Jedenastka kumpli trenera lidera Ekstraklasy, Henninga Berga już była. Z Beckhamem, Scholesem, Schmeichelem czy Shearerem. Kogo do swojego sentymentalnego składu wciska Tadeusz Pawłowski, szkoleniowiec Śląska, drugiej dziś drużyny w kraju? Czas na kolejną odsłonę naszego cyklu…
***
– Spisał pan nazwiska?
– Spokojnie, ja ich wszystkich mam głowie.
***
To były czasy z kolorowym życiem piłkarza. Nie było tak profesjonalnego podejścia do zawodu, a było więcej wyjść na dyskoteki, pewnie też więcej alkoholu, czego… dziś jako trener zdecydowanie nie popieram!
Nigdy nie byłem osobą, która miałaby jednego kolegę w szatni. Byłem osobą otwartą i taką, która spajała cały zespół. Byłem kapitanem. Często organizowałem imprezy u siebie w domu, po 90 procentach meczów szliśmy na dyskotekę. Siłą Śląska, tak jak i dziś, był zespół. Tylko, że ten dzisiejszy zespół prowadzi się w bardziej sportowy sposób. A wtedy to była drużyna bez gwiazd, złożona z samych solidnych chłopców i jednego jedynego Władka Żmudy, który cztery razy pojechał na mistrzostwa świata.
***
Zdzisław Kostrzewa. Chłopak z Wrocławia, wychowanek Lotnika. Prywatnie: mój szwagier. Przez krótki czas graliśmy razem w Zagłębiu Wałbrzych, później również w Śląsku. Oprócz tego, że widywaliśmy się na boisku, to również na rybach i przy rodzinnym stole. Zmarł w Australii.
Ryszard Sobiesiak. Dobrze znana w Polsce postać. Ma, tak jak i ja, za sobą pobyt w Pafawagu Wrocław. W latach 70. jeden z najbardziej ofensywnie grających bocznych obrońców. Spędzaliśmy sporo czasu poza boiskiem, pomogłem mu wyjechać do Austrii, przez jakiś czas mieszkał nawet u mnie w Wiedniu.
Władysław Żmuda. Mieliśmy grać razem w Zagłębiu Wałbrzych, ale Gwardia Warszawa była wówczas tak silnym klubem, że to ona go wzięła. Spotkaliśmy się dopiero w Śląsku: studiowaliśmy razem na AWF-ie wrocławskim, razem też właściwie mieszkaliśmy. To znaczy, w tym samym bloku na Placu Grunwaldzkim. On mieszkał na czwartym piętrze, ja na piątym i jak coś trzeba było zrobić – pukało się w rurę. Widywaliśmy się na egzaminach, czasem nawet wspólnie się uczyliśmy, ale tylko do czwartego roku, bo wtedy odszedł do Widzewa. Ciężko się przeciwko niemu grało. Z racji warunków fizycznych stanowił trudną do przejścia przeszkodę. Twardziel. Mówiło się, że był tak silny, że nogami wbijał gwoździe.
Paweł Janas. Graliśmy w reprezentacjach młodzieżowych, szybko się polubiliśmy. Jak przyjechał z kadrą do Szwajcarii przed mistrzostwami świata, to wpadłem w odwiedziny. Nie mam z Pawłem wielkich wspomnień, ale cenię sobie tę przyjaźń.
Krzysztof Karpiński. Chłopak o dużym poczuciu humoru, a w tamtych czasach taka maskotka Śląska. Do dziś darzę go sympatią. Bardzo ofensywny obrońca, tak jak Sobiesiak. Zresztą, nasi dwaj boczni defensorzy grali tak nowocześnie, że poradziliby sobie w dzisiejszej piłce.
Roman Faber. Wychowanek Śląska, solidny zawodnik, z bardzo silnym strzałem. Mnóstwo meczów zagrał dla Śląska, w naszych pucharowych też wystąpił. Mówiliśmy na niego: „Facio”. Bardzo lubiany, dziś mieszka w Niemczech. Zawsze, kiedy tylko jest we Wrocławia, to pojawia się na treningu.
Zygmunt Garłowski. Strateg drużyny, wieloletni kapitan. Często robiliśmy wypady na ryby, przyjaźniły się też nasze rodziny i na wczasy jeździliśmy z żonami i dziećmi. Fajny kolega, naprawdę. Niestety, on też już nie żyje, zmarł w Australii, pochowany we Wrocławiu. Na Śląsku odcisnął jednak duże piętno, tamte trofea to była m.in. jego zasługa. Bardzo solidny, dobry technicznie.
Jan Erlich. Do Śląska przyszedł z Arki Gdynia, stąd pseudonim „Kaszub”. Dużo biegał, walczył, grał głową, typowy numer „sześć”. Ceniłem sobie tę przyjaźń, jeździliśmy też razem na reprezentację trenera Kuleszy. Niestety, zginął tragicznie w Szwecji.
Józef Kwiatkowski. „Kwiatek”. Świetna lewa noga, z dobrym strzałem i dośrodkowaniem. Kiedy jako 17-latek szedłem do Zagłębia Wałbrzych, to on tam już był z dobrą pozycją w szatni. Pomógł mi wejść do drużyny, słuchałem jego rad, sporo się nauczyłem. Bardzo inteligentny człowiek, był rok wyżej na AWF-ie, nasze żony i dzieci też miały ze sobą dobry kontakt. Józio grał potem w Austrii, prowadził tam biznes, dziś często wpada na mecze. Jeśli tylko mamy trochę wolnego czasu, to rozmawiamy o piłce w pokoju trenerskim.
Każdy z tych czterech pomocników to była solidna marka w tamtych czasach. Bramkostrzelni, wiele biegali, daliby radę i dziś. To byli zawodnicy, którzy grali w najlepszych czasach Śląska, kiedy zawsze byliśmy w krajowej czołówce i europejskich pucharach. Ale to w ogóle były zupełnie inne czasy. O tym, kto trafi do reprezentacji Polski, decydowała przynależność klubowa. Pierwszeństwo dotyczyło piłkarzy Górnika Zabrze i Legii, większe szanse były też z Gwardii niż z jakiegokolwiek innego klubu. Przecież Sybis, Garłowski, ja – my mieliśmy po pięć występów w reprezentacji! (śmiech)
Ryszard Tarasiewicz. Nie grałem z nim zbyt wiele, ale kiedy kończyłem piłkarską historię w Śląsku, on ją zaczynał. Wchodziła wtedy druga siła Śląska: Tarasiewicz, Prusik, Król, Rudy. A to był młody zawodnik z przyszłością, który w Śląsku zrobił bardzo dużą karierę i jako jego zawodnik pojechał na mistrzostwa świata.
Janusz Sybis. Wirtuoz polskiej piłki, najlepszy zawodnik w historii Śląska, z piłką umiał zrobić wszystko. Pamiętam, że uwielbiał samochody. Dla niego najważniejszą rzeczą był samochód, no i przy okazji to, żeby się z tym samochodem pokazać. O, choćby na trzech-czterech dyskotekach jednego wieczoru… Gdybym do dzisiejszej drużyny mógł ukraść kogoś z tamtych czasów, byłby to Sybis.