Po pierwszych meczach sezonu wydawało się, że z dwójki Sadlok – Burliga, znacznie większą pociechę Wisła może mieć z tego pierwszego. Przede wszystkim – dla wszystkich było dość jasne, że Sadlok ma zwyczajnie większe możliwości piłkarskie, musi tylko sobie o nich przypomnieć. Tymczasem w ostatnich tygodniach wygląda to raczej na odwrót. – To już ostatni taki numer – denerwował się wczoraj Smuda, pytany o karygodny błąd Sadloka, który podał piłkę wprost pod nogi Marcina Robaka. Skończyło się karnym i wyrównaniem Pogoni. Burliga tymczasem śmigał po skrzydle, aż miło, zaliczył asystę przy trafieniu Brożka, a my wybraliśmy go piłkarzem meczu.
Osiemnaście meczów – trzy gole, cztery asysty. Gdyby stworzyć klasyfikację kanadyjską, Burliga ustępowałby liczbami tylko dwójce obrońców – Brzyskiemu i Frączczakowi. Chociaż ciężko liczyć akurat tego drugiego, skoro większość gier w tym sezonie zaliczył na innej, bardziej ofensywnej pozycji.
Cztery razy wybieraliśmy go do jedenastki kozaków kolejki. A jeśli spojrzymy w noty, od pierwszej do dwudziestej pierwszej kolejki, to w Wiśle jest tylko trzech zawodników ze średnią ocen powyżej 5. Głowacki, Stilić… Burliga. Szczerze, sami jesteśmy zdziwieni, kiedy wyciągamy te liczby.
Sam Burliga raczej unika rozgłosu. – Ale wprowadziliśmy „plan naprawczy” i oczywiście niezwykle nas cieszy, że determinacja Łukasza przynosi takie efekty – mówi jego menedżer Marcin Lewicki.
Dokładnie 10 miesięcy temu „Bury” został przyłapany w punkcie bukmacherskim. Wyszły na jaw wszystkie jego problemy. Chociaż kto miał wiedzieć, ten wiedział, że nie była to kwestia tygodni, ani miesięcy. Raczej długich lat w hazardowym nałogu. – Zbyt długo to trwało. Ile? Mniej więcej od 19. roku życia. Wtedy zaczęły się spodadyczne wyjścia do kasyna. Przez pierwszy rok, dwa to jeszcze była zabawa, a później już dramat. Różne okresy: kilka miesięcy spokoju, później znów powrót do grania. Przeplatało się to i nigdy nie było już super – mówił w listopadzie w wywiadzie dla Weszło.
Franciszek Smuda wszem i wobec przekonywał, że Burliga nie w ciemię bity i „wyjdzie z tego diabelstwa”. – Nie robiliśmy mu wywodów. W pierwszej chwili były głównie żarty, dużo śmiechu. Szatnia piłkarska jest niestety bezwzględna – przyznaje Paweł Brożek, który w naszej „Wrzutce do Brożka” właśnie „Burego” uznał za tego, który w ostatnim czasie się najbardziej w Wiśle rozwinął.
Czyli plan naprawczy zdaje się działać. Na czym polega?
To cały proces, trwający od dobrych kilku miesięcy. W zeszłym roku ślub i przeprowadzka z Krakowa do Myślenic, gdzie Burliga mieszka tuż przy bazie treningowej Wisły. Urodziny syna – dokładnie w sylwestra. Spłacanie hazardowych długów. Terapia – bo w dalszym ciągu regularnie spotyka się z psychologiem. Wreszcie rozpoczęcie kursu trenerskiego UEFA Grassroots C, na którym uczęszcza równolegle z treningami i meczami. Tak jak choćby dzisiaj – dzień po spotkaniu z Pogonią.
Stabilizacja.
– Nigdy nie będę ani dryblerem, ani wielkim wirtuozem, ale z drugiej strony – nie mam problemów z przyjęciem piłki, nie pamiętam meczów, w których by mi przeszkadzała. Ostatnio wreszcie dopisało trochę szczęście, wpadło parę goli, parę asyst – mówił w wywiadzie dla Weszło.
– Uważam, że sportowo Łukasz jest już nawet gotowy do postawienia kolejnego kroku, wyjazdu, ale nie możemy się z tym spieszyć. Potrzeba jeszcze trochę czasu. Mocno pracuje nad sferą mentalną – mówi jego menedżer. Przyznajemy, pomyliliśmy się trochę w stosunku do niego. Kiedyś nie wyobrażaliśmy sobie, że może być choćby przeciętnym ligowcem. Początki w Wiśle i Ruchu miał kiepskie, toporne.
Dziś trochę nie możemy sobie uświadomić, że wyrósł na jednego z najlepszych w Ekstraklasie na swojej pozycji. W naszym rankingu za rok 2014 był trzeci – po Broziu oraz Kędziorze.
Fot. FotoPyK