Zajęcia z logopedą trwają 40-60 minut. Cida Coelho przyjeżdża do ośrodka treningowego Santosu raz w tygodniu. Stoi przed nią trudne zadanie – nauczyć nastolatka, jak wypowiadać się, by nie wychodził na głupka. Co mówić, w jaki sposób i jak budować pełne zdania, by trafić nie tylko do tych, dla których piłka kończy się z ostatnim gwizdkiem sędziego. Wykłady z kultury Japonii? Niby zupełnie zbyteczne, ale przecież wkrótce Klubowe Mistrzostwa Świata i nowy rynek stoi otworem. Wypadałoby wiedzieć, jak go przejąć. W końcu kolejne miliony na Twitterze czy Instagramie piechotą nie chodzą. Projekt ma być dopieszczony od A do Z. Zajmuje się nim kilkadziesiąt osób. Od dziennikarzy, przez prawników, prywatnego fryzjera, aż po wiceprezesa banku Santander, odpowiedzialnego za prywatne inwestycje zawodnika. Dossier przygotowane przez analityków Barcelony liczy 80 stron. Więcej niż w przypadku „normalnego” piłkarza. Ale Neymar to więcej niż piłkarz. Neymar to chodząca korporacja.
88. minuta meczu Brazylia – Kolumbia. Juan Zuniga brutalnie wbija się w Brazylijczyka. Dalszą część historii znacie. Koniec mundialu dla Neymara. Koniec mundialu dla reprezentacji. W końcu – jak wieszczą eksperci – reprezentacja może bez skrzydłowego Barcelony grać dobrze, ale nie zwyciężać. Kraj opanowuje totalna histeria. Helikoptery stacji telewizyjnych przemieszczają się pomiędzy ośrodkiem treningowym Brazylijczyków a domem rodzinnym piłkarza. Ciągle te same obrazki. Zdołowani reprezentanci, celebryci odwiedzający chorego i analizy. Co dalej? Kto udźwignie presję? Wszystko przypomina pogrzeb bohatera narodowego. Ten natomiast – za pośrednictwem kanału Youtube’owego federacji – wypuszcza orędzie do narodu, które dobija do niemal 12 milionów wyświetleń. Zachowuje się naturalnie. Nie sprawia wrażenia gościa, który całą przemowę odczytuje z promptera. Z oczami spuchniętymi od płaczu apeluje o wsparcie dla kadry. Na tym etapie Brazylia jest całkowicie zneymaryzowana.
Tak, w słowniku znalazło się miejsce dla takiego słowa. Neymarizado. Mamy też neymarzetes, czyli groupies „należące” do piłkarza. Jest również neymarketing – tłumaczyć nie trzeba – nakręcany do maksimum przez stado doradców. Nakręcany do takich granic, że nowy selekcjoner rozpoczyna pracę od wyznaczenia limitu kilku kadrowiczom. Kaszkietówka w trakcie wywiadu? Okej, ale w barwach reprezentacji. Żadne RedBulle czy inne „NJR” nie wchodzą w grę. Farbowanie włosów? – Nie pozwoliłbym na to w trakcie mistrzostw. Mogą tak postępować przed turniejem albo po, ale w trakcie powinni myśleć wyłącznie o mistrzostwach – tłumaczy Dunga, sprawiając wrażenie gościa, który z jednej strony znalazł się na zakręcie trenerskiej kariery i nie mógł odrzucić oferty prowadzenia selecao, z drugiej… Jakie tu nakreślić granice, by utrzymać autorytet zawodników, nie „stracić” ich, a przy tym zachować radość drużyny i team spirit? Wbrew pozorom – piekielnie trudne zadanie.
Postępowaniem Neymara martwi się selekcjoner. Martwi się też Barcelona. Szczególnie na przełomie roku, gdy piłkarze rozjeżdżają się na święta. Jak ten czas spędza „Ney”? Sam określa to instagramowym hashtagiem. #SemanaMaluca. Szalony tydzień. 21 tysięcy kilometrów w 13 dni. Programy telewizyjne, otwarcie szkółki, spotkania charytatywne i masa imprez z pięknymi kobietami oraz nowym kumplem, Gabrielem Mediną, mistrzem świata w surfingu. Neymar nie potrafi odpoczywać. Gdy w październiku 2013 dostaje dzień wolnego, natychmiast rusza do Wiednia, by spotkać się z kręcącą tam serial narzeczoną. – W jego żyłach płynie RedBull. Potrafi spać trzy godziny dziennie, a na boisku wygląda zawsze tak samo – mówi Cosme Salles, prywatny fryzjer zawodnika.
– Neymar jest portretem obecnej Brazylii – mówi jeden z dziennikarzy tamtejszej MTV, a socjologowie podkreślają, że to pierwszy piłkarz, który podbił wszystkie klasy społeczne i grupy wiekowe. Łączy w sobie grzecznego Kakę, balangującego Ronaldinho, a przy tym ma papiery, by kompletnie ich odstawić pod względem indywidualnych osiągnięć sportowych. Niedawno trafił na okładkę brazylijskiego „Forbesa” jako celebryta numer jeden w kraju. Ta sama gazeta umieściła go też na liście 30 ludzi poniżej 30. roku życia, którzy mogą zmienić świat. Uzasadnienie? Niewielu sportowców tak dobrze radzi sobie z oczekiwaniami. Kiedy jedna ze współpracujących z nim firm zorganizowała konkurs, w którym do wygrania było 10 tysięcy dolarów lub… spotkanie z Neymarem, 16-letnia Rhiannon Connelley z El Paso nie miała wątpliwości. Poleciała z matką do Barcelony, by zaproponować piłkarzowi ślub. Ten raczej nie był zainteresowany. Na tym etapie – jak relacjonowały lokalne pudelki – balansował pomiędzy Sorają Vucelić a Elisabeth Martinez, katalońską prawniczką.
33 miliony dolarów rocznie. 17 z pensji w Barcelonie, 16 z pozostałych źródeł. Kasa płynie, skąd tylko się da. Bo Neymar perfekcyjnie się w tym odnajduje. W jednej z reklam opowiada, że nie odpuszcza, bo uwielbia patrzeć, jak ludzie, którzy się nie znają, razem świętują jego gola. Nie odpuszcza, bo ma 200 milionów trenerów. Nie odpuszcza, bo zostało mu do zdobycia ważne trofeum. Nie odpuszcza, bo jest Brazylijczykiem i… dlatego używa Rexony. Albo w klipie samochodu Volkswagen Gol, którym wjeżdża do bramki na rozkopanej Marakanie, przekonując, że – cytujemy – sztuka polega na kreowaniu czegoś nowego, a nikt nie strzela tak jak on. Dla kasy warto też podciągnąć koszulkę tak, by cały świat w trakcie meczu z Atletico pięć razy ujrzał na bokserkach nazwę Lupo. Na tym polega ambush marketing. Niby wszystko przez przypadek, a rozgłos potworny.
Można oszaleć? Sam „Forbes”, który dziś chwali Neymara za wybudowanie tak trwałej marki, jeszcze dwa lata temu martwił się, ze piłkarz pójdzie śladami Mike’a Tysona i rozwali całą fortunę. Dziennikarka Christina Settimi wyliczała, że co prawda Neymar dostawał od Santosu 4 miliony dolarów i 4 od sponsorów, ale…
– na północy stanu Sao Paulo kupił posiadłość za 2 miliony plus trzypoziomowy apartament za 750 tysięcy
– na Porsche Panamera Turbo wydał blisko pół miliona
– matce swojego dziecka przekazał penthouse za milion dolarów jako dodatek do miesięcznych alimentów wynoszących 15 tysięcy
– wisienka na torcie – włoski jacht za osiem baniek, którego roczny koszt użycia to 120 tysięcy, a wartość co 12 miesięcy spada o 5-10 procent. David Beckham – dla porównania – wolał podobne cacko wynajmować.
To wszystko w wieku 20 lat i za przyzwoleniem ojca, który dzięki synowi też postanowił zabawić się w życie. Jak relacjonuje prezes Santosu – drobniutka część kwoty transferowej z Barcelony poszła na orgię w londyńskim hotelu Piccadilly. – Człowiek z takimi pieniędzmi jak on… Zarabiał trzy miliony reali miesięcznie, miał jacht o długości 70 stóp, dwa domy w Jardim Acapulco i wybudował nawet specjalne ogrodzenie, by syn mógł robić imprezy bez wiedzy matki – wspomina Luis Alvaro de Oliveira. Człowiek, który kochał Neymara do tego stopnia, że kiedy ten pożarł się podczas meczu z trenerem, to… wyrzucił trenera. Rene Simoes, znany szkoleniowiec, grzmiał wówczas, że nigdy nie widział kogoś tak źle wychowanego jak Neymar. W końcu – cytat – „wychowujemy potwora”.
Zakręcić w głowie mogłoby się każdemu. Tym bardziej, gdy pochodzi się z dość biednej rodziny. Rodziny, która – jak ujął to Neymar senior – nie zaczynała od poziomu zero, tylko od minus pięciu. Po przeprowadzce z Mogi das Cruzes do Sao Vicente w okolicach Santosu, ojciec przyszłej gwiazdy imał się wszelkich możliwych prac. Był murarzem, urzędnikiem i mechanikiem, a matka pracowała jako kucharka w jednym z lokalnych przedszkoli. Przełom nastąpił w 2004 roku, gdy dzieciak pojechał na lokalny turniej z drużyną Portuguesa Santista. Legenda Santosu, Zito, pracujący wówczas jako skaut nalegał: – Ściągajcie tego gościa, zatrudnijcie jego matkę, ojca… Zróbcie, co się da, bo chłopak jest cudowny.
Dwa lata później – w wieku 14 lat – Neymar związał się z Nike, co dawało mu 10 tysięcy reali miesięcznie. Poleciał też na testy do Realu Madryt, gdzie w 19 dni strzelił 27 goli, ale tak ciężko zniósł rozłąkę z ojczyzną, że rodzina nie zdecydowała się na przeprowadzkę. Z perspektywy czasu była to idealna decyzja. Neymar senior nie musiał rzucać się na pracę w Realu. Kasa na koncie i tak się już zgadzała. O synu zaczynała się też dowiadywać Brazylia.
– Zdałem sobie sprawę, że wszystko się zmieniło po jednym z treningów w 2010 roku. Pojechałem do centrum handlowego po odtwarzacz muzyczny. Zaparkowałem, wyszedłem, a tam 10 osób czekało po autografy i zdjęcia. Zacząłem je rozdawać, a na parkingu tworzyła się coraz dłuższa kolejka. Nagle zrobił się prawdziwy tłum. Podziękowałem wszystkim, założyłem czapkę i szybko wszedłem do galerii. Ale ludzie szli za mną. Menedżer centrum handlowego musiał wdrożyć specjalny plan ochrony. Nawet nie wiem, jak stamtąd wyszedłem. Początkowo w ogóle tego nie rozumiałem. Trochę się bałem. Niektóre dziewczyny wręcz płakały widząc mnie. Było też wiele dzieci o podobnej fryzurze do mojej – wspomina Neymar.
Czym sobie na to zasłużył? Odpowiedź zna Eduardo Resende z firmy Brunoro Sports Business: – Dziecko, nastolatek, dorosły i osoba starsza chciałyby być na jego miejscu. Takiej charyzmy nie da się wypracować. Albo ją masz, albo nie. Neymar nie jest krystalicznym bohaterem. Zawodzi. Strzela pięknego gola, ale zaraz zmarnuje karnego. Ośmieszy przeciwnika, ale chwilę później pokłóci się z trenerem. Brazylijczycy lubią takie postaci. I to lubią do tego stopnia, że po pierwszym roku gry Neymara w Campeonato Brasileiro pani prezydent Flamengo zwróciła się do prezydenta Santosu po koszulkę z autografem dla swojego syna. Chwilę później o to samo poprosił sternik Vasco, Roberto Dinamite. On jednak myślał o żonie, a nie o dzieciach. Podobno.
Sierpień 2010. Na stole w gabinecie Luisa Alvaro de Oliveiry gromadzi się coraz więcej ofert. Na tym etapie Neymara chcą już wszyscy. Każdy klub, nawet z czystej przyzwoitości, przynajmniej staje do walki. Najbardziej konkretna wydaje się być Chelsea. Santos dzięki jednemu piłkarzowi zdążył już podwoić przychody z biletów, ale w grę zaczynają wchodzić takie kwoty, że trzeba powoli zacząć myśleć o transferze. W Brazylii trwa wielka narodowa dyskusja. Większość apeluje, by nie wyjeżdżał. Romario twierdzi, że na miejscu Neymara zostałby w kraju jeszcze przez 20 lat, Pele dodaje, że 18-latek do budowania swej wielkości nie potrzebuje Europy, a Emerson Leao przestrzega: – Z nim drużyna ma 70 procent szans na zwycięstwo. Bez niego – 30.
Prezydent zaprasza do gabinetu Neymara seniora i juniora. Zostawia jedno wolne krzesło. To symbol. Od śmierci Ayrtona Senny, legendarnego kierowcy wyścigowego, nie zostało przez nikogo zajęte. – Pana syn kiedyś na nim usiądzie. Zagra w Europie, ale najpierw musi sięgnąć po wszystkie tytuły w Brazylii – zwraca się do dumnego ojca. Neymar postanawia zostać. Po latach stwierdzi, że ta rozmowa i telefon od Pele były punktami zwrotnymi w jago karierze. Rok później przedłuża kontrakt z Santosem do 2014 roku. Trzy miliony reali miesięcznie. W 2013 trafia do Barcelony, kończąc pewną epokę w dziejach Santosu.
56 tysięcy ludzi na prezentacji. Ogromne oczekiwania. Czy dzieciak, który podbił swój kraj bardziej od jakiegokolwiek piłkarza, sprawdzi się w Barcelonie? Setki pytań, setki opinii. Jedni widzą w nim drugiego Messiego, inni – jak Johan Cruyff – twierdzą, że statek nie potrzebuje dwóch kapitanów i to niemoralne, że tak młody człowiek zarabia aż takie pieniądze. Liczby – 15 goli i 15 asyst – bronią zawodnika, ale – jak pisze Ruben Canizares z dziennika „AS” – Neymara nie można oceniać wyłącznie za statystyki. Wytyka mu się nadmierne holowanie piłki, kiepską skuteczność i zbyt otwartą grę. – Występując w Brazylii, zawsze znajdował się w epicentrum. Tutaj – zepchnięty nieco do cienia – znalazł się w zupełnie innej sytuacji, co wpływa na jego ego i pewność siebie – ocenia Joaquim Piera, dziennikarz „Sportu”.
Z pewnością nie pomogła też anemia, której Neymar nabawił się tuż po przeprowadzce. Szybko stracił 7 kilo, co było widoczne w starciach z silniejszymi europejskimi obrońcami. – To „rok zero” – pisze Andres Corpas z „El Mundo”, a Neymar nie rezygnuje ze starego lifestyle’u. Pstryka sobie selfie z Paris Hilton, podczas gdy jego doradcy planują kampanię antyrasizmową. Pamiętacie akcję z Danim Alvesem i bananem? Tak, to Neymar miał zjeść go jako pierwszy, ale Dani – jego najbliższy przyjaciel w szatni – po prostu go ubiegł. Akcja co prawda wypaliła, o hashtagu #somostodosmacacos (wszyscy jesteśmy małpami) mówił cały świat, ale inicjatorem okazał się inny zawodnik.
W końcu odpala Neymar. Nie licząc „szalonego tygodnia”, nie daje powodów do ostrzejszej krytyki. Nikt nie przyłapuje go pijanego na mieście. Żadna Hiszpanka nie „zarzuca” mu ojcostwa. Jak już świętuje, to z brazylijskimi kumplami – w domu, często przy pokerze. Maksymalnie bierze się za siebie pod względem siłowym. Ściąga z ojczyzny dwóch speców od przygotowania fizycznego, pod których okiem trenuje prywatnie. W efekcie zyskuje cztery kilo masy mięśniowej, szczególnie w udach, co pomaga mu w starciach z silniejszymi przeciwnikami. Wciąż też nie zmienia wizerunku. Po tym, jak przez cały mecz z Elche ścierał się z Damianem Suarezem, na koniec sam do niego podchodzi, wyściskuje i dziękuje za grę.
Niesamowicie wygląda też na boisku. Momentami oczywiście irytuje, ale… to już ryzyko wkalkulowane w styl. Styl – jak określił go „El Pais” – ostatniego poety futbolu. Mamy połowę sezonu, a Neymar wbił już na wszystkich frontach 19 goli i zgromadził siedem asyst. Współpraca z Messim? Wielu, naprawdę wielu się o nią obawiało, tymczasem o jej efektach najdobitniej przekonał się ostatnio Przemysław Tytoń, który wyszedł z założenia, że do strzałów tej dwójki nawet nie ma sensu się rzucać. Najlepiej od razu załamać ręce. Oddajmy na koniec głos Paulo Roberto Falcao, byłemu reprezentantowi Brazylii, obecnie cenionemu ekspertowi: – Chłopak musiał poznać europejską piłkę i dostosować się do szczelniejszego krycia. Dzisiaj wystarczy zobaczyć, jak się wypowiada, by się przekonać, że jest szczęśliwy. To będzie rok Neymara.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA