, ten to jest ananas. Przed tygodniem zwróciliśmy uwagę, że jako jedyny z czołowych strzelców ligi odpalił od razu na inaugurację, dziś załamujemy ręce. Musi mieć chłopak atrakcyjne plany na najbliższy weekend, bo w Poznaniu dokonał dużej rzeczy. Nie dość, że otrzymał żółtą kartkę już po zakończeniu meczu, to jeszcze ta okazała się być czwartą, czyli powodującą tydzień pauzy. Zabawniej byłoby chyba tylko gdyby dostał drugą żółtą za zdjęcie koszulki po strzeleniu gola. Ale o taką fantazję jednak go nie podejrzewamy.
4. Padła twierdza Wrocław.
Piękna to była passa – 17 kolejnych meczów pod wodzą Tadeusza Pawłowskiego bez porażki na własnym stadionie. Doceniamy, bo w lidze, w której każdy wygrywa z każdym wszędzie wręcz nie wypada tego ignorować. Dokładnie 23 lutego 2014 roku Stanislav Levy przegrał we Wrocławiu z Ruchem. 363 dni później Pawłowski dostał w cymbał z Jagiellonią. Każdy ma taki jubileusz, na jaki zasłużył.
5. Nic w tej lidze wiosną nie jest tak powtarzalne i imponujące, jak wyniki Jagiellonii. Zacząć rundę od sześciu punktów zgarniętych z wyjazdów do Wrocławia i Warszawy – duża sztuka. Wielu kibiców spodziewało się pewnie bliżej zera, a tu jeszcze w perspektywie domowe zwycięstwo nad Koroną. Nie ma wyjścia. Zwłaszcza, że terminarz nie rozpieszcza – zaraz w planie wyjazd do Poznania.
Jagiellonia zaskakuje, ale co tydzień czym innym. Albo „kimś” – będąc precyzyjnym. Tydzień temu bardzo dobry Tarasovs i cały środek pola, to teraz świetny rezerwowy bramkarz Baran. Gajos na inaugurację na ósemkę, to teraz na trójkę. Na odwrót Dzalamidze. Raz słabiutki, za chwilę najlepszy. A na koniec zwycięstwo po golu kolejnego świeżaka. Drużyna, jak pudełko czekoladek.
6. Z ciekawości policzyliśmy też bilans (rezerw) Legii w spotkaniach ligowych rozgrywanych bezpośrednio po meczach eliminacji Ligi Mistrzów, a później Ligi Europy.
Sześć zwycięstw, dwa remisy, pięć porażek. Średnia punktów wychodziłaby z tego mniej więcej na czwarte, piąte miejsce… Chociaż to oczywiście tylko liczby, statystyki. Bo na przykład zdaniem Berga bez rotacji byłoby wyłącznie gorzej. – Bez rotacji jesienią nie wygralibyśmy grupy w Lidze Europy, nie bylibyśmy też liderem w Ekstraklasie. Nie oceniamy. Każdy ma prawo do opinii. Nawet trener…
7. Ważny wniosek po kolejce płynie też z Pomorza. Czas najwyższy, by Sebastian Mila przestawił zwrotnicę i przestał zajmować się „Światem według Kiepskich”, bo faktycznie kiepski jest na razie w lidze. Nie dość, że po meczach kadry zrobiła się na niego nieprawdopodobna moda, wypadało mu przyjmować propozycje kolejnych akcji i wywiadów, to do maksimum postanowiła to wykorzystać również Lechia. W Przeglądzie Sportowym jest dziś fajne zestawienie, czym Sebek w ostatnich dwóch tygodniach się zajmował: nagrywaniem piosenek w radiu, podkładaniem głosu w spotach, kampaniami wizerunkowymi, rozdawaniem pączków pracownikom Grupy Lotos, otwieraniem sklepu klubowego. Pracownik działu marketingu, pełen etat. Po remisie z Zawiszą – dla niego nota 4/10.
Nie ma w tym z naszej strony żadnej złośliwości, na zasadzie “Mila, zacznij grać, zamiast podpisywać własne zdjęcia”. To stwierdzenie faktu, że pora zabłysnąć już też na boisku.
8. Stempel jakości po raz kolejny stawiają za to Wilczek, Badia i Vassiljev.
Wilczek… No tak, nigdy nie był naszym ulubieńcem. Ale też umówmy się – przez trzy lata spędzone w Lubinie nie dawał ku temu wielkich podstaw. Na Badii być może nie poznaliśmy się już po pierwszym kopnięciu, ale z czasem zaczęliśmy się do niego przekonywać coraz bardziej. Z kolei Vassiljev to „coś” pokazał dosłownie w pierwszym meczu w Polsce. Bardzo fajny tercet, potrafiący zagrać kombinacyjnie, nieszablonowo podać, skończyć akcję. Istotna przeciwwaga do dość przeciętnej defensywy. Gdyby tyły Górnika połączyć z ofensywą Piasta, wyszłaby z tego bardzo ciekawa śląska kooperacja.
9. Nie posłużyły Błażejowi Telichowskiemu przebieranki za mamuta…
W Turbokozaku, jeśli ktoś nie widział.
Piszemy o tym, bo nie było do tej pory wielu zawodników, którzy punktowaliby tak równo. W 16 z 20 występów, które oceniliśmy, odchylenie od wyjściowej noty 5 było u niego minimalne albo żadne. Krótko mówiąc: Błażej prawie nigdy nie grał bardzo słabo, ani też nie zachwycił nas na tyle, żeby dać mu chociaż 7. W całym sezonie były dwa wyjątki. W 11. kolejce, kiedy Lech przejechał się po Bełchatowie walcem (5:0) i teraz, kiedy sam Telichowski zabawił się w Pazdana, testując jego cios karate. W obu przypadkach przyznaliśmy mu zasłużone 1. W notach zawodników defensywnych niepodzielnie rządzi Basta.
10. Nie zawiódł mecz Cracovii z Podbeskidziem. Kandydat idealny, by spodziewać się cudów.
Liczyliśmy na niego. Po pierwsze – bo Cracovia (nie wymaga szerszego komentarza). Po drugie – bo bramkarze Podbeskidzia. Oni jakoś tak już mają, że ktokolwiek w Bielsku stoi w bramce, ktokolwiek ich trenuje, coś tam ciągle się nie zgadza. A to dziurawe ręce, a to pusty przelot.
Tym razem to drugie.
Sretenović od początku wyglądał na takiego, który długą piłę przyrżnie bardzo chętnie. Najlepiej na głowę swojego najbliższego kumpla – Covilo, który na boisku przeskakuje wszystkich.
Wszystkich prócz Polczaka, który w ciągu kilkudziesięciu sekund dwa razy sfaulował – raz na wolnego, raz na karnego, a na koniec oświadczył, że to wszystko pomyłka. Kamery były przeciwnego zdania.
Fot. FotoPyK