Z piłką przy nodze był raczej nieszczególny. Potrafił kopać i nad nią panować, to jasne, ale nazwanie go wirtuozem byłoby nieuzasadnionym nadużyciem. Jak ryba w wodzie czuł się w momencie, kiedy on, albo któryś z kolegów… padał na trawę. Wtedy brał piłkę w ręce, ustawiał ją i strzelał. W tym konkretnym momencie zderzenia stopy z futbolówką czuł się wyjątkowo. Był królem. Królem rzutów wolnych. Dziś 40. urodziny obchodzi Brazylijczyk – Juninho Pernambucano.
10 listopada 2013 roku, Maracana. Vasco da Gama, ze swoją legendą Juninho w składzie, gra ligowy mecz z Santosem. Dla doświadczonego Brazylijczyka spotkanie kończy się jednak przedwcześnie. Z boiska ściągnęła go poważna kontuzja uda. Kontuzja, która ostatecznie zakończyła jego piękną karierę.
– Przez te dwadzieścia lat poświęciłem piłce ciało i duszę. W Paryżu mieszkałem osiem lat i w ciągu tych ośmiu lat nie miałem czasu, żeby odwiedzić Wieżę Eiffla. Zawsze wierzyłem jedynie w ciężką pracę. Dlatego zaszedłem tak daleko. Na początku trenerzy mówili, że jestem zbyt wolny. Że nigdy nie zostanę profesjonalistą. Pracowałem nad szybkością, jasne, ale ograniczała mnie genetyka. Nigdy nie byłem sprinterem. Starałem się nadrobić umiejętnościami technicznymi i to one zaprowadziły mnie na samą górę – mówił, zalewając się łzami, na pożegnalnej konferencji prasowej.
Najważniejsza cecha charakteru? Perfekcjonizm. Ale taki totalny. Kiedy w wieku 19 lat przyjechał grać do Rio de Janeiro, miał już żonę i córeczkę w drodze. W jego życiu nie było miejsca na balangowanie. Poza tym chyba nie był najbardziej lubianą osobą w szatni. Na przykład na zgrupowaniach nienawidził dzielić z kimś pokoju. Hałas i światło przeszkadzałyby mu w koncentracji. Jeśli coś mu wadziło, to od razu szedł na skargę do opiekuna. Wszystko, nawet pesymizm, introwertyzm i niekoleżeńskość, można mu jednak wybaczyć. W końcu to najwybitniejszy wykonawca rzutów wolnych w historii piłki nożnej.
I nie ma w tym żadnego nadużycia. Niektórzy mogą woleć Davida Beckhama, inni Andreę Pirlo, a pozostali Michela Platiniego. Za Juninho przemawiają jednak dowody, których obalenie jest niemożliwe – liczby. Bezpośrednio z rzutów wolnych zdobył w swojej karierze blisko sto bramek. To jego styl kopiują dziś Cristiano Ronaldo, Didier Drogba, czy Andrea Pirlo. Ten ostatni poświęcił mu nawet cały rozdział w autobiografii. „Szukanie sukcesu rzutów wolnych Juninho stało się obsesją. Nurtowało mnie w jaki sposób uderza piłkę, a nie gdzie ona później leci. Kontakt z futbolówką miały tylko trzy jego palce. Robił niesamowite rzeczy” napisał.
Tak sobie myślimy, że to chyba jedyny piłkarz jakiego znamy, który zbudował swoją markę wyłącznie na biciu rzutów wolnych. Dzięki temu został legendą i Vasco da Gama, i Lyonu. Jak tu się nie zgodzić z tezą, że aby być wyróżniającym się zawodnikiem, wystarczy dopracować do perfekcji zaledwie jedną z umiejętności?