“Derby Afryki”, czyli pierwszy z ćwierćfinałowych meczów Pucharu Narodów Afryki był prawdziwą jazdą obowiązkową dla każdego konesera egzotycznego futbolu. Demokratyczna Republika Kongo kontra Kongo. Brzmi nieźle? To dopiero początek. Okazało się bowiem, że ćwierćfinałowe starcie poważnej międzynarodowej imprezy jest podzielone na dwa, zupełnie oddzielne widowiska. W pierwszej połowie wszyscy zawodnicy udowadniają, że ich afrykańskie korzenie nie uniemożliwiają wcale nudnej, opartej na potrójnej asekuracji i ultra-uważnym kryciu gry. Zero strzałów, zero zagrożenia, jeśli już ktoś przedziera się w okolice pola karnego rywali – akcje kończą się kiksowatymi uderzeniami.
W drugiej połowie zaś… No, tutaj dostaliśmy wszystko to, z czym kojarzy się Puchar Narodów Afryki i za co wielu fanów piłki nożnej uwielbia go oglądać. Sześć goli. Dwie poprzeczki. Kompletne odpuszczenie jakiegokolwiek pozorowania gry defensywnej. Rajdy typu “kopnę-najmocniej-jak-umiem-a-potem-dobiegnę” (serio, w jednej akcji skrzydłowy DR Konga wypuścił sobie piłkę na jakieś osiem metrów, minął na biegu dwóch obrońców i ponownie wszedł w prowadzenie piłki). Radość. Jeżdżenie tyłkiem po murawie w ramach cieszynki. Tańce, tajemnicze gesty i oczywiście finezyjne fryzury.
Gdybyśmy mieli podać definicję PNA, byłoby to właśnie 45 minut z meczu Konga z Kongiem. Najpierw zespół w bieli naciera, przeważa, trafia w poprzeczkę… i chwilę po tym dostaje szybkie dwa ciosy, za każdym razem błaźniąc się w defensywie i kompletnie odpuszczając krycie w obrębie własnego pola karnego. Rozochoceni dwiema bramkami Kongijczycy (bez demokratycznej republiki) zaczynają podkręcać tempo i… ponownie optycznie przeważająca drużyna zostaje skarcona. 2:1. 2:2. 2:3! Znakomity powrót DR Kongo przedzielają jedynie kolejne próby ataków ze strony bez-DR Kongo, trener Stefan Białas komentujący mecz bierze nervosol patrząc na kompletne ignorowanie jakichkolwiek założeń taktycznych, a my bawimy się coraz lepiej, patrząc jak “derby Afryki” zamieniają się w podwórkowy mecz osiedle na osiedle. Oba zespoły oddały łącznie 33 (!) strzały, trzy razy piłka trafiała w konstrukcję bramki, do tego jeszcze te sześć goli na przestrzeni niecałych 40 minut.
Absurd i szaleństwo. Indywidualne pochwały? Bolasie, który bezlitośnie obnażał brak zwrotności u całej defensywy Konga, Mbokani, strzelec dwóch goli, obaj bramkarze, którzy wyjęli kilka ciekawych piłek… Aha, na wyróżnienie też ta garstka kibiców, która mimo wszystko pojawiła się na trybunach. Trochę utonęli na tym gigantycznym, pustym stadionie, ale szacunek za podjęcie walki o jego wypełnienie. Chyba było warto. Choćby dla tego widoku…