Lechia Gdańsk sfinalizowała szósty transfer w tym okienku. Jest nim, na co zresztą zanosiło się już od dłuższego czasu, brazylijski obrońca Gerson. Latem, robiąc szósty transfer, Lechia się ledwie rozgrzewała. Nie była nawet na półmetku, w dodatku dostarczała tak bardzo trefny towar, że aż wstyd było się nim zajmować na poważnie. Tym razem jednak, przynajmniej na papierze, wygląda to nieco inaczej.
Niemal każda (niech będzie, że nie liczymy Budziłka) z dotychczasowych transakcji miała swoją wagę:
– Sebastian Mila do środka pola
– Grzegorz Wojtkowiak na prawą obronę
– Jakub Wawrzyniak na lewą obronę
– Donatas Kazlauskas jako inwestycja w przyszłość.
Trzy poważne nazwiska, które w warunkach polskiej ligi mogą zrobić różnicę i młody chłopak z Litwy, który mając lat 20 strzelał i asystował tam na potęgę. Gersona od letnich nabytków Lechii też odróżnia jedna zasadnicza kwestia – nie podpisał kontraktu na pół roku, ale do czerwca 2018. A to już pierwszy sygnał, że warto się z nim zapoznać bliżej. Zwłaszcza, że środkowy obrońca był w tym oknie priorytetem Brzęczka.
Gerson Guimaraes Ferreira Junior – napiszemy (skopiujemy) to raz i nigdy więcej. Co już o nim wiemy? Z całą pewnością można na jego historię spojrzeć z różnej perspektywy. Chłopak wyjechał do Europy wcześnie, jak wielu Brazylijczyków – jako ledwie materiał na piłkarza. W znakomite miejsce, by myśleć o rozwoju, bo do holenderskiego PSV Eindhoven, gdzie z młodzieżą pracuje się więcej niż dobrze. Miał 19 lat, jednak ciągle był własnością brazylijskiego Botafogo. Najpierw wypożyczono go do PSV, a potem do Atletico Madryt, które latem 2011 roku zagwarantowało sobie opcję pierwokupu na poziomie 1,8 miliona euro.
W Hiszpanii mieszkała jego matka, więc Gerson nie wahał się ani chwili, ale piłkarsko szybko przepadł. Tak naprawdę, pierwsze kroki w seniorskiej piłce postawił dopiero w swoim czwartym klubie. A był nim o wiele słabszy od poprzednich Kapfenberg, walczący o utrzymanie w austriackiej Bundeslidze. Austriacy chętnie inwestowali w tego typu egzotykę. Za jednym zamachem sprowadzili jeszcze Harunę Babangidę (dziś gra na Malcie) i Nathana Juniora (obecnie gdzieś na peryferiach w Rosji), by na koniec spaść do drugiej ligi.
Gersonem w Kapfenbergu zachwycił się… Thomas von Heesen. Wówczas trener, a dziś jeden z inwestorów Lechii. Brazylijczyk dawał radę, więc zamiast kopać w drugiej lidze, szybko trafił wyżej – do Rapidu Wiedeń. – Charakteryzuje go wysoka jakość. Jest silny, szybki, dobry w powietrzu, ale ciągle musi uczyć się taktyki – mówił von Heesen. – Myślę, że w Rapidzie też nie pogra długo. Za rok, dwa będzie znacznie dalej.
Tak naprawdę, to podstawowa kwestia, do jakiej w dotychczasowej karierze Brazylijczyka należy mieć poważne zastrzeżenia. W styczniu skończył ledwie 23 lata, a Lechia jest już jego ósmym klubem. Siódmym, jaki ma w Europie od 2011 roku! Nie trafił “znacznie wyżej”, jak prognozowali Austriacy, ale do węgierskiego Ferencvarosu. Tam trenerem z kolei był… Ricardo Moniz. Czyli co, ciągle ta sama sieć układów?
Trudno nadążyć za jego kolejnymi przygodami, ale faktem jest, że Brazylijczyk we wszystkich klubach, do których trafiał już jako dorosły piłkarz, grywał dosyć regularnie. Właścicielem jego karty nieustannie był Kapfenberg, który od momentu spadku aż do dziś non stop go wypożyczał. Najpierw do Wiednia, później do Budapesztu, potem jeszcze do Petrolulu Ploiesti, by wreszcie po ponad dwóch latach tego obwoźnego cyrku dostać konkretne pieniądze za transfer definitywny od nowych inwestorów Lechii.
Z całą pewnością Gerson nie rozwinął się tak, jak jeszcze parę lat temu zakładano. W Ferencvarosie grał tak długo, jak trenerem był tam Moniz. W Kapfenbergu nie zagrzał miejsca, bo klub spadł do drugiej ligi. W Rapidzie sobie radził, ale to też była kwestia roku, po którym musiał poddać się operacji barku. W Rumunii? Nie zachwycił, choć opinie o nim są tam umiarkowanie pozytywne. Kontrakt z Lechią do czerwca 2018 roku z jednej strony sugeruje, że może wreszcie czas na odrobinę stabilizacji w jednym miejscu. Jej brak – siłą rzeczy – musiał odbić się na jego formie. Z drugiej strony – osoby Moniza czy von Heesena w jego życiorysie dość jasno wskazują, że ludzie inwestujący w Lechię znów “zaparkowali” w klubie swojego człowieka.
A z tym doświadczenia mamy niezbyt dobre.