Równo dziesięć lat temu jeden z najlepszych polskich pomocników, sześciokrotny mistrz i etatowy reprezentant, Mirosław Szymkowiak, obrał egzotyczny – przynajmniej jak na tamte czasy – kierunek transferowy. Przeniósł się do tureckiego Trabzonsporu, nieświadomie przecierając ścieżkę wielu rodakom. Z czasem Trabzon z obiecanego miasta dostatku stał się miejscem żywcem wyjętym z najgorszego koszmaru. Ledwie dwa lata po podpisaniu kontraktu Szymkowiak zszokował środowisko, kończąc karierę w wieku zaledwie 30 lat.
– To przemyślana decyzja, nie żadna gra. Dojrzewała w Mirku już od mundialu w Niemczech i myślę, że jest ona ostateczna – mówił agent zawodnika, Grzegorz Bednarz. Sam Szymkowiak nie chciał tego komentować. Decydujący wpływ na taki krok, w młodym przecież wieku, miały chroniczne kontuzje. Swoje zrobił też pobyt w Trabzonie. Mieście, w którym Szymkowiak, a raczej “Simsik” – jak nazywali go miejscowi – był bohaterem. Jednym z najmocniejszych punktów drużyny, obok tureckiego napastnika Fatiha Tekke. Strzelał i asystował, a jego klub mógł równać się z najlepszymi.
– W pierwszym półroczu w Turcji strzeliłem dziewięć bramek i ludzie dosłownie nosili mnie na rękach. Szedłem sobie dłuższą chwilę główną ulicą, gdy nagle zorientowałem się, że za mną krok w krok idzie ze 150 osób. Tłum nagle zaczął skandować – „Simsik, Simsik!” – to słowo w ich języku oznacza „błyskawicę”. Podrzucali mnie na rękach, ciskali mną we wszystkie strony. A tu z kieszeni mi się drobne posypały, wypadła mi komórka. Kompletne szaleństwo – opowiadał.
Sielanka trwała do czasu. Z każdym miesiącem i każdą kolejką Trabzonspor miewał się coraz gorzej. Krewcy tureccy właściciele podczas okienek transferowych gwałtownie wietrzyli skład, co nie wpływało dobrze ani na atmosferę, ani wyniki. Trabzonspor miał też swoje czarne strony. Szymkowiak opowiadał, że deszcz meteorytów skierowany na autobus po przegranym meczu to normalka. W ten sposób kibice okazywali niezadowolenie. Po kilku porażkach szyby wybijano kamieniami wielkości melonów. Zdarzyło się nawet porwanie.
I jeszcze te kontuzje… Ciągłe jechanie na różnych tabletkach, blokadach i innych wynalazkach trabzońskich znachorów. Uśmierzały ból, jednocześnie niszcząc organizm. – Nagminnie brałem po 3-4 tabletki dziennie, które rujnowały mój żołądek i jelita. Ktoś, kto nie bierze takich rzeczy, nie zrozumie o czym mówię. Te wszystkie zastrzyki w Achillesy… Przed każdym meczem brałem zastrzyk. Nikt nie zastanawiał się, jaką wyrządza mi krzywdę – żalił się w “Przeglądzie Sportowym”.
Kariera Szymkowiaka była jedną z najdziwniejszych w polskiej piłce. Z jednej strony gwiazda Ekstraklasy, czołowy kiedyś reprezentant Polski. Z drugiej ostatecznie niepowodzenie za granicą, kontuzje i fatalny mundial w 2006 roku, który napędził decyzję o zakończeniu kariery. Piłkarz wielu pryzmatów, którego trudno ocenić w sposób jednoznaczny. Swoje jednak zrobił, co z pewnością potwierdzą kibice Widzewa i Wisły.