Kariery nie zrobił ani we Francji, ani w Japonii, ani na Wyspach Brytyjskich. Tak naprawdę dobrze szło mu jedynie w drugiej lidze hiszpańskiej, z której – patrząc z perspektywy czasu – niepotrzebnie uciekł do angielskiego Wolves. Równo siedem lat temu pojawiła się informacja, że dostanie okazje ukoronowania kariery. Spełnienia marzenia, rozegrania sezonu bonusowego w amerykańskiej Major League Soccer. Tym sposobem 34-letni Tomasz Frankowski został Strażakiem, ze słonecznej Teneryfy przenosząc się do Chicago Fire.
Amerykański klub szukał skutecznego napastnika, a przy transferze Frankowskiego w grę wchodziła także opcja przyciągnięcia na stadion licznej Polonii. Nie były to czasy, kiedy w MLS, tak jak dziś, za nowych piłkarzy płaciło się miliony. Najbardziej znanym nazwiskiem w Fire był wówczas rok starszy od Frankowskiego Meksykanin – Cuauhtémoc Blanco – który, co ciekawe, ciągle gra w piłkę w lidze meksykańskiej. To właśnie on zrobił robotę przy obu bramkach “Franka” w debiutanckim przed własną publicznością meczu z New England Revolution. Bramkach, które okazały się jego pierwszymi i ostatnimi za Oceanem. Potem coraz częściej lądował albo na ławce rezerwowych, albo na trybunach. Mówił, że sezon będzie udany, jeśli zakończy go z dziesięcioma trafieniami. Do magicznego pułapu zabrakło aż ośmiu.
Poza tym Frankowski popadł w konflikt z trenerem. Miał pretensje, że ten sadza go na ławce rezerwowych pomimo dobrej dyspozycji na treningach. Potem Denis Hamlett, pewnie na złość, zaczął wystawiać go na pozycji… środkowego pomocnika. Po zakończeniu sezonu żadna ze stron nie była zadowolona, więc nie zdecydowano się skorzystać z opcji przedłużenia kontraktu o kolejne dwa lata. Frankowski znów został bez klubu. Nosił się z zamiarem zakończenia kariery. Brał też pod uwagę rozegranie ostatniego, pożegnalnego sezonu w Polsce.
– W Elche, Wolverhampton, Teneryfie i Chicago Fire nie byłem dłużej niż dziesięć miesięcy. Niektórzy Polacy podpisują czteroletnie kontrakty, przez rok albo dwa nie mogą się przebić do składu, a mimo to mają nadzieję, że zaczną grać. Kiedyś myślałem: po co mi to? A oni nagle wchodzili do składu i zaczynali grać regularnie i na koniec przedłużali umowę. Mnie takiej cierpliwości zawsze brakowało. Popełniałem błąd, zbyt szybko odchodząc – opowiadał w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”.
“Ludzie, przecież to emeryt. Czego mogliśmy się spodziewać?” – komentowano jego kolejną nieudaną zagraniczną przygodę w Polsce. Nikt nie przypuszczał, że mając 34 lata wróci do Ekstraklasy i jak gdyby nigdy nic stanie się jej najlepszym napastnikiem. Cztery i pół roku w Jagiellonii Białystok, 52 gole. A chciał wieszać buty na kołku…