Reklama

Show na torfowisku. Cracovia i Śląsk zrobiły Premier League!

redakcja

Autor:redakcja

15 lutego 2015, 17:54 • 3 min czytania 0 komentarzy

W poprzedniej rundzie trener Podoliński nazywał postawę swoich obrońców piłkarską pornografią. Przed dzisiejszym meczem – jak sam to ujął – pojechał Trapattonim. Czyli zgodnie ze swoją filozofią – gdy kogoś trzeba zganić, to od razu jazda na całego. Ryzykowne to działanie w polskiej piłce. Działanie – jak przypuszczaliśmy – mogące wywołać efekt odwrotny od oczekiwanego. Ale nie w przypadku Cracovii. Dzisiaj w końcu zobaczyliśmy to, na co czekaliśmy od przeszło 387 sezonów. Czyli „Pasy” grające z polotem i błyskotliwością. Drużynę nie zblazowaną, ale chcącą to utrzymanie wyszarpać za wszelką cenę. Bez kunktatorstwa. Drużynę, która – jak mawia nasz kumpel – odpięła wrotki i na którą patrzy się z prawdziwą przyjemnością. Tak, jak w ogóle na cały mecz ze Śląskiem.

Show na torfowisku. Cracovia i Śląsk zrobiły Premier League!

Za nami – nie bójmy się użyć tego słowa – kapitalne spotkanie. Absolutnie rewelacyjne. Końcówka meczu. Śląsk prowadzi 1:0. Celeban przytomnie odgrywa do Flavio. Portugalczyk – zamiast podać do lepiej ustawionego kolegi – ładuje nad bramką. – To się zemści! – wrzeszczy znajdujący się w stanie przedzawałowym Kazek Węgrzyn, gdy Wdowiak wjeżdża w szesnastkę Śląska. Odegranie, Budziński, gol! Cracovia odlicza sekundy. Jedzie Śląsk. Hołota strzela, wariuje z radości. Nie ma gola. Spalony. Doskonała decyzja asystenta sędziego Frankowskiego. Jezu, co tam się działo! Mamy poważnego kandydata do meczu sezonu. To było starcie bez taktyki. Totalna jazda bez trzymanki.

Pisząc ten tekst, jeszcze trzymają nas emocje, ale tempo i intensywność, jakie zapewniły dziś Cracovia ze Śląskiem, to było Premier League w najlepszej postaci. Przypominało to oglądanie meczu w Football Managerze na maksymalnie przyspieszonym trybie. Pach, pach, pach. Od bramki do bramki. I to mimo murawy na poziomie iławskich torfowisk. Obawialiśmy się w pierwszej połowie, czy stan boiska – gdzieniegdzie zmieniającego się w ruchome piaski – nie wpłynie na jakość meczu, ale piłkarze mieli to gdzieś. Zresztą, jak stwierdził w przerwie Tomasz Hołota – murawa jest równa dla każdego. No, równa może nie, ale czapki z głów za tempo na tych wykopkach.

Okej, trzy głębokie wdechy i można przejść do bardziej merytorycznych wniosków.

Po pierwsze: fantastyczny debiut w Śląsku zanotował Jakub Wrąbel (rocznik 1996), który zastąpił kontuzjowanego Pawełka. Zanotował jedną interwencję światowej klasy, a przy tym dał taką pewność, jakby miał CV Piotra Lecha.

Reklama

Po drugie: wspomniany Hołota to dla nas jeden z najbardziej niedocenianych piłkarzy ligi. Gdziekolwiek gra (no, może poza prawym skrzydłem), radzi sobie co najmniej przyzwoicie, a dziś momentami wyglądał, jakby urodził się na prawej obronie.

Po trzecie: najlepszy mecz od jakichś 38 lat, a może nawet w karierze, zanotował Krzysztof Nykiel, który w końcu pokazał, że może dać radę jako wahadłowy w 3-5-2.

Po czwarte: Grajciar – mimo bramki – wypadł wyjątkowo mizernie. Jeżeli ten gość ma potencjał, by zastąpić Sebastiana Milę, to radzilibyśmy się ogarnąć.

Po piąte: Janusz Filipiak zrobił chyba wczoraj na murawie drift swoim rolls-royce’m.

Wniosków można jeszcze wyciągnąć wiele. Świetny debiut Jendriska (bez gola i asysty, ale trzema stworzonymi sytuacjami), królujący w powietrzu Covilo (choć powinien wylecieć po 20 minutach z dwoma żółtymi), bezużyteczni bracia Paixao, nieprzewidywalny Budziński, sędzia Frankowski odklejający łatkę aptekarza… Naprawdę, przy Kałuży działy się dziś cuda. Już wiecie, dlaczego tęskniliśmy za Ekstraklasą?

v6ApCQP

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...