W Austrii mówią o nim, że był kimś więcej, niż tylko piłkarzem. Gdyby grał w dzisiejszych czasach, jego facjata nie schodziłaby z pierwszych stron tabloidów. Przez sześć dni dziennikarze raczyliby nas pikantnymi historiami z wiedeńskich kawiarni, kasyn i domów publicznych. Jednak siódmego dnia żurnaliści byliby wręcz zmuszeni do uklęknięcia i wystawienia mu pięknej laurki, po kolejnym świetnym występie. Niczego nie ukrywał. Wręcz przeciwnie – głośno krzyczał, że nie lubi trenować. Lubi żyć. Pić, palić, pieprzyć i trwonić majątek. A potem po prostu strzelał gole. Mowa o Matthiasie Sindelarze, dziś 76. rocznica odnalezienia jego ciała.
Był kapitanem słynnego austriackiego Wunderteamu, w opinii historyków futbolu najlepszej drużyny lat 30. poprzedniego wieku. W towarzyskich grach wygrywali praktycznie z każdym, kto stanął im na drodze. Niemcy? 5-0 i 6-0. Węgrzy? 8-2. Szwajcarzy? 8-1. Szkoci? 5-0. Nawet po przegranej na Stamford Bridge z Anglią (4-3), prasa na Wyspach pisała o lekcji pięknego futbolu udzielonej ich piłkarzom przez gości z Austrii. Matthias Sindelar był centralną postacią tej drużyny. Mówiono o nim “Papierowy człowiek”, bo wyróżniał się mizerną budową ciała i unikaniem kontaktu fizycznego z przeciwnikiem. Ale mówiono też “Mozart futbolu” i chyba nie trzeba wyjaśniać, skąd wziął się ten pseudonim. W 1999 roku został wybrany najlepszym austriackim piłkarzem XX wieku. Aczkolwiek nie jest żadnym ryzykiem stwierdzenie, że jego legenda nie byłaby tak żywa, gdyby ograniczała się tylko do boiskowej oceny. Ciąg dalszy historii jest zdecydowanie ciekawszy.
Polityka. Dziedzina, która – niezależnie, czy tego chcemy, czy nie – regularnie mąci w piłkarskim w świecie. Tak było w tym wypadku. Marzec 1938 roku. Anschluss Austrii do III Rzeszy. Koniec Wunderteamu, likwidacja reprezentacji. Do rozegrania został jeszcze tylko jeden mecz. Z “przyjaciółmi” z III Rzeszy. Wynik dawno ustalony w gabinetach. Remis w myśl zasady “łączy nas piłka”. Sindelar nie podporządkował się po raz pierwszy. Wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie, a potem dograł świetną piłkę koledze, który przesądził o losach spotkania. Na trybunach trwała własnie manifestacja polityczna o wiadomym przekazie. Sprzeciw wobec utraty suwerenności. Policzek dla samego Hitlera.
Po raz drugi nie podporządkował kilka tygodni później. Zapewne puszczono by w niepamięć wybryk podczas meczu towarzyskiego, gdyby później zgodził się strzelać bramki ku chwale III Rzeszy. Miał być ważnym elementem propagandy. W przeciwieństwie do kilku kolegów, odmówił. Jako powód podał podeszły wiek (miał 35 lat) i problemy z kolanem. Nie trzeba chyba dodawać, że była to tylko wymówka.
23. stycznia 1939 roku w jednej z wiedeńskich kamienic przy ulicy Annagase znaleziono dwa ciała. Ona jeszcze żyła, choć jej stan był ciężki. Zmarła w szpitalu. On już dawno opuścił ten świat. Za oficjalną przyczynę zgonu uznano zatrucie tlenkiem węgla. To wykazało błyskawiczne śledztwo. Dla wielu, zbyt błyskawiczne. Po wiedeńskich ulicach krążyły inne wersje. Samobójstwo, będące znakiem protestu, które zostało zatuszowane przez nowe władze. Zemsta alfonsa, który nie mógł znieść tego, że Sindelar rozkochał w sobie i zabrał mu najlepszą z dziewczyn. I w końcu najpopularniejsza – zemsta władz III Rzeszy za regularne śmianie im się w twarz. Do dziś nie udało się potwierdzić żadnej z nich.
W archiwum Gestapo znaleziono grubą teczkę. Nie ma wątpliwości – mieli na celowniku tego “przyjaciela Żydów” i “pieprzonego socjaldemokratę”.