Tomasz Smokowski odpowiada na pytania z „wrzutki”…
lwp1916: Dlaczego ubiegłoroczny finał LM, Real-Atletico komentowali panowie Pełka i Węgrzyn zamiast dwóch panów o nieograniczonej wiedzy na temat La Liga – Orłowski i Wolski?
Odwrócę pytanie – co jest złego w Pełce? Przemek ma tak rozległą wiedzę, że to nie przeszkadza mu komentować piłki hiszpańskiej. Nie chcemy przywiązywać wszystkich komentatorów nadmiernie do jednej ligi. Zbyt wąska dziedzina wiedzy przeszkadza. Dla przykładu – w poprzedni weekend miałem przyjemność komentowania świetnego meczu Burnley – West Bromwich Albion. Przygotowanie do takiego spotkania – a umówmy się: to tzw. mecz-mina – zabiera mi dwa razy więcej czasu niż w przypadku ligi polskiej lub francuskiej. To jednak tylko rozszerza horyzonty. Trzeba obejrzeć ostatnie spotkania obu zespołów, by mieć pojęcie, jak grają, ale tylko w ten sposób można się rozwinąć. Zakończę tę odpowiedź pytaniem: czy Pełka i Węgrzyn skomentowali finał źle?
waldi73: Masz 42 lata, tyle co ja. W jaki sposób dbasz o wygląd, bo wyglądasz jak własny syn?
To chyba geny. Niektórzy pytają też w mailach, dlaczego farbuję włosy. Dementuję. Nie farbuję. Inaczej po prostu pada światło na włosy zapuszczone – jak w moim przypadku – a inaczej na łysinę. Może stąd takie wrażenie. Mój tata zaczął siwieć w wieku 75 lat i sam go podejrzewałem, że farbuje. Skąd ten młody wygląd? Sporo się ruszam, dużo śpię, nie palę, piję zdecydowanie mniej niż przeciętny Polak… Uprawiając sport tak często, tracisz ochotę na alkohol. Na studiach miałem – powiedzmy – inne priorytety.
19Daro64: Czy wyobraża pan sobie taką sytuację, kiedy NC+ przejmuje prawa do I ligi i pan musiałby skomentować mecz przykładowo między Termalicą Nieciecza vs Olimpia Grudziądz?
Pamiętam spotkanie gwiazdy Ekstraklasy vs gwiazdy II ligi. Nie był to łatwy kawałek chleba. Nie mieliśmy wszystkich piłkarzy rozkminionych, nie spodziewaliśmy się wybitnego poziomu, ale na tym polega piękno futbolu – nawet w meczach tej przysłowiowej Termaliki można dostrzec coś wyjątkowego. Równie fantastyczne bywają mecze trzecioligowców w ramach FA Cup. Lubię czasem obejrzeć takie spotkania. Mam coś w sobie z Kuby Polkowskiego, najbardziej znanego hipstera wśród dziennikarzy sportowych, który uwielbia mecze fińskiej ekstraklasy i drugiej ligi kazachskiej.
Pamiętam, jak robiliśmy z „Twarożkiem” w Koninie mecz – obcokrajowcy kontra ligowcy. Drużyna obcokrajowców nie miała jednak nic wspólnego z zespołem, który awizowano. Nie przyjechało 80 procent zawodników. Na koniec trzeba było prosić prezesa Ptaka, żeby przywiózł autokar tych swoich ciemnoskórych piłkarzy, o których kompletnie nic nie wiedzieliśmy. Zbliżamy się do komentowania, dostajemy listę ze składami, ligowcy wyglądają normalnie, a obcokrajowcy… Numer 1 – ten i ten, dwójka pusta, trójka pusta, czwórka pusta, z piątką ten, szóstka i siódemka puste, dziesiątka ze znakiem zapytania. Do końca meczu przyniesiono nam siedem różnych wersji składów. W końcu zaczęliśmy sobie robić jaja. „Wow, mamy kolejny skład! Chcemy powiedzieć, że Moussa Traore to jednak nie Traore, tylko Sankare!”. Duży folklor.
LaLaLand: Gdyby zgłosił się do pana prezes Waldemar Kita z prośbą o rekomendację dwóch-trzech gotowych piłkarzy z naszej Ekstraklasy, którzy mieliby się sprawdzić w realiach francuskiego futbolu, to kogo by pan polecił?
O, dobre pytanie. Na pewno nie poleciłbym tego zawodnika, którego ściągnięto do Nantes z rezerw Śląska Wrocław. Nie wiem, na czym polegał ten deal. Wyglądało na układ stricte menedżerski – ktoś jest komuś coś winien albo robi przysługę. Chłopak nie zdołał zadebiutować i nawet nie wiem, co się z nim dzieje. Nie miał prawa się tam jednak przebić. Nantes to trudne środowisko dla nowych zawodników – drużyna zbudowana na wychowankach, jak Lyon, gdzie wszystko – podobnie do Barcelony lub Ajaksu – opiera się na takim samym graniu od małego. Zawodnik z zewnątrz najpierw musi się nauczyć nowych zachowań i schematów. Wiem skądinąd, że prezes Kita chciałby ściągnąć Polaków, ale brakuje mu kandydatów. Skoro jednak mam podać dwa nazwiska… Do tego konkretnego grania pasowaliby Radović, Duda i… Niech pomyślę. Może Jevtić, gdyby poprawił coś w tym przypadku niepoprawialnego, czyli start do piłki i szybkość na pierwszych kilku metrach. Może też Kownacki? Innych kandydatów nie widzę. Ligue 1 to bardzo fizyczna liga. Trzeba spełniać pewne parametry wytrzymałościowo-szybkościowe, żeby nie dać się zadeptać.
Olgierd: Czy wrócicie do piłkarskich Oskarów?
Nie wiem. To zależy od wielu czynników, także natury finansowej, bo – pamiętajmy – taki event jednak kosztuje. Udało nam się jednak zrobić imprezę nietuzinkową i nieco odchodzącą od standardów typowego wręczenia nagród, gdzie wchodzi facet, odbiera statuetkę, mówi trzy nieciekawe zdania, schodzi i następny, a ty marzysz, żeby się skończyło, żebyś mógł skoczyć na napoje. Nam udało się przemycić elementy show i śmiechu. Takie, które zostały na dłużej. Piosenka o Grzegorzu Piechnie – choć minęło wiele lat – funkcjonuje w świadomości kibiców do dziś.
Tomek Urbaniak: Widać, że stacja mocno stawia na Krzysztofa Marciniaka. Czy zdarza się, że myśli pan o nim jako o swoim następcy?
Od razu zdementuję – nie ja odkryłem Krzyśka. Zaczynał pracę w N, potem przeszedł do Orange i tam wpadł w oko „Twarożkowi”. Andrzej od razu mi napisał: „przełącz na Orange, fajny chłopak prowadzi studio”. Krzysiek lub „piękny Krzysztof” – jak na niego mawiamy – jest wręcz stworzony do telewizji. Ma wszystko, czego telewizja potrzebuje. Kamera go lubi z wzajemnością. Potrafi z nią pracować, nie widać u niego stresu, doskonale panuje nad ciałem, nie wykonuje niepotrzebnych gestów… Dobry wygląd to jednak połowa sukcesu. Krzysiek zna się też na piłce. Mam nadzieję, że – choć sodówka mu nie grozi – korba mu nie odbije, ale ten gość to przyszłość tej stacji. Z nas się robią stare dziady i ktoś będzie nas musiał w końcu zmienić. Krzysiek nadaje się do tego idealnie. Nie rozumiem, dlaczego zrezygnowano z niego w „ence”. Jeżeli ktoś nie dostrzega tego, co ten facet za sobą niesie, to ja się chyba nie znam na telewizji. Mega, mega profesjonalny facet.
Tomek Urbaniak: Czy chciałby pan wzorem Janusza Basałaja być tym, kto wyłowi i oszlifuje kilka młodych dziennikarskich talentów? A może już jest ktoś z pana odkryć, na kogo patrzy pan na antenie z osobistą satysfakcją?
Cieszę się z rozwoju Filipa Adamusa, którego – w dawniejszych czasach, jako szef redakcji sportowej – przyjmowałem do pracy. Zobaczyłem u niego błysk w oku i pomyślałem: chłopak ma fajną prezencję, ładny głos, pracował w piłce, dobrze mówi po polsku… Posiada wszystkie cechy, by rozwinąć się w telewizji. Brakowało mu tylko doświadczenia, ale widziałem, że kamera może polubić go z wzajemnością. Filip robi postępy, stłumił dwie-trzy maniery, które nam się nie podobały i – choć nie wiem, gdzie będzie za rok-dwa – sądzę, że śmiało będzie można go pokazywać przed kamerą w różnych funkcjach. Do tego zmierzamy. Ale są też kolejni. Wśród – jak my ich nazywamy – „studentów” widzę też ludzi, którzy myślą o piłce nieszablonowo i proponują ciekawe pomysły. Takich kandydatów szukamy – nie takich, którym zlecisz materiał i go – nawet dobrze – zrobią, ale takich, którzy zarzucą nas swoją inwencją. Gdy widzę kogoś takiego, myślę: „wow. To właściwy trop”.
Tomek Urbaniak: Czy udało się panu pokonać problemy ze zdrowiem?
Tak, dziękuję, udało się. Jak widzisz, spotykamy się zresztą tuż po moim bieganiu. Pewnych rzeczy nie będę mógł jednak robić. Musiałem np. zarzucić sparingi bokserskie u Krzyśka Kosedowskiego. Miałem popodbijane oczy, bo nie byłem najlepszy w defensywie, ale – kiedy możesz dać sobie po pysku – adrenalina buzuje. Niestety, tego już nie robię, ale wciąż mogę pobiegać lub pograć w tenisie. Bez sportu nie mógłbym żyć. To mnie uspokaja i daje najwięcej energii. Jedni szukają ujścia emocji w alkoholu, drudzy – jak ja – wolą się solidnie zmęczyć. Każdy – kto regularnie biega – odpowie tak samo.
Robert Kowalczyk: Czy nie odnosi Pan wrażenia, że kontrowersje w Lidze Plus Extra zamulają ten program? Większości kibiców z pewnością bardziej interesuje dyskusja o piłce, a nie czy był faul, albo czy go nie było.
Wszystko zależy, Robercie, od podejścia do piłki. Szanuję twój pogląd, rozumiem, że dla niektórych to zamulające, ale jeżeli twierdzisz, że sądzi tak większość osób, to muszę zapytać, na ilu ludziach przeprowadziłeś takie badanie. Jako współtwórca tego, co oglądasz na antenie, chcę, by program miał swoje tempo i był dynamiczny. I żeby nawet rozmowa o piłce – o której mówi Robert – nie trwała zbyt długo, bo wtedy to tempo siada. W naszej dwójce to ja – i nasz nieoceniony wydawca, Piotrek Małkowski – stoimy na straży tego, by program trzymał się w ryzach. „Twaro” nie. Do niego możesz mówić, a i tak nie przyjmie. Jak zapomni się w rozmowie, to przestaje słuchać wskazówek, które dostaje na ucho. Ja staram się pilnować czasu i tempa programu.
Zbyt wiele kontrowersji – wracając do pytania – faktycznie by je zabiło, dlatego zdecydowaliśmy, że nie przedstawimy spornych sytuacji w jednej pigule na koniec programu, tylko w formie: skrót, dwie kontrowersje i idziemy dalej. I tak nie pokazujemy wszystkich kontrowersji, bo zdarza się ich mnóstwo. Ograniczamy się do najważniejszych – czerwona kartka, bramka, stuprocentowa sytuacja plus zdarzenia ważne ze szkoleniowego punktu widzenia. Pan Robert twierdzi, że to zamula. Rozumiem, ale znam ludzi, którzy czekają wyłącznie na kontrowersje. Sami na Weszło prowadzicie „niewydrukowaną tabelę” i po liczbie komentarzy widać, jakie ona budzi emocje. Program też powinien je wywoływać.
Paweł Domurad: Z kim z konkurencji chciałbyś wspólnie komentować mecz i czemu jest to Mateusz Borek?
Komentować z Borkiem? To by się kłóciło, bo mecz miałby dwóch komentatorów. „Zrobiliśmy” razem kilka spotkań na gościnnych występach w Eurosporcie, ale nikomu nie jest potrzebnych dwóch ludzi prowadzących komentarz. Z Matim komentowało nam się fajnie. Z „Twarożkiem” też, ale takie rzeczy można robić od przypadku do przypadku. Bardziej dla zabawy i naszego „funu”, a niekoniecznie śmiertelnie poważnie. Z kim chciałbym komentować? Z Marcinem Żewłakowem. To mój dobry przyjaciel, cały czas podpowiadam mu, co robi źle i gdzie powinien się poprawić. Fajnie by nam się razem komentowało, bo po pierwsze – dobrze się znamy, a po drugie – w takiej sytuacji moglibyśmy sympatycznie z siebie poszydzić na antenie. Kiedy kogoś znasz, to wiesz, że druga osoba chwyci żart i odbije piłeczkę. Taki typ komentarza – z wbijaniem szpileczek – jest nam bardzo bliski.
Paweł Domurad: Próbowałeś wyrwać numer od Magdy Mołek? Jeśli masz i nie zamierzasz skorzystać, to podeślij.
Mam telefon do Magdy Mołek, ale mam też do swojej żony. Tyle w temacie.
Mateusz Piesowicz: Czy wśród obecnych ligowców/trenerów/ludzi piłki jest ktoś, kogo za żadne skarby nie zaprosiłby Pan do Ligi+ Extra?
Chyba nie, ale wnioskuję, że jest kilka osób w środowisku, które nie trafiły do Wrocławia, tylko dlatego, że poszły na współpracę i dziś funkcjonują w pewnym sensie jako świadkowie koronni. Nie mam oczywiście dowodów, ale trudno byłoby mi z nimi rozmawiać. Po prostu im nie wierzę. Osoby, które – jako organizatorzy procederu korupcyjnego – okłamywały nas przez całe lata nawet bardziej niż uczestnicy, mogą uniknąć kary, ale nie powinien ich ominąć ostracyzm środowiskowy. Mogę sobie wyobrazić, że wiele z tych osób pracowało w PZPN-ie długo po wybuchu afery korupcyjnej. Tu mi się burzy krew.
Jacek Andrzejewski: Chciałbym spytać pana Tomasza Smokowskiego, czy nie uważa, że za jego kadencji jako dyrektora ds. sportu C+ (a następnie NC+) nie zrobiło się „zbyt miło”?
Zbyt ogólnie postawione pytanie. Komu zrobiło się zbyt miło? Mnie? A może na antenie? Wiem, że wy – jako Weszło – jesteście naszymi pierwszymi krytykantami. Piszecie, że nadmiernie lukrujemy. Mogę odbić piłeczkę – waszym sposobem na wyróżnianie się w necie jest szydera, drwienie i kopanie. Każdy ma swój sposób patrzenia na piłkę. Zarówno wy, jak i my, żyjemy z tej piłki. Nie moglibyśmy bazować wyłącznie na futbolu zagranicznym. Nie uważam – choć pewnie się nie zgodzisz – że cukrujemy tę ligę. Mówimy, jak jest. Nie obrzydzamy jednak tej ligi, bo – postępując w ten sposób – obrzydzalibyśmy ją sobie. Gdybym miał tak robić, to po trzech latach popadłbym zwyczajnie w depresję. Staramy się wyciągać z rozgrywek to, co najbardziej pozytywne, bo gdybyśmy piętnowali każde krzywe zagranie, to też byśmy je obrzydzili, ale jeżeli ktoś ewidentnie nie daje rady, to o tym mówimy. Tak jest uczciwie. Przecież nie nazwiemy meczu bez strzału na bramkę dobrym spotkaniem. Kompromitowalibyśmy się.
Jacek Andrzejewski: Z tym pytanie wiąże się kolejne – otóż CO (pomijając zarzuty korupcyjne, bo to oczywiste) musiałby zrobić komentator/ekspert, żeby stacja zaprzestała z nim współpracy?
Rozumiem, że w podtekście pytania ukrywa się grubsza szydera, a ja odpowiem poważnie: musiałby nie przyjść do pracy. No, może nieraz, ale gdyby to się powtórzyło dwa-trzy razy, to pewnie ciężko byłoby z taką osobą dalej współpracować. Gdybyśmy też widzieli, że o tym, co się dzieje na boisku, mówi w sposób inny, to pewnie też byśmy sobie podziękowali. Come on, bądźmy poważni. Albo coś widzimy, albo nie. Niektórzy są mniej predestynowani do tego zawodu. Niektórym ekspertom pozwoliliśmy skomentować raz albo dwa, ale widzieliśmy, że to nie to. Brakuje flow, nie potrafią przekazać swojej wizji. Tego wymagamy od ekspertów – by w prosty sposób wytłumaczyli, dlaczego piłkarz kopnął w prawo, a nie w lewo.
Jakub Król: Jak duży wpływ na pozytywne zmiany w polskiej piłce miał Pana zdaniem Canal+? Czujecie się ojcami zmian?
Weźmy samą stronę merkantylną – pieniądze, które wędrowały do klubów, niektórym ratowało byt. Gdyby nie środki z praw telewizyjnych, nie byłoby dziś pewnie jednego albo drugiego śląskiego klubu. To chyba oczywiste dla każdego, kto wie, jak zrujnowane są u niektórych finanse. Kolejna sprawa – telewizyjnie podciągnęliśmy tę ligę na wyższy poziom. Pod względem pokazywania jej, jesteśmy w pierwszej piątce europejskiej. Bez fałszywej skromności. Otoczkę, jaką robimy wokół Ekstraklasy, najlepiej oddaje powiedzenie, które często słyszę na stadionach: gdyby oni grali tak, jak wy to pokazujecie, bylibyśmy w półfinale Ligi Mistrzów. Pewnie tak trochę jest.
PYTANIA Z TWITTERA
Koszulkę Olisadebe zakładam od czasu mistrzostw świata, kiedy dostałem ją od niego w Korei. Do meczu z Niemcami nie przynosiła szczęścia. Ale jest inny dobry numer! Założyłem ją też na inaugurację Euro 2012, z Grecją. Siedzę z synem na „normalnej” trybunie jako szeregowy kibic. W przerwie odwracam się, patrzę, a siedem rzędów wyżej siedzi „Emsi” z żoną i przyjaciółmi z Grecji – amerykańską koszykarką Panathinaikosu i jej chłopakiem. Niezwykłe! Jak się złapaliśmy wzrokiem, Olisadebe mnie rozpoznał i – odwracając się – pokazałem mu swoją koszulkę, to na całej trybunie wywołało taki śmiech… „Emsi” powiedział, że jemu samemu nie została żadna koszulka i był zaskoczony, że ktoś ją jeszcze nosi. Ostatnio – muszę się pochwalić – dostałem koszulkę od „Rogera” Mili z meczu z Niemcami. Tylko trochę mała. Byłem na niej w meczu Polska-Szkocja i zostawię ją sobie do końca życia. Nasze pokolenie nie miało takiego spotkania i – obawiam się – drugiego takiego już nie będzie.
W każdym dobrym wywiadzie jest opcja „dżokera”. Używasz go, by nie odpowiedzieć na pytanie. Tak zrobię teraz.
Musi mieć od 190 centymetrów w dół. Ale Sonię pozdrowię!
No, wreszcie pytanie o „Murasia”, więc odpowiem w sposób wyczerpujący. Uważasz, że wiesz wszystko o piłce nożnej? Po co są Murawski, Jagoda, Przytuła, Mielcarski, Wieszczycki, Węgrzyn i Baszczyński? Po to, by pomóc nam zrozumieć piłkę. Oni grali, ja nie grałem. Ja prowadzę transmisję, oni – jako eksperci – uczą nas futbolu. Każdy, kto słucha ich uważnie, a nie przystępuje z nastawieniem: „ech, znowu ten Murawski”, może z meczu wyciągnąć wiele. Nie można podobać się jednak wszystkim. Dariusz Szpakowski, Mateusz Borek i ja mamy swoich hejterów. Ja lubię alternatywnego rocka, ty będziesz lubił space operę Pink Floyd, których nienawidzę. Ja lubię filmy z Seymourem Hoffmannem, ktoś inny wszystkie części „American Pie”. I super. Tak samo jest w piłce. Gdyby obowiązywała jedna doktryna, to Ligi Mistrzów nie zdobywałby raz taktyczny florysta Guardiola, a raz betonowy Jose-blitzkrieg. Tak samo jest z ekspertami. Jedni Murawskiego nie lubią, drudzy uznają, że ma im coś do przekazania.
Może ma za dużo do przekazania na raz?
Maciek ma do powiedzenia bardzo dużo. Czasem się śmiejemy, że gdyby prowadzili program o piłce z Andrzejem Strejlauem, to zajęliby całą noc. Stosuję przy „Murasiu” tzw. metodę gwoździa, którą mocno sobie zakodował. Ilekroć Pogoń Szczecin broni się przy rzucie wolnym, tylekroć Janukiewicz ustawia całą defensywę na wysokości 16. metra, zostawiając bramkarzowi całe pole karne. „Muraś” w jednym meczu opowiedział o tym kilka razy. Więc wytłumaczyłem: „Maciek, to nie jest tak, że dwa gwoździe trzymają lepiej niż jeden. Jeżeli powiesz raz, to już wystarczy. Jeśli chcesz to powtórzyć w drugiej połowie, to opowiedz inaczej. Najpierw powiedziałeś o perspektywie Janukiewicza, więc teraz przedstaw punkt widzenia obrońcy lub przeciwnika. Pomyśl o tym, jak podejść do wypowiedzi kreatywnie. Nie nastawiaj zgranej płyty”. Możesz mi wierzyć lub nie, ale Maciek to osoba, która pracuje nad sobą najbardziej. Czasem trzeba go okiełznać, ale to też zadanie dla pierwszego komentatora. „Ty jesteś od tego, ja od tego”. Pewne rzeczy w komentarzu są nienaruszalne. Ekspert np. nie ma prawa zagadać sytuacji podbramkowych. To zbrodnia na sztuce.
Jeden z włoskich komentatorów powiedział kiedyś, że jego współkomentator ma zakaz zabierania głosu, gdy piłka zbliża się do pola karnego.
Oczywiście! Zawsze to mówimy. Nasi eksperci znają kilka praw – kiedy jest rzut wolny lub rożny, może się coś wydarzyć. Niektórym trudniej jednak przyjąć te rzeczy do wiadomości. Z 18 lat temu komentowałem mecz z Maćkiem Szczęsnym. Tłumaczyłem: „Maciek, kiedy jest wolny lub rożny, nic nie mów. To sytuacja dla mnie. Ja ją podprowadzę, a ty ocenisz w dwóch-trzech zdaniach po fakcie”. Wrzutka z rożnego, obrońca wybił piłkę poza pole karne, a Maciek oczywiście zagadał. Mówię po meczu: „Maciek, prosiłem”. A on w swoim stylu, z wyższością i tym charakterystycznym uśmieszkiem: „wiedziałem, że nic się nie stanie”.
Już przebiegłem dwa. I to tydzień w tydzień, co – zdaniem każdego trenera – jest szaleństwem. Myślę jeszcze o dwóch do końca roku, ale pierwszych dwóch nie biegłem na czas, tylko dla medalu. Pierwszy był w Disneylandzie w Orlando, drugi w Nassau na Bahama. Podeszliśmy do biegów turystycznie. Wzięliśmy aparat i zrobiliśmy marszobieg. Taki mam sposób na poznawanie świata. Nasi synowie mają 13 i 15 lat, więc to był ostatni moment, żeby zabrać ich razem do Disneylandu, a jako że – jak mawia moja żona – nie potrafię jeździć po świecie po próżnicy, zupełnie przypadkiem znaleźliśmy sobie maraton. Ten na Nassau tak nam wpadł – stwierdziliśmy, że pierwszy tydzień poświęcamy dzieciom, drugi dorosłym.
Nie chcę uciekać od pytań, ale muszę. To po prostu nie leży w mojej gestii. Nie wiem nawet, czy prawa do Centralnej Ligi Juniorów nie zostały przejęte przez Polsat razem z pakietem reprezentacyjnym.
Możemy przekleić poprzednią odpowiedź. Rozumiem, że kibice Legii nie mogą zapomnieć Kazkowi, że jego zdaniem Orlando Sa – a raczej „Orlando ZA” – powinien grać w pierwszym składzie. Co mogę powiedzieć? Znam Kazka i Grześka, wiem, że – choć kibice Legii w to nie uwierzą – nie są do tego klubu nastawieni negatywnie i starają się oceniać rzeczywistość taką, jaka ona jest. Nie zawsze mają rację, ale to tak, jak u Jose i Guardioli. Gdybyście posłuchali wewnętrznych dyskusji naszych ekspertów, to są fascynujące rozmowy. Często się nie zgadzają ze sobą.
Oczywiście, że nie. Stadion w niczym nie zawinił. Trybuna nie jest winna temu, że ktoś coś krzyknął lub odpalił racę. Prawo jest jednak prawem, sam jestem legalistą i wiem, że – jeśli coś jest niedozwolone – do pewnych reguł trzeba się dostosować. Należy jednak wyłapywać konkretne jednostki, wskazywać je palcem i im wymierzać karę, a nie tysiącom ludzi.
Tyle razy się odnosiłem… Co to znaczy „kiedykolwiek”? Traktowaliśmy pana Witka jak przyjaciela. Na antenie widać, że się lubimy. Nie udajemy. Jesteśmy grupą znajomych, lubimy podrwić z siebie poza anteną i tak samo było z panem Witkiem. Przykro nam tylko, że ktoś mógł nas oszukiwać. Na wiele lat przed aferą korupcyjną pytaliśmy pana Witka poza anteną: „jeżeli przystępujemy do współpracy, musimy mieć pewność, że wszyscy jesteśmy czyści”. Dostaliśmy takie zapewnienie… Wierzę w ludzi. Ufam ludziom. Tak zostałem „zbudowany”. Jeżeli ktoś mnie zapewnia o swojej uczciwości, to nie będę go z góry obrzucał kalumniami.
Pomieszanie z poplątaniem. Pan Marcin – jak widać – nie potrafi oddzielić komentatora od eksperta. Święcicki jest kimś innym niż Jagoda. Nie można ich zastąpić w proporcji 1:1. Święcicki prowadzi transmisję, Jagoda jest ekspertem. Nie ma związku przyczynowo-skutkowego, jak chciałby to widzieć pan Dobrociński. „Święty” – z tego, co widzę – też odżegnuje się od tych pytań. Pisze: „dajcie mi spokój, dajcie spokój Smokowskiemu, bo ja już jestem sold”. Nie orientuję się gdzie ani kiedy.
Dobre, dobre… Wszystkie turnieje Wielkiego Szlema w tenisie.
Nie wydaje mi się, może po sezonie. Na razie chcemy dociągnąć te rozgrywki wedle formuły, w jakiej się toczą. Musiałaby być jakaś kontynuacja, by dało się porównać osiągnięcia na przestrzeni sezonów. Mieliśmy sezon, kiedy piłkarze występowali solo, potem w dwójkach, teraz znowu solo… Zobaczymy. Może coś zmienimy, ale nie chcemy zaburzać rywalizacji pomiędzy sezonami. W tym sezonie pojawiło się kilku fajnych kozaków, ale wszystkich na koniec zamiótł nasz ekspert, Kamil Kosowski, który byłby – podejrzewam – liderem klasyfikacji, gdyby nie to, że pod koniec się wygłupiał i zaczął wkręcać z rożnego drugą nogą. O, przypomniało mi się – musimy w Lidze+ Extra pokazać jedną kontrowersję panu Sławkowi. „Grosik” się burzy na Twitterze, że „Kosa” ostatnie podbicie nad głową zrobił drugą nogą, więc powinien mieć o punkt mniej i być wiceliderem. Zajmują ex-aequo pierwsze miejsce, ale „Grosik” nie odpuszcza.
Jakie jest to podejście? Negatywne? Wcale takie nie jest. Naszym rodzicom może tylko ciężko się z tym pogodzić. Moja mama mówiła: „bój się Boga, coś ty zrobił”. Co przedstawiają moje tatuaże? Opowiadają o rzeczach dla mnie ważnych. Mam wytatuowany np. dystans maratoński – 42195 oraz wszystkie maratony, które przebiegłem. No, bez trzech ostatnich, bo dopiero się wybieram na robotę.
Myślimy o tym. Sam jestem fanatykiem reportażu sportowego i – mam nadzieję, że to widzicie – za moich rządów wprowadziliśmy wiele materiałów. Kupowaliśmy ciekawe filmy dokumentalne. Kryterium było proste – film musiał być ważny. W „Sporcie bez fikcji”… Ojej, ile tego było… Niektóre wręcz perły, jak filmy o Queens Park Rangers, Jayu DeMericie lub fenomenalny film o Cosmosie Nowy Jork. Absolutnie genialne dzieło – ogląda się jak fabułę… Efekty montażu z lat 70…. Ludzie potrafią robić niesamowite rzeczy. Zachęcałem też moich przyjaciół z redakcji sportowej, by sami ruszyli głową i starali się robić fajne filmy.
Co sami wiemy od Pawła Grabowskiego.
Idealnie wstrzeliliśmy się z filmem o Mili, bo zaplanowaliśmy go jeszcze przed meczem z Niemcami. Mieliśmy trochę inny koncept. Wiedzieliśmy, że Sebek będzie naszym ostatnim gościem przed powołaniem na kadrę. „Grabek” ma nieprawdopodobną rękę do wyciągania ciekawych ludzi spod ziemi, więc mówię: „pojedź do Austrii, Norwegii i pozbieraj wypowiedzi”. Znalazł np. Toniego Polstera, ale chcieliśmy to wszystko pokazać jako asumpt pod rozmowę, dlaczego mu się nie udało. Dlaczego piłkarz o takich możliwościach zapomniał się w niekoniecznie topowych zespołach? Nie zdołaliśmy tego przygotować na przyjazd Sebastiana, potem – wiadomo – strzelił gola Niemcom, a „Grabek” obejrzał ten mecz w Austrii. Dziwili się: „wow, to Mila jeszcze gra w piłkę?!”. Zmienił się charakter filmu. Postanowiliśmy podejść do tego nieco inaczej, ale zachowując pierwotną koncepcję: dlaczego temu „Rogerowi” tam nie poszło?
Masa ludzi pisze do nas, że są pasjonatami piłki i chcieliby dołączyć do redakcji. Za mało. To żaden wyróżnik. Dziś trafić do telewizji jest zdecydowanie ciężej niż 20 lat temu, kiedy sam zaczynałem. Poprzeczka wisiała dużo niżej. Co trzeba mieć do zaoferowania? Trudno wejść do telewizji, jako zwykły szczypiorek z ulicy bez doświadczenia.
Orange Sport tak działało.
Janusz Basałaj brał nieopierzonych, ale u nas też są takie przykłady. Choćby Filip Adamus. Pracował przy piłce pomagając przy stronie klubowej Rakowa Częstochowa i Jurek Brzęczek wystawił mu dobre referencje, ale doświadczenia Filipowi brakowało. Jakie dałbym rady? NC+ to – bez fałszywej skromności – bardzo wysokie progi. Żeby jednak tu trafić, trzeba się rozwijać tak, jak wy to robicie. Pisać artykuły na portale internetowe, robić swoje rzeczy w lokalnych stacjach radiowych, internetowych lub telewizyjnych… Rozumiem, że bez pomocy kogoś, kto miarodajnie oceni cię z boku, to trochę, jak samodzielna nauka gry w tenisa – uczysz się tysiąca ruchów niepotrzebnych – ale… Usystematyzujmy – języki obce, dużo pisania i dużo czytania, tylko jak najmniej literatury fachowej, a jak najwięcej – literatury pięknej. To najlepiej rozwija język. Trzeba mówić w sposób prosty, nieskomplikowany, ale ładny.
Gafa? W połowie lat 90. byłem reporterem na meczu żużlowym w Gdańsku. Przyjechała Unia Tarnów, w której czołową rolę odgrywał Jacek Rempała, ale w drużynie było też dwóch jego młodszych braci. O ile Jacek był charakterystyczny, o tyle Tomek i Grzesiek byli no-name’ami. Wziąłem jednak do wywiadu Grześka i coś mi się uroiło, że w ostatni weekend zdobył brązowy medal mistrzostw Polski juniorów. Bazując na tym, zacząłem mu zadawać pytania. „W związku z tym, że zdobył medal na pewno jest bardzo pewny siebie… I tak dalej”. Zadałem bardzo skomplikowane, mądre pytanie, a chłopak spanikował. „Aaaaaale, to nie ja, to brat!”. Sam kompletnie zgłupiałem – jak ostatnio Sonia z Linettym – i wykrztusiłem z siebie: „aaaaa, to ja dziękuję”. W tym momencie na słuchawce odezwał mi się cały wóz transmisyjny. „Jaahahahahaha”. Spaliłem się ze wstydu. Myślałem, że to koniec. Zagotowałem się. Dziś też byłoby mi głupio, ale pewnie potrafiłbym to zamaskować i obrócić w żart. Muszę odwinąć ten materiał – ciekaw jestem, jaką miałem minę.
Bo w tym samym czasie komentuje Premier League. Gdyby zaczął komentować Ekstraklasę, pojawiałyby się pytania o Anglię. Label „Andrzej Twarowski = liga angielska” jest tak mocny, że nie warto nas tego pozbawiać. Uwierz jednak, że „Twaro” ogląda wszystkie spotkania Ekstraklasy. Odpuszcza maksymalnie jeden-dwa na kolejkę, żeby być gotowym na Ligę+ Extra. Cały weekend spędza przed telewizorem. Nie wiem tylko, co na to jego żona i córy.
Musieliśmy wybierać. Program nie jest z gumy. Uznaliśmy, że nie miałoby to racji bytu, skoro za sekundę doszłyby Liga Mistrzów i Liga Europy. Coś za coś. Żeby coś się pojawiło, coś musi spaść z anteny.
Umiejętność syntezy. Fajnie, gdy ekspert potrafi w trzech zdaniach przekazać clue programu, a nie w 33. Musi mieć własne zdanie i umieć czytać grę, a zdziwiłbyś się, ilu piłkarzy nie dostrzega wielu boiskowych niuansów. Kolejna sprawa – eksperci muszą być fajnymi ludźmi, z którymi złapiemy dobre flow. Co z tego, że ktoś będzie najlepszym ekspertem na świecie, skoro w jego otoczeniu będziesz się czuł niekomfortowo? Widz od razu to wychwyci. Czasem też ktoś sprawia świetne wrażenie, a na antenie zachowuje się, jakby połknął kij od szczotki. Momentalny paraliż. Czasem się tak zdarza przy Lidze+ Extra. Facet widzi lampki, słyszy, że trzy minuty do programu, a my widzimy, co się dzieje.
U kogo to ostatnio zauważyliście?
U światowca, Oliviera Kapo! Były piłkarz Juventusu i reprezentacji Francji, a tu im bliżej wejścia na antenę, tym bardziej się usztywnia. Próbowałem go rozluźnić, zagadywałem między studiami po francusku, robiłem żarty, a on po programie mówi: „słuchaj, wiem, że nie byłem do końca sobą, ale bardzo nie lubię programów telewizyjnych. We Francji zawsze odmawiałem uczestniczenia w nich na żywo i to mój pierwszy program”. Zaskoczył mnie. Tam odrzucał propozycję z wielkich programów, a tu się zgodził od razu. Różnie bywa… „Baszczu” skończył pierwszą transmisję kompletnie spocony i powiedział: „nie spodziewałem się, że to tak trudne”.
Na dłuższą metę okazał się rewelacyjny.
Też tak uważam. Nie ma bardziej naturalnego faceta na antenie. Większy entuzjazm w głosie ma tylko Kazek Węgrzyn. Sam przy pierwszych transmisjach – zanim coś powiedziałem na antenie – musiałem sobie ułożyć w głowie całe zdania. To katastrofa. Akcja się toczy, układasz sobie wypowiedź, a to wszystko jest dawno i nieprawda. Albo coś mówisz, albo nie. „Baszczu” też tak miał na początku. Musiał sobie wszystko poukładać.
PanZdzichu od klipów? Jasne, że kojarzę. Kto sprawiał największą frajdę? Szymkowiak w dobrej formie. Nietuzinkowy piłkarz. Podobnie jak cała Wisła z tamtego okresu.
Anegdota?
Muszę policzyć, ile tych spotkań było. Policzyłbym też, ile zrobiliśmy programów, bo niewykluczone, że zaraz zakręcimy się koło okrągłej rocznicy, co warto byłoby czymś okrasić. Nie wiem, czy ta anegdota z Edkiem na papierze będzie tak zabawna… Głębokie lata 90., nie ma jeszcze internetu, komentujemy na Eurosporcie mecz Crvenej Zvezdy. Powiedzmy, trzecia runda Pucharu UEFA. Wszystkie notatki – tak jak dziś zresztą – na kartkach. Zapisałem sobie, że Crvena wyeliminowała Portugalczyków, potem Hearts, a Edek – który był przy głosie – zerka w kartki i zaczyna do tego nawiązywać. Słyszę, że nie patrzy na kolejne zespoły, tylko zaczyna zdanie w ten sposób: „drużyna Crvenej Zvezdy Belgrad w poprzednich rundach ograła portugalski – strzelam – Sporting, a w drugiej rundzie okazała się lepsza od…”. Widzę przerażenie na jego twarzy. Widzę, że z tego nie wyjdzie. Zobaczył, jak ten zespół się nazywa i widzę, że nie ma szans, żeby to przeczytał. Robi wielkie oczy, patrzy na mnie z przerażeniem i… „by w drugiej rundzie wyeliminować Hearts of mymmymy”. Umarłem ze śmiechu. Naprawdę umarłem, a Edek – jako wykształcony aktor – kompletnie się zagotował. Wcisnęliśmy tzw. zwieracze, czyli przyciski, które nas odcinają, i milczeliśmy dobre trzy minuty. Gra się toczy, a my płaczemy. Nie możemy się opanować!
Druga anegdota? Komentujemy na starym stadionie Legii z Bobo Kaczmarkiem. Czasy, w których mała kamerka, tzw. palusz, pokazywała nasze wejście przed transmisją. Nasz realizator mówi: „panowie, na czas wejścia usiądźcie bliżej siebie”. Wtedy – jak pamiętasz – były takie kubełkowe, plastikowe siedziska. Mówię: – Bobo, musimy usiąść półdupkiem. Ja lewym, ty prawym, żeby kamera nas objęła w szerokim planie.
– Dobrze, Tomek, tak siadamy.
Gadamy, gadamy, mecz się zaczyna, komentujemy i po meczu: „no, dzięki Bobo!”. A on się ledwo podnosi:
– O Jezu!
– Co się stało? Dlaczego jesteś taki połamany?
– No Tomek, bo kazałeś siedzieć prawym półdupkiem, to siedziałem.
– Bobo, ale to tylko na wstęp!
– Tomek, kazałeś usiąść, a nie zsiąść, to siedziałem.
Opracował TOMASZ ĆWIĄKAŁA