Niewielu mieliśmy rodaków, którzy w jakiś sposób zaistnieli w lidze włoskiej. Dosłownie kilku. Ostatnio po Polaków, z uwagi na korzystny stosunek jakości do ceny, sięgają coraz częściej, ale na miano solidnego ligowca zasługuje wyłącznie Kamil Glik. Wiele lat temu gwiazdą Juventusu i Romy był Zbigniew Boniek, a między nimi można umieścić praktycznie tylko Marka Koźmińskiego, który obchodzi dziś 44. urodziny.
18 sierpnia 1992 roku w “La Stampie” napisano, że przedstawiciele Udinese pofatygowali się do Barcelony po to, aby ściągnąć młodego polskiego srebrnego medalistę olimpijskiego. Porozumienie zostało osiągnięte względnie szybko, a dwuletni kontrakt podpisany. Marek Koźmiński trafił do beniaminka Serie A. Już w pierwszej kolejce pokonali 2:1 Inter na San Siro. Z kolei w 20. kolejce, w spotkaniu z Pescarą, Polak zdobył bramkę. Pierwszą bramkę na włoskiej ziemi od czasów Bońka.
Jemu też poświęcane były nagłówki w gazetach. I to wówczas, kiedy był znacznie młodszy od Bońka czy Glika. “Polak wylądował we Włoszech w południe. Wszystko odbywało się w wielkim pośpiechu, bo zaledwie w sobotę grał z reprezentacją mecz z Anglią, gdzie padł remis. Z Anconą wystąpił od pierwszej minuty i robił niesamowite rzeczy” – pisała “La Stampa”.
Albo wtedy, kiedy pisali: “Koźmiński zawstydził Tardellego”, zdobywając bramkę i wywalczając rzut karny w meczu przeciwko Como Calcio, które prowadził słynny Marco Tardelli.
“Ma twarz kogoś, kto właśnie przeszedł przez wrota piekieł” – napisano w jednym z artykułów. Koźmiński w lidze włoskiej miał świetny początek. Zapowiadała się wielka kariera, tymczasem w pewnym momencie wszystko zaczęło się sypać. W 1996 roku nabawił się groźnej kontuzji mięśnia. Potem przytrafił się uraz pięty. Na pierwszy rzut oka niegroźny, ale ostatecznie wykluczający na prawie dwa pełne sezony. Ból w tylnej części stopy był tak silny, że uniemożliwiał normalne funkcjonowanie, chodzenie. Wiosną 1997 Koźmiński był gotowy do gry, ale innego zdania był trener Alberto Zaccheroni.
Przełom? Wyjazdowy mecz z Reggianą. Koźmiński miał przekonanie, że zostanie powołany. Choćby na ławkę. Zaccheroni jednak zostawił go w domu. Wtedy coś pękło. Więź między zawodnikiem, a klubem została nieodwracalnie rozerwana. W sierpniu 1997 roku, po przepracowaniu okresu przygotowawczego z Udinese, trafił do Brescii, gdzie w końcu mógł myśleć o regularnej grze. To właśnie tam spotkał dwie piłkarskie legendy najwyższej próby – Josepa Guardiolę i Roberto Baggio. Ostatni włoski epizod to drugoligowa Ancona, gdzie próbował dojść do formy przed mundialem w Korei i Japonii.
Gdyby nie fatalna kontuzja, w Serie A mógłby osiągnąć znacznie więcej. Miał wielkiego pecha, ale przynajmniej zapewnił kontynuację. Dzięki Koźmińskiemu między Bońkiem a Glikiem nie ma aż tak gigantycznej przepaści.