Sergej Chitrikow. Do poprzedniego tygodnia to nazwisko mówiło niewiele polskiemu kibicowi. Tylko ci, którzy bliżej interesowali się skautingiem lub nałogowo grali w Football Managera, mieli prawo je kojarzyć. Wokół 29-letniego Białorusina zrobiło się jednak ostatnio głośno. Po tym, jak latem 2014 roku rozstał się z Lechem Poznań (władze klubu twierdzą, że to one podziękowały mu za współpracę), w lutym związał się z Legią Warszawa. Co nim kierowało? Jakie były – jego zdaniem – powody odejścia z Lecha? O tym opowiedział w rozmowie z Weszło. O tym, a także o kulisach wielu transferów “Kolejorza”.
Przez moment stałeś się najpopularniejszym skautem w Polsce.
Nie mam kont na żadnych portalach społecznościowych, ale wczoraj poczytałem reakcje pod twoim tweetem. Cóż… Kibice Legii odebrali mnie w miarę pozytywnie, a strona wielkopolska zdecydowanie ostrzej. Rozumiem to. Pracując w Lechu nigdzie się nie udzielałem, ale w pewnym momencie stwierdziłem, że to głupio, że praca skautów przechodzi bez echa, podczas gdy my wykonujemy kawał ciężkiej roboty. Legia natomiast funkcjonuje inaczej i nie wstydzi się mówić o wielu rzeczach.
Skaut z założenia musi być w cieniu. To chyba normalne, że dyrektor sportowy lub prezes spija śmietankę.
Trzeba było poczekać, aż skauting w polskich klubach się rozwinie. Do tej pory w większości był regionalny, ale teraz to się zmienia. Coraz więcej mówi się o tym w prasie, prezesi się chwalą, ale mało kto wchodzi w szczegóły. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że czasem w trzy dni przebywamy 12 tysięcy kilometrów. Niewielu też ma pojęcie, jak wygląda sam początek transferu. Nie pracuje nad tym jedna osoba. Jeżeli projekt zepnie się w kilku punktach, zawodnik podpisuje kontrakt, ale wcześniej trzeba wykonać sporo pracy w tym temacie. Ludzie pod twoim tweetem rozpisywali się, że nie pracowałem przez pół roku, niektórzy pisali, że mnie wyrzucono…
Radosław Nawrot, ceniony i wiarygodny dziennikarz z Poznania, napisał, że powodem zakończenia współpracy był koniec zainteresowania Białorusią.
Takie jest myślenie ludzi – skoro gość pochodzi z Białorusi, to musi się zajmować Białorusią. Prawda jest inna. W tym 10-milionowym kraju raz na pięć lat znajdziesz zawodnika, który może nada się do Lecha, ale do Legii już niekoniecznie. Wykładanie pieniędzy na szersze obserwacje mija się z celem. Jeżeli Paweł Sawickij, zdoła na dłuższą metę utrzymać się w składzie Jagiellonii, to już będzie sukces.
CV ma imponujące – sami pisaliśmy o tym wielokrotnie.
Kilka lat temu Sawickij został najlepszym piłkarzem Pucharu Syrenki, ale – moim zdaniem – przespał odpowiedni moment na transfer, choćby do BATE. CV z Białorusi niewiele dziś znaczy.
Pamiętam takiego Maycona. Przyjechał do Jagiellonii jako król strzelców i kompletnie się wykoleił, ale też można uznać, że Brazylijczyk to wyjątek i tak naprawdę nie ma reguły.
To właśnie moje czasy. Rozpoczynałem pracę w Lechu, gdy Maycon był królem strzelców i spadł z ligi. Poziom reprezentacji Białorusi jest słaby począwszy od roczników U-17, ale zaczęliśmy od innego tematu. Jeżeli Lech stwierdził, że ze mnie rezygnuje, to jest nieprawda. Rozwiązałem umowę, mając w głowie kilka projektów, w które mogłem wejść. Potem pojawiła się Legia, ogromny projekt, i zdecydowanie wygrała z kilkoma propozycjami z zagranicy.
Skąd się wziąłeś w Lechu?
Kiedyś byłem na testach w juniorach, ale ich nie zdałem. Kariery też nie zrobiłem. Pokopałem jedynie gdzieś tam po trzecich ligach. Zacznę od początku – moi rodzice wyjechali do Polski, gdy miałem cztery lata. Urodziłem się na Białorusi, ale czuję się Polakiem. Mam polskie obywatelstwo, tutaj się uczyłem, a kraj rodziców poznałem dopiero pracując w Lechu. Jak tam trafiłem? To ciekawa historia. Znajomy przeczytał w prasie, że Lech otwiera skauting na Białorusi i do mnie zadzwonił. Nie zastanawiając się, zatelefonowałem do sekretariatu, umówiłem się na spotkanie z asystentem szefa skautingu, Andrzeja Czyżniewskiego, następnie przez dwa-trzy miesiące przygotowywałem projekt i tak się to zaczęło. Pierwszy sezon spędziłem na obserwacjach – mieszkałem na Białorusi, wszelkie raporty przesyłałem mailami, a raz w miesiącu przyjeżdżałem na spotkania w klubie. Udało mi się wejść dość mocno, bo zimą do klubu trafił Kriwiec.
To twój wynalazek?
Nie chcę powiedzieć, że mój, bo Kriwiec już w poprzednim sezonie zaistniał w Lidze Mistrzów i był wtedy zdecydowanie najlepszym piłkarzem ligi. Jeszcze jako student oglądałem na żywo, jak w barwach BATE strzelał Juventusowi. Potem – już w roli skauta – zrobiłem jednak na jego temat masę obserwacji, łącznie z treningami. Mogę zdradzić, że zastanawiałem się, czy polecić jego, czy Bressana. Postawiłem na Kriwca i mogę powiedzieć, że dołożyłem swoją cegiełkę do tego transferu. Potem dopiero z różnych względów mu nie wyszło.
Z jakich?
Przechodząc do Lecha, miał być dziesiątką, zastępcą Stilicia. Semir jednak nie odszedł i trzeba było cofnąć Kriwca. Na nowej pozycji zatracił swoje wartości, liga go zweryfikowała, ale po odejściu Lewandowskiego i Peszki spadła też jakość zespołu. Poziom zawodników często zależy od tego, z kim grają. Dało nam jednak mocno do myślenia, że najlepszy zawodnik ligi białoruskiej nie potrafił się przebić.
Długo interesowaliście się też Rodionowem.
Ale tu w grę wchodziła przeogromna pensja i olbrzymia kwota odstępnego. Niby były na to pieniądze, ale sam Rodionow nie chciał też odejść. Żona była w ciąży i postanowili zostać na w ojczyźnie. Fajnie gość wyglądał na Białorusi, sporo strzelał, ale tamtejsza liga – może nie licząc trzech zespołów – to kompletny dramat. Wysłałbyś chłopaków z akademii Legii i spokojnie by sobie tam poradzili.
Lech ściągnął Kriwca, a ty już pracowałeś na stałe w Poznaniu, tak?
Wyobrażałem sobie, że przez całe życie będę szukał zawodników na Białorusi, ale klub doszedł do słusznego wniosku – ilu można ściągnąć Białorusinów? Wtedy faktycznie zakończono zainteresowanie tym krajem (śmiech). Mówiąc serio – nie mam pretensji do dziennikarzy z Poznania, bo nawet nie mieli szerszych informacji o skautingu. Nikt w Polsce nie zrobił obszerniejszego wywiadu ze skautem. Wszyscy jakoś wyobrażają sobie tę pracę, ale konkretów brakuje. Nieistotne. Przez pierwszy rok po powrocie praca była produktywna, ale mniej intensywna niż dziś. Nie mieliśmy dostępu do tych wszystkich systemów – jak WyScout – z których korzystamy dziś. Mogliśmy obejrzeć ograniczoną liczbę spotkań, a więcej materiałów wideo załatwialiśmy przez kluby. Rewolucją było wprowadzenie WyScouta. Wszystkie mecze pokazywane w telewizji wrzucają na swoją platformę. Dostawaliśmy zlecenie od szefa skautingu, przeglądaliśmy daną ligę i – jeżeli ktoś się spodobał – ruszaliśmy za granicę.
Jakimi ligami się zajmowałeś?
Nigdy nie skupiałem się na jednej przez dłuższy okres. Po pół roku albo roku zawsze mnie przerzucano do innych rozgrywek. Przemieszczałem się po całej Europie.
Rudnevs?
Nie mogę powiedzieć, że sam go znalazłem. Na ten transfer pracowało kilka osób, w tym Karol Brodowski, i doszliśmy do tego wspólnie. Sobie mogę przypisać Kriwca, Tonewa…
Tonew jest „twój”?
Tak, akurat wtedy obserwowałem Bułgarię. Mieliśmy kilku ciekawych zawodników, nad którymi się zastanawialiśmy – w tym Tonewa i Spasa Delewa. Ostatecznie stanęło na Aleksie. Bardzo zależało mi na tym transferze. Życie – jak widzimy – niestety go zweryfikowało, nie wiadomo, czy chłopak kiedykolwiek się odbuduje, ale klub swoje zarobił.
Ponad trzy miliony funtów.
Sam nic nie osiągnął w Poznaniu, ale jakiś pozytyw jest – kosztował w końcu niewiele, a przebitka była spora.
Kto po Tonewie?
Kebba Ceesay. Przez półtora roku oglądałem ligę szwedzką, ale Kebbę ściągaliśmy w trybie „last-minute”. Dobrze go znaliśmy z wideo, ale – żeby transfer doszedł do skutku – musiała go obejrzeć określona liczba osób.
Czyli?
Różnie, ale przeważnie to minimum pięć obserwacji na żywo.
Bardzo profesjonalnie.
Tak, uważam, że Lech ma skauting na dobrym poziomie. Pięć obserwacji na żywo, a – nie skończyłem – każdy skaut musi dodatkowo obejrzeć pięć spotkań zawodnika na wideo. Tych obserwacji jest masa, ale na koniec wszystko musi się spiąć z finansami, a decyzje – po opinii trenera i dyrektora sportowego – podejmują dalsze osoby. Szkoda mi tylko Kebby, bo te wszystkie kontuzje go zmarnowały. Jeśli uda mu się wrócić i prezentować choć 70% dyspozycji, to Lech będzie miał z niego pożytek.
Jedziemy dalej – Lovrencsics, Hamalainen…
Będę szczery – Hamalainen – choć wystawiłem mu pozytywną opinię – nie jest dziesiątką w moim typie.
Liczby go bronią.
Super człowiek, wysokie umiejętności i świetne statystyki, ale celowałem w jeszcze lepszego zawodnika. Lovrencsics? Tu też mieliśmy duże wątpliwości. Widzimy, jak gra w Polsce. Pół roku dobrze, pół roku słabo. Ostatecznie – biorąc pod uwagę jego jakość i sprawy finansowe – zdecydowanie było warto.
Douglas?
Nie, piłką szkocką się nie zajmowałem, ale uważam, że Barry – mimo swoich braków – może drużynie sporo dać. Stałe fragmenty, dośrodkowanie w biegu… No i na koniec Jevtić.
Chwila, jeszcze Ojamaa.
Podkreślam: nie zajmowałem się w tamtym okresie ligą szkocką. Ojamaa nie był jednak topem w naszych rankingach. Oceniono go pozytywnie, ale to mocno współgrało z korzystnymi warunkami finansowymi. Zająłem się nim dopiero, gdy przyjechał do Poznania na mecz z Koroną. Poznaliśmy się, pogadaliśmy, a dzień później pojechał do Warszawy.
Pół żartem – nie podrzuciliście celowo takiego konia trojańskiego?
Powiem tak – Ojamaa nie jest w moim typie, ale uważam, że w Lechu miałby większe szanse na przebicie niż w Legii. Problem tylko w tym, że powtarzał, że chce grać w ataku, a trener widział go na skrzydle.
On w ogóle ma problem z charakterem. Koledzy z drużyny go nie akceptują.
Ciężko mi to ocenić. Mnie rozmawiało się z nim normalnie.
Okej, Jevtić.
Ciekawa sprawa, bo Lech nie szukał zawodnika na tę pozycję, ale gdy Mariusz Rumak go zobaczył, od razu powiedział, że trzeba go ściągnąć. Najpierw musieliśmy się jednak dowiedzieć, czy w ogóle będzie taka możliwość. Darko grał wtedy na wypożyczeniu w Wackerze Innsbruck…
… gdzie podobno prezentował się bardzo słabo.
Oglądałem go częściej w młodzieżowej reprezentacji, gdzie na tle zawodników, którzy dziś występują w bardzo dobrych klubach, naprawdę się wyróżniał, a nieraz grywał na skrzydle lub jako drugi napastnik. Sam Wacker był natomiast przesłaby. Co z tego, że wystawiali go na dziesiątce, skoro musiał wracać pod obrońców, bo nikt nie potrafił mu podać i piłki do niego nie docierały? Darko ma fantastyczny przegląd pola i niesamowite podanie – długie i krótkie.
Skąd w ogóle pomysł na sprowadzenie gościa z FC Basel? To nietypowy kierunek.
Nasze kluby rzadko wypożyczają zawodników od największych, a to przecież możliwe. My czekaliśmy miesiąc na odpowiedź Basel w sprawie możliwości wypożyczenie Darko. Spodobały im się warunki Lecha – fajna liga, duży stadion, kibice – a że nie miało innych ofert, to przystało na wypożyczenie. Nic nie tracili, ale pamiętajmy – to klub, który musi regularnie wygrywać ligę i występować w Champions League. Z jednej strony nie mogą sobie pozwolić na eksperymenty, z drugiej – nie chcieli zmarnować potencjału zawodnika i musieli go oddać. Lech to dla Jevticia dobre miejsce. A jeżeli Bazylea stwierdzi, że nadaje się już do nich i chcą go z powrotem na dziesiątkę, to wyłożą pieniądze i wezmą go z powrotem.
Czego mu zabrakło, żeby się przebić w Szwajcarii?
Jevtić dopiero teraz rozgrywa pierwszy sezon w dorosłej piłce w pełnym wymiarze. W Wacker często był zmieniany lub wchodził z ławki, a w juniorach Basel – siłą rzeczy – fizyczność stoi na innym poziomie. Widzę jednak, że Darko poprawił się fizycznie i wygląda coraz lepiej. Z wszystkich transferów, do których dołożyłem cegiełkę, ten zawodnik miał prawie każdą cechę na wysokim poziomie. Łącznie z mentalnością. Stuprocentowy profesjonalista i dobry człowiek.
Czyli pracowałeś przy wypożyczeniu Jevticia, a następnie zrezygnowałeś z pracy, decydując się na pół roku bezrobocia?
Dokładnie siedem miesięcy. Czułem, że potrzebuję bodźca do rozwoju, a taki dostałem od Legii. Tutaj mogę na stałe przyglądać się pierwszej drużynie, jestem w kontakcie z trenerem Bergiem, pozostałymi skautami… Cała współpraca zapowiada się bardzo dobrze. Zresztą, odrzuciłem ofertę z klubu – powiedzmy – na poziomie FC Basel, żeby tutaj przyjść. To o czymś świadczy.
Między Lechem a Legią jest aż taka różnica organizacyjna?
Z sympatii i wdzięczności do Lecha nie odpowiem na to pytanie.
Czym się będziesz zajmował w Legii?
Byłem na stażach w różnych klubach – np. Leverkusen i Monchengladbach, dzięki czemu mam porównanie różnych typów skautingów. Jedni korzystają ze skautów regionalnych, drudzy mają np. stałych obserwatorów w danym kraju, którzy nie obcują na stałe z drużyną i jedynie podsyłają raporty. Taka praca jest wygodna, ale mało rozwijająca. Gdybym przyjął ofertę z zagranicy, działałbym w ten sposób, mając jednak świadomość, że na pięć lat jeden, maksymalnie dwóch zawodników trafi do klubu z mojego polecenia. Jasne, tacy skauci są potrzebni, ale mi zależało na czymś więcej – obserwowaniu wielu rynków. Szkoda tylko, że wprowadzono ten przepis o ograniczeniu liczby obcokrajowców spoza Unii, ponieważ w przypadku takich klubów jak Legia i Lech – które skauting mają zorganizowany profesjonalnie – nie ma on sensu. Weźmy taką Serbię – zawodnicy są tam mocno przeszacowani, jeśli chodzi o finanse, ale jeżeli klub stać na dobrą selekcję i odpowiednie wyskautowanie danego Serba, to dlaczego na siłę się ograniczać? Na razie spoza Unii mamy jedynie Guilherme, więc aż tak nas ten zapis nie dotyka, ale wątpię, czy na dłuższą metę przyniesie korzyść.
Mówisz, że zależało ci na obserwowaniu różnych rynków – Lech przecież też ci to umożliwiał.
I jestem mu za to wdzięczny. Tutaj działa się z większym rozmachem i na większą skalę, także finansową, co – nie ukrywajmy – bardzo ułatwia skauting. Legia zbliża się do Europy w takim tempie, że – uwierz – mało kto z Polski odrzuciłby stąd ofertę.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA