Środowisko piłkarskie nie przeszło żadnych przemian, gdy upadała Odra Wodzisław. Żadnych, gdy z rozgrywek pierwszej ligi wycofywał się Ruch Radzionków. Zero reform po upadku ŁKS-u, brak śladu jakiejkolwiek refleksji po spektakularnym bankructwie Polonii Warszawa. Dziś, gdy o krok od wycofania z ligi i upadłości likwidacyjnej była kielecka Korona, najwyższy czas na poważną dyskusję. Najwyższy czas na przemyślenie kierunku oraz tempa, w którym biegnie cała liga. Czas na zastanowienie się nad tym, czemu prowadzenie klubu jest tak drogie i czemu tak ciężko uniknąć nam kolejnych zgonów na trasie ekstraklasowego maratonu.
Odwiedziliśmy Kielce i sprawdziliśmy, czy ich recepta na wyjście z kryzysu jest godna uwagi. Godna powtórzenia i propagowania w całej Polsce, bo przecież udawanie, że finanse są problemem jedynie Korony to krótkowzroczność godna rodzimych polityków. Wynik? Albo się opamiętamy, albo… nikt nie może czuć się bezpiecznie.
*
Plan naprawczy w Koronie funkcjonuje już od kilku ładnych miesięcy. To właśnie jego wynikiem było zejście z kosztów przez wypuszczenie z klubu m.in. Korzyma czy Lisowskiego. To właśnie ów plan naprawczy sprawił, że początek ligi w wykonaniu kieleckich zawodników był… niespecjalnie udany. Paradoksalnie – oszczędności kosztują. Płaci się za nimi punktami w ligowej stawce.
Połowa sierpnia. Piąta kolejka Ekstraklasy. Korona przyjmuje u siebie Górnika Zabrze, przegrywa 0:3, a fatalna gra na oczach 6,5 tysiąca widzów ma bardzo wymierny skutek – następny mecz ogląda o dwa tysiące kibiców mniej. Pół roku później dowiadujemy się, że goście z Górnego Śląska przyjechali na mecz składem, który kosztował ich więcej, niż przewidywał limit nałożony przez Komisję Licencyjną. Dowiadujemy się, że zabrzanie w pewien sposób oszukiwali – nie zapłacili chociażby Rozwojowi Katowice, nie uszanowali wytycznych KL, mówiąc wprost – zbudowali skład na kredycie. Wygrali 3:0, ale patrząc pod kątem finansowej uczciwości, której brak wykazała niedawno wspomniana Komisja Licencyjna – kto był zwycięzcą tego spotkania?
Wychodzimy od meczu Górnika z Koroną, bo to najlepsza para do snucia wszelkich porównań. Jedni nie trzymają się zaleceń Komisji Licencyjnej, która pragnie pomóc im wyjść z długów. Drudzy zaś budują na minimalnych stawkach, starając się przejść przez finansowy zakręt bez większych obrażeń. Na boisku 3:0. Organizacyjnie?
Cóż, to właśnie Korona stała jeszcze kilkanaście dni temu nad przepaścią. Dlaczego?
*
Prezydent miasta nie ma żadnych wątpliwości. Od początku do końca Rada Miasta prowadziła walkę polityczną, której celem był właśnie on sam. – Tu nie chodzi o Koronę, chodzi o Lubawskiego. Oni po prostu mnie nie lubią, z różnych powodów – mówi w rozmowie z nami prezydent Wojciech Lubawski. – Przez całą kampanię moi przeciwnicy bili tylko w jeden bęben – klub. Dlatego, że w nic innego nie mogli bić.
Zostawiając oceny polityczne, trudno nie zauważyć, że faktycznie radni bazowali na dość populistycznych hasłach. Ich najpoważniejsze zarzuty wobec Korony? Pod każdym moglibyśmy się podpisać: przepłacani zawodnicy, dotowanie z publicznych pieniędzy spółki, która powinna być prywatna, przejadanie miejskich dotacji, krótkowzroczność. To grzechy główne, za które faktycznie można rzucać kamieniami i sami chętnie przyłączylibyśmy się do grillowania. Problem polega na tym, że od kwietnia 2014 roku, czyli od momentu, gdy w klubie pojawił się prezes Paprocki… Korona dąży do normalności.
Spójrzmy na Kielce z dystansu, którego brakuje bodaj wszystkim, którzy wypowiadali się o losach Korony w tamtejszych lokalnych mediach.
– trwonią od lat publiczne pieniądze – fakt i patologia
– większą część wydatków stanowią pensje nieszczególnie wybitnych zawodników – fakt i patologia
– poprzedni prezes pogubił z nazwiska kilka liter, stając się Tomaszem Ch., który ma prokuratorskie zarzuty m.in. o oszustwo i przywłaszczenie dwustu tysięcy złotych – fakt i patologia
– nowy prezes, Marek Paprocki, już w letnim okienku starał się zejść z kosztów – fakt i próba wyjścia na prostą
– Komisja Licencyjna nie ma do Korony większych zarzutów, pomimo sporych kłopotów finansowych dotrzymuje terminów spłaty długów – fakt i próba wyjścia na prostą
– Korona ma przed sobą „sądny czerwiec” podczas którego większość kontraktów będzie zdecydowanie obniżona – fakt i próba wyjścia na prostą
Rozumiemy więc w pewnym sensie radnych, którzy stwierdzili, że warto walczć o przejrzystość w Koronie, ale jeszcze bardziej rozumiemy prezydenta Lubawskiego, który stwierdził, że polowanie na czarownice w takim momencie jest dość nierozsądne.
– Dzisiaj prezes Paprocki wprowadza reżim w dwóch obszarach: są pewne zaległości, które musimy spłacić w kilku ratach, wśród tego między innymi zobowiązania wobec zawodników. Większość z nich zgodziła się na takie rozwiązanie, podobnie jest z innymi wierzycielami. Dzięki temu pieniądze, które otrzymała Korona nie zostaną w całości przeznaczonę na spłatę długów. Równolegle prezes ma przed sobą zadanie zejścia z kosztów, co już się dzieje. Najdrożsi zawodnicy mają umowy do czerwca i z pewnością będą musieli zgodzić się na niższe zarobki, albo po prostu odejść z Korony. Chyba że w międzyczasie znajdzie się nowy właściciel, choć wszyscy inwestorzy, z którymi prowadzimy rozmowy, chcą poczekać do końca sezonu, by mieć pewność, że wchodzą w ekstraklasowy, a nie pierwszoligowy klub – streszcza sytuację w rozmowie z Weszło sam prezydent Kielc.
Brzmi to całkiem rozsądnie, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę całokształt „walki o Koronę”. Zaczęło się w kampanii wyborczej, skończyło na dwóch kluczowych sesjach Rady Miasta, podczas których lokalni politycy „grillowali” prezydenta oraz osoby związane z klubem. To właśnie tutaj należy wspomnieć, że bardzo sympatyczne postulaty radnych pokroju „grajmy wychowankami” oraz „zwolnijmy najdroższych piłkarzy”, przeplatały się z dość absurdalnymi propozycjami i uwagami.
– Jeden z radnych stwierdził, że według niego Korona powinna znów stać się stowarzyszeniem, co mogłoby otworzyć nowe furtki finansowania. Oczywiście radny nie miał pojęcia, że w Ekstraklasie mogą grać wyłącznie spółki akcyjne… – mówi nam Paweł Jańczyk, wieloletni spiker i rzecznik prasowy Korony. – Inny radny konsekwentnie głosował przeciwko jakimkolwiek dotacjom na rzecz klubu, aż do ostatniej sesji Rady Miasta. Wtedy zaś po wystąpieniu prezesa Paprockiego dopytywał, czy to prawda, że pieniądze z miasta to zaledwie 30% budżetu, bo reszta to m.in. dochód ze sprzedaży praw telewizyjnych czy dnia meczowego. Wygląda na to, że zmienił zdanie właśnie wówczas, gdy usłyszał, że jednak to nie do końca tak, że Korona jest finansowana wyłącznie z pieniędzy miasta i po raz pierwszy zagłosował za wsparciem…
Podobnych przykładów było więcej. Odcięcie od realiów piłkarskich, słaba orientacja w środowisku, wręcz sportowa ignorancja – bo tak trzeba określić brak wiedzy o pieniądzach z NC+. Zresztą, sam fakt, że dyskusję na temat Korony rozpoczęto tak późno, też jest dość znamienny.
– Niestety przed przyjęciem budżetu odbyły się wybory, a klub zaczęto wykorzystywać trochę jako polityczny oręż. Bardzo tego nie chcemy, jako pracownicy klubu czy jako klub sam w sobie staramy się być od tego jak najdalej, ale nie zawsze się da – tłumaczy Paweł Jańczyk. – Zmienił się nieco podział sił – prezydent miasta pozostał na stanowisku, ale w Radzie Miasta jego ludzie utracili większość. Stąd właśnie spór o Koronę, który można określić jako pewne polityczne tarcia. Można dyskutować, czy słusznie, że miasto pomaga klubowi, czy na pewno w takiej kwocie, może w jakiś inny sposób, ale mam wrażenie, że nie do końca tego dotyczył spór. Do tego argumenty typu: nie damy na Koronę, bo chcemy mieć dwa chodniki więcej, albo nie damy na Koronę, bo moje dziecko w przedszkolu miał rok temu zimną zupę…
Rzecznik opowiada nam też, jak wyglądała najważniejsza dla Korony sesja Rady Miasta – ostatnia w ubiegłym roku, podczas której przyjęto budżet dla Kielc. – Cały budżet to ponad miliard złotych, a pani skarbnik czytała pozycja po pozycji wszystkie wydatki miasta na nadchodzący rok. Nie było żadnych obiekcji do jakiegokolwiek z punktów budżetu, nie było dopytywania na co, po co i dlaczego w takiej kwocie. To wszystko pojawiło się dopiero przy temacie Korony, gdzie widniała kwota niecałych ośmiu milionów.
*
Kluczem do uratowania Korony stało się więc przekonanie radnych, że osiem baniek to nie pensje dla przepłacanych, zagranicznych zawodników i wyrzucenie kasy w błoto, ale próba spłaty wszelkich zaległości, posprzątania bałaganu po poprzednim prezesie i walki o utrzymanie w Ekstraklasie. A wcześniej: przetrwanie. W dniu ostatniej sesji Rady Miasta, na której radni mieli wydać wyrok, prezes Paprocki złożył do sądu wniosek o upadłość likwidacyjną. Zagranie va banque? Próba wywarcia presji na politykach?
– Prezes cały czas pozostaje pod kontrolą prawników. Upadłość likwidacyjna nie była jego pomysłem na szantażowanie radnych, ale obowiązkiem – zaciągnięcie jakichkolwiek zobowiązań bez pewności, że spółka będzie mogła je spłacić byłoby przestępstwem. To z jego strony nie była żadna gra, ale zabezpieczenie własnych interesów – przypomina Wojciech Lubawski. – Kto zna kodeks handlowy i skalę odpowiedzialności zarządu nie powinien być zaskoczony.
*
Wiatr zmian – że tak to górnolotnie ujmiemy – powinien jednak wiać nieco szerzej, niż tylko w Kielcach. Koronę na ten moment – czyli przynajmniej do czerwca – udało się odratować, ale przecież w kolejce stoją już kolejne kluby na granicy bankructwa. Jak temu zapobiec? Jakie plany mają w Koronie, jak walczyć z patologiami? Prezydent Lubawski jest optymistą. – Cała piłka się zmieniła. To nie jest tak, jak trzy czy pięć lat temu, gdy te ceny były naprawdę horrendalne. Dziś zapraszamy zawodników z Portugalii czy Hiszpanii, nawet z drugiej ligi, moim zdaniem porównywalnej z Ekstraklasą, i słyszymy, że zawodnik oczekuje wynagrodzenia na poziomie dwóch tysięcy euro. Na tle zarobków sprzed kilku lat to jest śmieszna cena.
Wtóruje mu również rzecznik Paweł Jańczyk. – Te zmiany już widać. Można porównać kontrakty sprzed dwóch lat, Arboledy czy Garguły, o których mówiło się dość głośno, z tymi, które mamy w lidze obecnie. Myślę że poza Legią i Lechem, może jeszcze jakimiś pojedynczymi zawodnikami z innych klubów, raczej nie przekraczamy 50 tysięcy złotych miesięcznie – tłumaczy. – A są pewnie kluby, które maksymalnie płacą w okolicach kilkunastu tysięcy złotych i tego limitu się mocno trzymają. Tutaj widać też pracę Komisji Licencyjnej, która – jeśli nadal będzie kontrolowała sytuację finansową w klubach Ekstraklasy – może zmienić sposób myślenia działaczy. Oni muszą zacząć patrzeć szeroko, dalej, niż tylko do następnego miesiąca. A co za tym idzie – także ostrzej negocjować kontrakty.
Prezes Paprocki zagrał zresztą podczas całego zamieszania wokół Korony w otwarte karty. 80% wydatków na pensje w klubie to wynagrodzenia zawodników. Stanowią również lwią część całego budżetu, a razem z przeróżnymi prowizjami – główną przyczynę wszelkich problemów z płynnością finansową. Stąd w Kielcach, ale i kilku innych miastach w Polsce głośny okrzyk: stop. Tniemy koszty. Oferujemy niższe kontrakty. – Jestem w kontakcie z prezydentami innych miast, z prezydentem Frankiewiczem z Gliwic, z prezydentem Dutkiewiczem z Wrocławia i my wszyscy jesteśmy zgodni, że jeśli nie przeprowadzimy pewnych zmian, to przyszłość rysuje się w czarnych barwach – przekonuje prezydent Lubawski. – Zostały nam zabrane pieniądze z gier hazardowych, które kiedyś były poważnym dostarczycielem pieniędzy do branży. Musimy obniżać koszty, bo inaczej się nie utrzymamy. To kwestia roku, może dwóch lat, aż ceny spadną do realnego poziomu, bo utrzymywanie dalej średnich zawodników, którzy zarabiają kilkadziesiąt tysięcy złotych nie może już dłużej trwać.
Argumenty przeciwników stara się także zbijać rzecznik Jańczyk. W rozmowie z nami używa najbardziej przekonującego argumentu – wyliczeń finansowych. – Trzeba brać pod uwagę, że wycofanie Korony z Ekstraklasy spowodowałoby również sporo strat dla miasta. Po pierwsze stadion, który ciężko byłoby wykorzystać do organizacji koncertów czy innych wydarzeń. Do tej pory służy głównie jako obiekt rozgrywania spotkań Korony, więc po likwidacji klubu właściwie przestałby w jakikolwiek sposób zarabiać. Do tego kary – między innymi dla Ekstraklasy SA, dla telewizji NC+ i wielu innych partnerów. Te kwoty, którymi zostalibyśmy ukarani za wycofanie się z rozgrywek z pewnością przewyższyłyby 7,8 miliona złotych dotacji od miasta.
Słuchając tego typu wypowiedzi można tylko przyklasnąć, ale nie da się ukryć, że ten cały bałagan nie stworzył się z dnia na dzień. Co więc doprowadziło Koronę do miejsca, w którym przez kilkanaście miesięcy musi nagle wyciąć większość najlepiej opłacanych zawodników i drastycznie obciąć wszystkie wydatki?
*
„Prezesa nie ma w klubie”. „Prezes przebywa na zwolnieniu”. „Prezes Tomasz Ch. z zarzutami”. Tak, możliwe, że to niesprawiedliwe ujęcie sprawy, ale bajzel w Koronie, który trwał z niewielkimi przerwami od czasów opuszczenia klubu przez Krzysztofa Klickiego, miał uporządkować poprzedni prezes, Tomasz Chojnowski. Miał zrobić porządek, przygotować grunt pod nowego inwestora i przekazać miejską spółkę w ręce potężnego właściciela, a skończył z kilkoma literami w nazwisku mniej. Przejrzeliśmy nasze prywatne archiwum. Lista grzechów zarówno prezesa, jak i towarzyszącego mu Andrzeja Kobylańskiego jest dość długa. Odpuszczenie Angielskiego. Odpuszczenie Bąka. Wyrzucenie Ojrzyńskiego. Sprawa Kwietniewskiego, który „był w Fulham, ale nie został do Fulham sprzedany”.
Ojrzyński dla „Przeglądu Sportowego”:
Nie dogadałem się z osobami decyzyjnymi, co nie znaczy, ze klub jest mi obojętny. Były prezes już ma cieplutko, a niedługo i pan Kobylański będzie musiał się tłumaczyć. Obaj uknuli spisek, żeby mnie wyeliminować. Stałem się niewygodny. Mieli swoje interesy, które blokowałem. Do klubu miało przyjść dwóch Słoweńców na układzie, ale się nie zgodziłem. Wkroczyliśmy na wojenną ścieżkę. Przed sezonem byłem na pielgrzymce w Hiszpanii, a oni dzwonili i proponowali swoje wynalazki: piłkarza z Chin czy Niemca z Oberligi. Nie wyraziłem zgody, a oni pytali: Jak to? Dlaczego ich odrzucasz? Próbowali mi wciskać piłkarzy. Zapytałem jednego czy przyjedzie do nas i czy ma menedżera. „Nie mam” – odpowiedział.
Następnego dnia dzwonią z klubu, że jest trzech menedżerów i każdemu trzeba zapłacić. Opowiedziałem o tym prezydentowi Kielc, ale nie wierzył. „To niemożliwe, Chojnowski jest moim zaufanym człowiekiem” – słyszałem. Jestem przekonany, że niedługo zacznie wypływać wiele informacji niekorzystnych dla byłych działaczy. Naruszyłem ich interesy, dlatego się mnie pozbyli. Stopniowo mnie ograniczali, robili na złość. Dogadałem się z Marcinem Robakiem, przyjechał nawet do Kielc, ale prezes nie miał czasu, żeby się z nim spotkać. Tłumaczył, że Robak jest za stary i w Turcji nic nie strzelał. Podobnie było z Igorem Lewczukiem.
Kobylański w rozmowie z Weszło:
Czy Mikołaj Kwietniewski latem zeszłego roku został sprzedany do Fulham?
No… Przebywa tam, tak.
Ale przebywa tam czy został sprzedany?
(śmiech) Na razie przebywa tam.
W sierpniu zeszłego roku, w rozmowie z echodnia.eu powiedział pan, że to Marek Jóźwiak pilotuje ten transfer.
Tak jest.
Dodał pan również, że póki co dostaliście za niego ekwiwalent, a gdy zawodnik skończy 16 lat, otrzymacie resztę.
Dokładnie tak jest.
Czyli otrzymaliście od Fulham te 20 tys. euro, tytułem ekwiwalentu?
Proszę pana, chłopak jest, przebywa tam. Kończy 16 lat i dalsze kroki będą podjęte. Mamy wszystko zapisane w dokumentach.
Czyli wy macie już teraz podpisaną umowę z Fulham, która wejdzie w życie jak skończy 16 lat?
Tak jest.
A to jest, pana zdaniem, zgodne z przepisami FIFA?
Po 16. roku życia wszystko jest zgodne.
Ale wyjechał, mając 14…
Proszę pana: są umowy podpisane z klubem, transfer pilotuje jego pan menedżer, Marek Jóźwiak, wszystko jest na dobrej drodze, żeby chłopak grał, rozwijał się.
Konferencja z tajemniczym, dżinsowym inwestorem.
*
A trupów faktycznie zaczęło wypadać więcej. Między innymi skandalicznie wysokie umowy, oryginalne transfery, brak jakiejkolwiek wizji budowy klubu, wspomniane wyprowadzenie 200 tysięcy złotych przez prezesa… Wojciech Lubawski, prezydent miasta, sugeruje nawet, że Chojnowski mógł działać na szkodę spółki.
– Podejrzewam, że były prezes miał świadomość, że przyjście nowego inwestora byłoby dla niego równoznaczne z utratą stanowiska. Umowy, które podpisywał były absolutnie w poprzek wszelkich ustaleń z potencjalnymi inwestorami – twierdzi prezydent miasta. Pretensje ma zresztą nie tylko do byłego prezesa. – Była taka sytuacja, gdy przyjechali Niemcy, z którymi mieliśmy finalizować umowę przejęcia klubu. W Kielcach pojawiła się cała ich ekipa, chcieli obejrzeć mecz ze Śląskiem Wrocław. Przegraliśmy 0:5 na swoim stadionie. To nie jest przypadek. Środowisko piłkarskie to bardzo ciężki obszar, rządzący się pewnymi specyficznymi prawami. Dżungla. Ale musimy z niej jakoś wyjść.
Dopytujemy prezydenta, dlaczego zmiana prezesa i ogółem reformy w spółce nadeszły tak późno.
– Pierwszy otrzymany sygnał dotyczący nieprawidłowości natychmiast spowodował wprowadzenie kontroli przez Radę Nadzorczą oraz odwołanie prezesa Chojnowskiego. Wbrew pozorom on mógł jeszcze sporo zaszkodzić, gdybyśmy odpowiednio wcześnie nie zareagowali. Czy mogliśmy wcześniej… Oczywiście, że umowa na kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie na kilka sezonów, w dodatku z zawodnikiem, który jest dość kiepski to rażąca sprawa, ale te umowy nie były w klubie. One były w szufladzie prezesa Chojnowskiego. W momencie, kiedy prezes został odwołany z innych przyczyn, tego typu kontrakty zaczęły wychodzić na jaw. Nie mogliśmy zapobiec temu wcześniej, skoro za podpisywanie umów był odpowiedzialny jeden człowiek.
*
Pozostaje jedno pytanie: co dalej? Wszyscy zgadzają się co do tego, że w Koronie przez lata panował patologiczny klimat, zresztą jak w całej polskiej piłce. Nie da się jednak zaprzeczyć, że od pewnego czasu kielczanie walczą o normalność. – Trwają rozmowy układowe z wierzycielami, piłkarzami, innymi firmami, wobec których mamy jakieś zaległości i wszystko zmierza w kierunku wspomnianej upadłości układowej – tłumaczy Paweł Jańczyk. Kluczem w tym wypadku jest możliwość regularnego spłacania długów w ratach, na co już w tej chwili przygotowały się władze Korony. Spora część miejskiego dofinansowania na 2015 rok to właśnie uregulowanie wszelkich zaległości.
Cel numer dwa? Dopięcie sprzedaży. Uporządkowany, czysty klub bez długów oraz z zawodnikami na krótkich i niskich kontraktach jest dla potencjalnych inwestorów atrakcyjniejszy, niż firma „schyłkowego” Chojnowskiego. – Jestem przekonany, że w tym roku uda się już dopiąć sprzedaż Korony. Kilka razy byliśmy o krok, zawsze brakowało finalizacji, ale najważniejsze, że zainteresowanie klubem jest duże – przekonuje prezydent Lubawski, ale podobne wypowiedzi słyszeliśmy przecież już rok i dwa lata temu.
Najważniejszy wydaje się jednak cel numer trzy, ten, którego w Kielcach akurat nikt sobie nie zakładał. Ta cała polityczna gra sprzed kilku tygodni, całe zamieszanie wokół Korony, może bowiem przyczynić się wydatnie do zmiany myślenia w całej lidze. Jeśli Komisja Licencyjna doceni plan naprawczy prezesa Paprockiego jednocześnie bezwzględnie egzekwując wszystkie przepisy wobec klubów balansujących na granicy bankructwa, przeciągających „ugody” i migających się od rzetelności finansowej, do tego zaś zwiększą się wpływy z praw telewizyjnych… Cóż, to może faktycznie wymóc zakończenie pewnego okresu w rodzimej piłce.
Okresu życia na kredycie i z miejskich dotacji.
JAKUB OLKIEWICZ
Fot.FotoPyK